Jeszcze przed rozpoczęciem pełnoskalowej agresji na Ukrainę rosyjska propaganda powtarzała rytualne zaklęcia o konieczności zabezpieczenia losów „pokojowej” populacji tego kraju w związku z jego postępującą nazyfikacją. Zasadzać się to miało przede wszystkim na ochronie rosyjskojęzycznych mieszkańców parapaństw w Donbasie, ale również pozostałej części naddnieprzańskiego kraju.

W obliczu projektowanego zagrożenia rozszerzeniem NATO, medialne politruki rysowały strzałki na mapach. Wykazywały, jak to rosyjska armia w parę dni jest w stanie odciąć kraje bałtyckie od zachodniego wsparcia lub przeprowadzić udany desant na szwedzką Gotlandię, wprawiając Zachód w osłupienie. Rosyjski widz po takim seansie szedł spać spokojnie, przykrywając się kołdrą wyobrażeń o głowicach nuklearnych rodzimego arsenału.

Zwrot ku wnętrzu

Przekaz propagandowy przez lata dotyczył w znacznej mierze polityki zagranicznej Rosji, poświęcając zaledwie margines uwagi sprawom krajowym. To znamienne. Putin lata temu abdykował z rzeczywistego sprawowania kurateli nad wewnętrznymi zawiłościami kraju. Trwająca od dekady rzekoma inwazja Zachodu na „bliską zagranicę” Rosji sprawiła, że rosyjski dyktator częściej firmował swoją twarzą kolejne inwestycje w przemysł zbrojeniowy, niż odpowiadał działaniami na spadający poziom życia Rosjan.

Tymczasem „specoperacja” w Ukrainie nie przebiega tak, jak mógłby tego oczekiwać imperator, który marzy o tym, by zapisać się na kartach historii. Propaganda stosuje więc coraz bardziej absurdalne zagrywki. Uzasadniając rozpoczęcie bestialskiej wojny, czyli „denazyfikacji” państwa rządzonego przez prezydenta o żydowskim pochodzeniu, sięgano do ogranych tez o zakorzenionym antysemityzmie Ukraińców – powołując się chociażby na serię dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych pogromów na ziemiach ukraińskich. Tłuczono też do znudzenia przekaz o miejscowych nazistach, egzemplifikowanych przez Prawy Sektor czy broniący Mariupola pułk „Azow”. Zapędzono się do pełnego rozbratu z logiką, czemu na początku maja dał wyraz sam minister spraw zagranicznych Rosji, Sergiej Ławrow. Pytany na antenie włoskiej telewizji o rzekomy neonazizm Ukraińców pomimo żydowskiego pochodzenia Zełenskiego, Ławrow bezpardonowo odrzekł, że i u Hitlera w żyłach płynęła „żydowska krew”, a „najbardziej zażarci antysemici to, z reguły, Żydzi”. 

Tyle na froncie zewnętrznym – antyżydowski przekaz jednak, jak przez osmozę, udziela się propagandystom również w kontekście wewnętrznym. Państwo rosyjskie od końca lutego działa w logice wojny, stąd też działania propagandy, mentalnie wtłaczające społeczeństwo w quasi stan wojenny. W tej sytuacji zmobilizowanemu narodowi należy dostarczać coraz to nowych bodźców, rysując linie podziału, aby wyklarować stojący przed Rosjanami cel. Wrogów zaczęto więc poszukiwać również i wśród rosyjskich obywateli. Jest to swego rodzaju novum, bowiem czołowi propagandyści nieczęsto zniżali się do poziomu dyskusji na temat wewnętrznej opozycji. Dość powiedzieć, że Putin nigdy nie wymienił nazwiska Nawalnego, nazywając go – w zależności od momentu – „blogerem” bądź „berlińskim pacjentem”.

Podczas kwietniowego talk-show luminarza rosyjskiej propagandy Władimira Sołowjowa, zaproszone „gadające głowy” z imienia i nazwiska wymieniły dwóch „wrogów narodu”: dziennikarkę Tatianę Felgenhauer oraz opozycyjnego polityka Jewgienija Rojzmana. Wydawać by się mogło, że te osoby nie mają ze sobą wiele wspólnego. Oprócz oczywiście tego, że zdaniem komentatorów ich wypowiedzi – mieszające z błotem Rosję, rosyjskich żołnierzy oraz ich honor – są szokujące i powinny skutkować wygnaniem obojga. W trakcie programu propagandyści jednak uświadomili widzom rzecz, która łączy Felgenhauer i Rojzmana – wystarczy wsłuchać się w brzmienie ich nierosyjskich nazwisk, żeby wszystko pojąć. Prowadzący Sołowjow, sam będąc z pochodzenia Żydem, kiwał głową w dość przygnębiającym geście.

„Zielone” światło do nagonki

Sygnał dla takiej retoryki – a tym samym przyzwolenie na idące za tym czyny – dał sam Putin jeszcze w marcu, kiedy to w telewizyjnym orędziu ostrzegał, że Zachód zamierza osłabić Rosję za pośrednictwem tych, którzy „mentalnie” znajdują się „poza granicami kraju”. Dyktator obwieścił, że „samooczyszczenie” Rosjan doprowadzi do wzmocnienia narodu, który „zawsze będzie potrafił odróżnić prawdziwych patriotów od drani oraz zdrajców”. W momencie ich identyfikacji „po prostu ich wypluje, tak jak muchę, która przypadkowo wleciała do ust”, konkludował dyktator.

