Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Amerykański Sąd Najwyższy pracuje nad wyrokiem, który może podważyć legalność aborcji w Stanach Zjednoczonych. Wyręcza w ten sposób politycznie republikanów w Kongresie, dla których przeprowadzenie takiego zakazu byłoby trudne. Przypomina mi to sytuację z Polski, kiedy Trybunał Konstytucyjny wyręczył w sprawie aborcji posłów PiS-u. 

Sylwia Kuźma-Markowska: Tylko że amerykański Sąd Najwyższy jest predysponowany do tego działania i tym jego wyrok będzie się różnił od wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego. 

Jednak w dzisiejszej polityce amerykańskiej rzeczywiście tak to wygląda, że sprawy, których nie da się załatwić w Kongresie, których nie da się uregulować za pomocą ustawodawstwa, deleguje się do Sądu Najwyższego. W przypadku aborcji jest to teraz uzasadnione, zdecydowaną przewagę mają w nim konserwatyści.

Chociaż tu też nie obyło się bez wątpliwości co do legalności składu Sądu Najwyższego. O wyborze jednego z sędziów powinien był zdecydować prezydent Barack Obama, jednak Partia Republikańska, która miała wtedy większość w Kongresie, zablokowała jego nominację i pozwoliła na nią dopiero, kiedy prezydentem został Donald Trump. Nie wszystko działo się więc zgodnie z literą prawa. 

Na pewno jednak Sąd Najwyższy ma prawo decydować w sprawie aborcji, robił to wielokrotnie wcześniej – i na pewno próba przerzucenia tego tematu właśnie tam udała się ze względu na jego skład.

Przypomnijmy, że portal Politico opublikował przeciek – projekt opinii do wyroku, który uchyli precedens Roe v. Wade. Co to jest za precedens? 

Roe przeciwko Wade to była decyzja Sądu Najwyższego z 1973 roku, która pozwalała na to, żeby kobieta w porozumieniu z lekarzem podjęła decyzję o przeprowadzeniu aborcji. 

I tu chciałabym sprostować to, co się mówi w Polsce, ale i w Ameryce – że Roe przeciwko Wade dało kobietom w Stanach Zjednoczonych prawo do legalnej aborcji. Ono nie dało tego prawa, tylko pozwoliło na podjęcie decyzji w tej sprawie razem z lekarzem. 

Ważne jest to, że wyrok odwoływał się do prawa do prywatności. Uznał, że aborcja to prywatna sprawa kobiety. Dzisiejsze kłopoty z ustawodawstwem aborcyjnym wiążą się między innymi właśnie z tym, że w decyzji Roe przeciwko Wade odwołano się do koncepcji prawa do prywatności, a nie na przykład do równości czy wolności, które są lepiej osadzone w konstytucji.

Decyzja w sprawie Roe przeciwko Wade była pokłosiem działań ruchu kobiecego drugiej fali w Stanach Zjednoczonych. Umożliwiła dokonywanie aborcji, ale odmiennie w stosunku do różnych trymestrów ciąży. W pierwszym trymestrze pozwalała to zrobić na podstawie decyzji kobiety w porozumieniu z lekarzem. Natomiast w drugim, a zwłaszcza w trzecim, mogło w tej sprawie interweniować to, co Amerykanie określają jako state, czyli państwo albo stan. Można więc było na poziomie stanowym wprowadzać regulacje ograniczające dostęp do aborcji poprzez wprowadzanie różnych barier, zastrzeżeń – na przykład, że nie można wykonać zabiegu w 25. tygodniu ciąży, kiedy płód może już przeżyć poza organizmem matki. 

Decyzja w sprawie Roe v. Wade została podjęta w 1973 roku, a wcześniej przez ponad sto lat, kwestia aborcji była regulowana na poziomie stanowym. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych tylko kilka stanów uchwaliło prawa, które zezwalały na aborcję. Więc decyzja Roe v. Wade była przełomowa, bo na szczeblu federalnym regulowała możliwość przeprowadzania aborcji.

