Ukraińska Werchowna Rada przedłużyła właśnie po raz kolejny stan wojenny, wprowadzony na wniosek prezydenta trzy miesiące temu, po rosyjskiej agresji. To bardzo budujący przykład poszanowania demokratycznych mechanizmów nawet w warunkach nieuchronnego ich ograniczenia podczas wojny. Ale rosyjska Państwowa Duma także rozmaite decyzje władzy wykonawczej rozpatruje i zatwierdza: czy to znaczy, że stan demokracji w obu krajach jest podobny?
Nie. Już przed wojną Rosją byłą dyktaturą, w której Aleksiej Nawalny i inni opozycjoniści siedzieli w łagrach, lub wręcz, podobnie jak niezależni dziennikarze, byli mordowani. Niezależne media już niemal nie istniały, a decyzje podejmował, nie odpowiadając przed nikim, prezydent Putin.
Ukraina zaś była anarchistycznie wręcz rozdyskutowaną demokracją, w której parlamentarna opozycja nieźle dobierała się rządowi do skóry, a niezależne media nie zostawiały na nim suchej nitki. Prezydent Wołodymyr Zełenski, wybrany miażdżącą większością, zdołał większość tego poparcia roztrwonić: ufało mu już tylko 24,6 procent obywateli.
Wojna sprawiła, że Rosja z dyktatury jęła się przekształcać w państwo totalitarne, rządzone kłamstwem, przemocą, donosem i strachem. Ostatnich krytyków Kremla wciągnięto na listę „obcych agentów”, kilkanaście tysięcy ludzi aresztowano po protestach, około ćwierć miliona uciekło za granicę. Nikt w Moskwie już nawet nie udaje, że jedyną instancją polityczną kraju jest zamknięty, jak się wydaje, w swoim bunkrze, i najwyraźniej coraz bardziej izolowany od rzeczywistości prezydent. W dodatku kierujący się jedynie własnymi wizjami, które obejmują też, jak się wydaje, użycie broni atomowej jako argumentu w trwającej konfrontacji z Ukrainą i połową świata. Nieweryfikowalne debaty o tym, co Putin wie i czego Putin chce, zastąpiły na łamach gazet poważną publicystykę. Na Ukrainie zaś…
No właśnie: nie wiadomo. Z jednej strony, parlament obraduje i uchwala, ale – jak widzieliśmy w Rosji – to samo w sobie niczego jeszcze nie gwarantuje. Z drugiej, nieuchronne w warunkach wojny wzmocnienie władzy wykonawczej oznacza, że kluczowe decyzje podejmuje Zełenski, zapewne ze swoimi doradcami. Czy istnieją jeszcze jakieś mechanizmy demokratycznej nad tym kontroli – nie wiadomo. Prezydent zawiesił 11 partii opozycyjnych, oskarżając je, w wielu wypadkach zasadnie, o prorosyjskość. Parlament rozwiązał najważniejszą z nich: Za Życie Wiktora Miedwiedczuka, a jej lider, bliski przyjaciel Putina, został zatrzymany z oskarżenia o zdradę. Połowa posłów z tej partii usiłuje teraz zarejestrować nowy ruch, by obejść zakaz – co skądinąd świadczy, że ukraińska demokracja nadal nie jest fikcyjna; w Moskwie za taki numer poszliby siedzieć. Ale nic nie wiemy o tym, by niezależny sąd badał zarzuty prorosyjskości i by wolna od nich część opozycji odgrywała jakąś rolę w państwie.
I nie dowiemy się tego z mediów ukraińskich. Wszystkie kanały telewizyjne zostały połączone w jeden, realizujący „ujednoliconą politykę informacyjną”. Podczas wojny cenzura wojskowa jest oczywistą koniecznością, a jej zakres z reguły bywa rozciągliwy; prasa niezależna, funkcjonująca głównie w internecie, jest świadoma, że krytyka prezydenta może zostać zinterpretowana jako podważanie autorytetu głównodowodzącego, i jest bardzo w tej krytyce ostrożna. Obawiać się musi nie tylko państwa: były przypadki pobicia nie dość patriotycznych blogerów przez oburzonych obywateli. W rezultacie o tym, jaki jest proces decyzyjny Zełenskiego i jego rzeczywiste poparcie polityczne, wiemy niewiele więcej niż w przypadku Putina.
Oficjalne stanowisko w kwestii tego, czy warunkiem wznowienia negocjacji z Rosją jest pełne wycofanie się wojsk rosyjskich z Ukrainy, zmienia się w zależności od sytuacji na froncie, ale zapewne i od konfiguracji politycznych w obozie władzy. Nic o tym nie wiemy. Decyzję, by akurat teraz postawić pod sąd rosyjskiego jeńca oskarżonego o zamordowanie ukraińskiego cywila i skazać go na dożywocie, ktoś podjął w oparciu o jakieś przesłanki. Kto i jakie – nie wiemy, ale proces ten zagwarantował rosyjski odwet na jeńcach z Mariupola. Czy brano to pod uwagę? Prokuratura ukraińska słusznie dokumentuje rosyjskie zbrodnie wojenne; co z ukraińskimi? W sieci pojawiły się co najmniej dwa filmy, na których ukraińscy żołnierze dobijali jeńców – czy w tych sprawach toczy się jakieś dochodzenie?
Ofiara też może popełniać zbrodnie
Moskwa systematycznie oskarża Kijów o bombardowanie cywilnych dzielnic miast w kontrolowanym przez nią Donbasie: czy media podjęły próbę weryfikacji tych oskarżeń? Nie dlatego, by Rosja była wiarygodnym oskarżycielem, ale dlatego, że na wojnie zbrodnie może popełniać też ofiara. Argument, że „teraz nie czas”, by się tym zajmować, bo może to zaszkodzić ukraińskiej sprawie, jest absurdalny. Sprawa ukraińska jest słuszna dlatego, że Moskwa jest agresorem – co nie wyklucza wszak możliwości, że Ukraina też mogła zbrodnie wojenne popełnić; wojna rzadko bywa czarno-biała. Zadaniem mediów zaś nie jest wspieranie Ukrainy, lecz zbliżanie się do przedstawienia prawdy; nie można tego robić z zawiązanymi oczami.
PS. Tydzień temu pisałem o palestyńskiej dziennikarce Szirin Abu Akli, zabitej podczas izraelsko-palestyńskiej wymiany ognia w Dżeninie. Strona izraelska ustaliła, który żołnierz izraelski mógł być za jej śmierć odpowiedzialny: namierzał palestyńskiego strzelca, a dziennikarka znalazła się na linii ognia. By potwierdzić, że to z tej broni padł strzał (kwestia ewentualnej winy jest odrębna), konieczne jest przeprowadzenie badań balistycznych broni oraz kuli wydobytej z ciała zabitej. Palestyńczycy odmawiają jednak włączenia się w śledztwo izraelskie, także pod nadzorem międzynarodowym, lub zgody, by Izrael włączył się w ich dochodzenie; wygląda więc na to, że sprawa istotnie pozostanie nierozstrzygnięta.
* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: AP Photo/Vadim Ghirda, Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0).