Antysemityzmu wprost w przemówieniu Putina nie było. Bo i chyba być nie musiało, państwowa propaganda stanowi na tyle ważny filar reżimu, że samodzielnie interpretuje kremlowskie dyrektywy, kogo stawiać pod ścianą. Problem w tym, że narracyjna samowolka propagandystów zawęża pole manewru kremlowskiej elicie. I nie chodzi tu tylko o rzekome – bo sprawdzić tego w sposób miarodajny niepodobna – poparcie 80 procent Rosjan dla „specoperacji”. Z medialnych przecieków płynących ze źródeł w prezydenckiej administracji wynika, że elita rządząca sama siebie stawia pod ścianą wobec brutalności państwowej propagandy. Wezwanie do mobilizacji służy bowiem do podjęcia działań przez najbardziej reakcyjną część społeczeństwa. W obliczu niestabilności ekonomicznej to oni mogą wziąć górę, kreując presję na aparat rządzący. Puszczona w ruch spirala nienawiści może być potem trudna do wyhamowania. 

Tymczasem swoim przemówieniem Putin postawił wyraźny znak podziału między „patriotami” a „zdrajcami”, domagając się od rosyjskich obywateli lojalności. Już nie wystarcza, aby społeczeństwo było bierne. Musi teraz podjąć czynną współpracę z rządzącymi. Stąd wyrzucanie poza nawias opozycjonistów i protestujących, czy po prostu osób, które zrywają literę „Z” z publicznych miejsc bądź krytykują decyzję o rozpoczęciu wojny. Objawia się to w naklejkach, które umieszcza się na drzwiach do mieszkań „nieprawomyślnych”, zarzucając im zdradę ojczyzny, czy w donosach – chociażby na nauczycielki, które ośmieliły się w klasie skrytykować decyzję Putina o wszczęciu wojny. 

Kreml musi przeć naprzód

Mobilizacja, dokonywana pod przymusem i groźbą sankcji karnych, owocuje właśnie nieustannym podkreślaniem tego, jak szerokie jest społeczne poparcie dla reżimu. I tutaj w sukurs idą publikowane sondaże, które – nawet jeśli spreparowane do granic możliwości – dyscyplinują Rosjan, zmuszając do podążania za rządzącymi. Kreml zaś prze naprzód, stosowana przez niego retoryka nie pozostawia innej możliwości. Ten kierunek jest dodatkowo napędzany przez obecne wśród rosyjskich rządzących przeświadczenie, że rządzeni stoją po tej samej stronie, co oni. W tej sytuacji jakikolwiek rozejm z Ukrainą będzie niewytłumaczalny dla większości społeczeństwa. Terror wewnętrzny sprawił, że Rosjanie współuczestniczą w machinie propagandowej – i Kreml wierzy, że każdy z nich robi to z własnej woli, każdy z nich dzieli imperialną manię elity. Nie pozostaje nic innego, jak iść dalej ku mglistemu „zwycięstwu”. Może to oznaczać zarówno podbicie donbaskich wiosek, jak i eliminację patologii na żywej tkance narodu. 

Nie ma tak naprawdę znaczenia, czy Rosjanie popierają wojnę ze strachu, oportunizmu czy własnego przekonania. Tak jak nie ma znaczenia, jak Kreml przedstawi ciąg swoich porażek w Ukrainie – czy zadowoli się zrównanymi z ziemią skrawkami Donbasu, pójdzie dalej lub zarządzi odwrót z podkulonym ogonem. Sygnał o „samooczyszczeniu” narodu został odczytany przez propagandę, która podjęła wyzwanie. Wciskane klawisze utwierdzają w przekonaniu o racji społeczeństwa oraz państwa – przecież nikt nie odwróci się plecami, skoro ojczyźnie zagrażają naziści. Jeden z zastępców szefa administracji prezydenta i długoletni kurator polityki wewnętrznej Sergiej Kirienko podczas kwietniowego forum historycznego „Siła w prawdzie”, do którego zagnano uczniów szkół, obwieścił, że „Rosja zrobi wszystko, aby nazizm w świecie nigdy nie podniósł swojego łba nie tylko w Rosji, lecz także wszędzie na świecie”. To oczywiście współbrzmi z tym, że Rosjanie wciąż postrzegają samych siebie jako wyzwolicieli, którzy odnieśli triumf nad hitlerowskimi Niemcami. 

W tej konfiguracji każdy kto staje na drodze do „zwycięstwa” automatycznie zapisuje się do obozu zdrajców ojczyzny. Dając przyzwolenie na rozpoczęcie polowania na czarownice, kremlowska elita być może wszczęła proces, nad którym nie będzie pełnić pełnej kontroli. Potencjalna klęska rosyjskiej ofensywy w Donbasie może paradoksalnie sprawić, że nagonka będzie ostrzejsza – z jeszcze większą werwą tropić się będzie winowajców porażki. Niezależnie od tego, czy linią rozgraniczającą patriotów od zdrajców będą żydowsko brzmiące nazwiska, poglądy polityczne czy stosunek do wojny – do „samooczyszczenia” wezwano z samej góry i nie ma gwarancji, że operacja tępienia zdrajców będzie dokonywana rękami tylko tych, którzy otrzymują za to pieniądze.

 

Ikona wpisu: XresNTAP; flickr.com