Natomiast to, co się dzieje później, to pięć dekad prób ograniczenia tego prawa. Prób bardzo efektywnych i skutecznych. 

Co to znaczy?

Ruch określający się jako pro-life doprowadził do stygmatyzacji aborcji. Za sprawą jego działalności to, co myślano o aborcji w latach siedemdziesiątych, a to, co myśli się dziś, to ogromna różnica. Bardzo zmienił mentalność amerykańskiego społeczeństwa. Doprowadził do tego, że aborcję popiera mniej osób. 

Zaczął intensywną działalność bardzo szybko po decyzji Sądu Najwyższego. Już w połowie lat siedemdziesiątych powstały pierwsze publikacje, które używały zmanipulowanych zdjęć płodów, by pokazać aborcję jako brutalny zabieg. Ta sfera wizualna była intensywnie wykorzystywana w latach osiemdziesiątych w czasie protestów przed klinikami aborcyjnymi i wpłynęła na opinię publiczną. Z drugiej strony, również bardzo szybko, bo od połowy lat siedemdziesiątych pod wpływem ruchów pro-life zaczęła się zmieniać narracja na temat aborcji. Mówiono, że aborcja jest jak morderstwo, jak holokaust, że to jest niewolnictwo i te określenia do dziś są obecne w debacie publicznej. Ostatnio powtarza się, że zniesienie Roe v. Wade będzie nowym zniesieniem niewolnictwa. 

Można powiedzieć, że ruch antyaborcyjny zapoczątkował w społeczeństwie myślenie, że aborcja to jest coś nie w porządku, coś trudnego, nad czym nie można przejść do porządku dziennego. I to jest nowe myślenie w porównaniu z tym, które dominowało w XIX wieku, zanim nastąpiła kryminalizacja aborcji. W pierwszej połowie XIX wieku była ona legalna i powszechna. Po kryminalizacji z resztą też była powszechnie wykonywana, tylko nielegalnie.

A jak ograniczano aborcję na poziomie prawnym?

Pierwszym osiągnięciem ruchu antyaborcyjnego była ustawa, która przeszła zresztą przez Kongres z większością demokratów, zabraniająca wykorzystywania pieniędzy z federalnego funduszu medycznego w celu finansowania zabiegów aborcji najuboższym. Po decyzji w sprawie Roe v. Wade aborcja była oferowana w pakiecie usług medycznych z innymi zabiegami bezpłatnie dla tych osób najuboższych. Już cztery lata później wszystkie kobiety musiały za nią płacić z własnej kieszeni. W następnych dekadach wprowadzano w konserwatywnych stanach kolejne ograniczenia i procedury mające zniechęcić, czy też praktycznie uniemożliwić wykonanie aborcji, takie jak konieczność uzyskania zgody małżonka czy rodziców (w przypadku nieletnich) czy przymusowe okresy oczekiwania (24 czy 48 godzin). Zmuszano kobiety do wysłuchania bicia serca płodu czy zarodka (w zależności od etapu ciąży), wymagano od klinik aborcyjnych, by spełniały standardy szpitalne.

To drastycznie ograniczyło dostęp do aborcji kobietom, które mieszkały w bardziej konserwatywnych stanach. Bo na poziomie stanowym po decyzji Roe v. Wade nie można zakazać aborcji, jednak można obwarować dostęp do niej takimi warunkami, że staje się praktycznie niemożliwa. Mieszkanki takich stanów jeżdżą więc na zabiegi do innych stanów, w których nie ma takich ograniczeń. To jednak jest obciążające finansowo. Po pierwsze średnia cena za aborcję to 500 dolarów. Do kliniki trzeba dojechać albo dolecieć, bo to są duże odległości, trzeba więc także zapłacić za podróż. Trzeba zapłacić za opiekę nad dzieckiem, które zostaje w domu. Na miejscu trzeba wynająć hotel, bo nie wystarczy jedna wizyta w klinice, zazwyczaj trzeba wrócić do niej po 48 godzinach, żeby potwierdzić decyzję. W związku z tym wszystkim kobiety finansowo nieuprzywilejowane już teraz mają bardzo ograniczony dostęp do aborcji.

Co się zmieni, jeśli Sąd Najwyższy, tak jak wynika z przecieku, uchyli decyzję Roe v. Wade?

Szacuje się, że mniej więcej w połowie stanów aborcja byłaby nielegalna. To stany, w których już teraz są bardzo dotkliwe ograniczenia. 

To nie oznaczałoby oczywiście, że aborcja przestałaby tam być wykonywana. W Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Polsce, istnieje bardzo szeroka koalicja organizacji samopomocowych, które z jednej strony pomagają w zdobyciu tabletek aborcyjnych, a z drugiej – zbierają środki na wyjazdy na zabiegi dla kobiet, których na to nie stać. 

Nastąpiłaby więc zmiana statusu prawnego aborcji w połowie stanów, dalsze ograniczenie dostępności, ale nie gwałtowny spadek liczby aborcji.

Jak rozwijał się ruch antyaborcyjny w Ameryce po decyzji w sprawie Roe v. Wade? 

Ruch antyaborcyjny był aktywny już wcześniej, na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy rozpoczęła się debata na temat złagodzenia prawa i umożliwienia większego dostępu do aborcji. 

Początkowo opierał się głównie na katolikach i kiedy Sąd Najwyższy podjął decyzję, ruch zaczął ewoluować. Dołączyli do niego protestanci, a w drugiej połowie lat siedemdziesiątych zaczął zmieniać strategię działania. Bo na początku prowadził przede wszystkim lobbing antyaborcyjny. Działacze starali się dotrzeć do polityków, do kongresmenów, do prezydenta. Podejmowali inicjatywy edukacyjne na różnych szczeblach, próby dotarcia do szkół. 

Dość szybko, bo w połowie lat siedemdziesiątych ruch antyaborcyjny postawił sobie za cel dodanie poprawki do konstytucji, w której byłaby mowa o człowieczeństwie płodu. To byłaby tak zwana human life amendment, czyli poprawka o człowieczeństwie. Gdyby weszła w życie płód, byłby traktowany jak człowiek, a aborcja jak morderstwo. To podobna strategia do tej, którą prowadzą działacze pro-life w Polsce. 

Poprawki nie udało się przeforsować, ale próby doprowadzenia do tego zradykalizowały ruch antyaborcyjny.

Działacze ruchu dość szybko, bo na początku lat osiemdziesiątych zawiązali koalicję z republikanami i bardzo liczyli na Ronalda Reagana w sprawie poprawki o człowieczeństwie płodu. Potem oskarżali prezydenta, że był mocny tylko retorycznie, a jeżeli chodzi o działalność, to nie spełnił oczekiwań. Jednak próba zmiany prawnej w dużym stopniu się udaje. Mamy tę ustawę ograniczającą finansowanie aborcji ze środków publicznych i bardzo dużo różnych aktów prawnych, które od połowy lat siedemdziesiątych były uchwalane na poziomie stanowym. Dla działaczy antyaborcyjnych to jednak wydawało się być niewystarczające. W połowie lat osiemdziesiątych nadeszła więc narracja, że aborcja, to morderstwo, o której mówiłam. Hasła antyaborcyjne stawały się coraz bardziej widoczne w przestrzeni publicznej. 

Co to znaczy, że metody ruchu antyaborcyjnego zradykalizowały się? 

W połowie lat osiemdziesiątych powstaje coś, co nazywa się Operation Rescue [operacja ratunek]. Prowadzi ją nieformalna grupa działaczy wierzących w to, że jeżeli aborcja to morderstwo, to należy działać tak, jak działa się wobec morderstwa. Czyli wszystkie narzędzia i strategie są dozwolone. 

Ta grupa i podobne do niej zaczynają atakować kliniki aborcyjne, pacjentki, lekarzy. „Atakować” to szerokie pojęcie. Z jednej strony, działacze pikietują przed klinikami, prowadzą poradnictwo chodnikowe, próbują zniechęcić kobiety, które tam przychodzą po aborcję, pokazują zdjęcia płodów, stosują perswazję słowną. Ale „atakują” oznacza też, że dokonują fizycznych napaści. Zaklejają drzwi do klinik, wdzierają się do środka, niszczą sprzęt, stosują przemoc wobec personelu. Wysyłają groźby lekarzom i pielęgniarkom, wysypują gwoździami podjazdy przed ich domami, ale także dokonują zabójstw. Dochodziło nawet do morderstw lekarzy i pielęgniarek klinik aborcyjnych przez działaczy pro-life

To był moment, w którym ruch zniechęcił do siebie część opinii publicznej. Jego działania były naprawdę drastyczne. Prezydentem został akurat Bill Clinton i jego administracji udało się wprowadzić ustawodawstwo, które ataki na kliniki traktuje jako akty terroru. 

Jednak działania te w latach osiemdziesiątych skutecznie zniechęcały lekarzy do wykonywania aborcji. Doprowadzały też do śmierci kobiet, które same próbowały przerwać ciążę, wiedząc, co je spotka przed kliniką.

Dlaczego akurat aborcja tak mobilizuje społecznie? Prawa osób LGBT, które są z tego samego pakietu praw człowieka, nie budzą aż takich emocji.

Często porównuje się równość małżeńską i aborcję – i konkluduje, że równość dało się uchwalić. Jednak postulat możliwości zawarcia małżeństwa jest dość konserwatywny. Generalnie ludzie chcą tworzyć stałe związki i rodzinę, więc równość małżeńską społeczeństwo amerykańskie łatwiej zaakceptowało niż zabieg medyczny, który został poddany tak wielkiej stygmatyzacji. I który bardzo kojarzy się z feminizmem, równością kobiet. Bo bycie za albo przeciwko prawu do aborcji wiąże się z pewnym światopoglądem obyczajowym. Z jednej strony, mamy osoby, które wierzą, że głównym powołaniem kobiety jest macierzyństwo, wierzą w tak zwane wartości rodzinne, uważają, że seks powinien być regulowany, kontrolowany, które odwołują się w tych poglądach do religii. To jest światopogląd konserwatywny. A z drugiej strony jest światopogląd liberalny, dla którego aborcja to jest coś, z czego kobieta powinna skorzystać, kiedy chce pracować, kontynuować edukację, a seksualność to wyraz jej osobistej ekspresji i wolności. Możliwość przerwania ciąży jest możliwością kontroli nad swoim ciałem i życiem. W tych dwóch alternatywnych światopoglądach jest ważnym elementem.

Jej dostępność lub też brak dostępności świadczą o przemianach społecznych. Widać to w udanych próbach kryminalizacji aborcji w XIX wieku. Poprzednio była legalna do momentu, zanim kobieta czuje ruchy płodu, a o wcześniejszych próbach zakończenia ciąży myślano w kategoriach „przywracania miesiączki”. Zmieniono to, bo zaczęto zauważać, że aborcję wykonują nie tylko panny, ale i mężatki, dla których stała się ona metodą regulacji urodzeń, kiedy nie chciały być bez przerwy w ciąży i rodzić dużo dzieci. A działo się to w momencie, kiedy do Stanów Zjednoczonych zaczęła napływać duża imigracja z Irlandii. Osoby, które chciały doprowadzić do kryminalizacji aborcji, argumentowały, że Irlandczycy zaleją Amerykę. A irlandzkość oznaczała też katolicyzm, którego Amerykanie w XIX wieku bardzo nie lubili.

Nowe ustawodawstwo antyaborcyjne pokazywało więc lęki Amerykanów. Miało przeciwdziałać czemuś, co zostało nazwane „samobójstwem rasy”, tą rasą zaś byli biali protestanci.

Aborcja ogniskuje więc problemy społeczne, napięcia. Widać dzięki niej, co się dzieje w społeczeństwie. Pokazuje polaryzację, zarówno obyczajową, jak i polityczną. Łatwo ją wykorzystać, żeby odnieść pewne polityczne zwycięstwa.

Polaryzacja bardzo sprzyja populistom, więc aborcja jest dla nich idealnym narzędziem walki politycznej. Pewnie emocje pozwoliłoby utrzymać na wysokim poziomie ingerowanie w dostępność do antykoncepcji. 

Decyzja Sądu Najwyższego dotycząca antykoncepcji też odwoływała się do prawa do prywatności. Czyli do tego, na co powołano się w Roe przeciwko Wade, i co teraz, jak wynika z wycieku, może zostać zakwestionowane. Jeżeli Sąd Najwyższy podejmie decyzję o unieważnieniu decyzji w sprawie Roe przeciwko Wade, otworzy drogę także do ingerowania w dostępność do antykoncepcji. 

Porównując metody ruchu pro-life w Polsce widać wyraźnie, że importuje wzorce amerykańskie, tylko mniej radykalnie, bo na przykład zastrasza lekarzy, ale nie napada na nich fizycznie. Eksponuje takie same zdjęcia pociętych płodów, lobbuje u polityków. W efekcie prowadzi do polaryzacji, emocji społecznych.

Tak. Badam właśnie transnarodowy ruch aborcyjny w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i widzę, jak wiele zostało przeniesione w tym okresie ze Stanów do Polski. Materiały, idee, strategie aktywizmu. To wszystko działo się jeszcze w czasach zimnej wojny. Mimo żelaznej kurtyny ruch antyaborcyjny infiltrował PRL.

Pod koniec lat osiemdziesiątych amerykańscy działacze przesyłali do Polski zarówno pieniądze, jak i sprzęt, na przykład komputery, których w PRL było niewiele, po to, żeby pomóc w szerzeniu idei antyaborcyjnych, w naciskaniu na władzę. 

W latach dziewięćdziesiątych, zanim jeszcze została uchwalona ustawa ograniczająca aborcję, działacze pro-life pracowali nad zmianą retoryki, jak w Ameryce. Udało im się. Na płód zaczęto w Polsce powszechnie mówić „dziecko” czy „dziecko poczęte”. A skoro to jest dziecko, to aborcja jest morderstwem.

Działacze antyaborcyjni lobbują na rzecz wpisania do polskiego prawa zapisu o ochronie życia od poczęcia. Brzmi zupełnie jak poprawka o człowieczeństwie płodu.

To nie przypadek. W latach dziewięćdziesiątych polscy działacze jeździli do Stanów Zjednoczonych, żeby uczyć się lobbingu. Obserwowali też pikiety przed klinikami, a potem organizowali je u nas, zniechęcając lekarzy do legalnych zabiegów. 

Była wymiana strategii i narzędzi, a po upadku komunizmu nastąpił zalew idei, materiałów, aktywistów. Ruch antyaborcyjny jest zainteresowany Polską, bo widzi, że można tu nią grać politycznie. To jest ruch, który od wielu dekad działa globalnie, transnarodowo i jest skuteczny, tym bardziej że są w niego zaangażowane kościoły instytucjonalne.

Dzieje się to w społeczeństwach, które jednocześnie są coraz bardziej otwarte światopoglądowo, obyczajowo, nastawione na równość, wolność i godność osoby. 

Z drugiej strony, w tym świecie widać nawrót ruchów antyliberalnych, na przykład właśnie w Ameryce. 

Aborcja wyraźnie pokazuje, jak spolaryzowane jest społeczeństwo Stanów Zjednoczonych. I jeżeli poszczególne stany będą miały decydować, jak ma w nich działać prawo do aborcji, powstaną tam praktycznie dwa państwa i jedno będzie miało krańcowo odmienną legislację od drugiego. Jednak aborcja to tylko jeden z tematów polaryzacji. Bycie umiarkowanym demokratą czy umiarkowanym republikaninem to coraz rzadziej występujące zjawisko. Normą staje się radykalizacja.