Czy w Polsce da się jeszcze przeprowadzić jakąś poważną reformę? Można w to powątpiewać. W warunkach ostrej polaryzacji politycznej każda taka propozycja spotka się z frontalnym atakiem przeciwników. A przecież do tego obudzą się grupy interesu, pojawi się społeczny opór przed zmianą, nie pomoże inercja administracji. Łatwo więc utknąć z projektem na kilka lat, a na koniec nie zdziałać nic. W takich warunkach trudno również o innowacje czy eksperymenty, ponieważ rodzą one ryzyko pomyłki – a wszelki błąd nie staje się pretekstem do zbiorowej nauki, lecz raczej bronią w rękach konkurentów.

W gruncie rzeczy, rządy PiS-u nie są w tej sprawie kontrprzykładem. Nawet forsowany przez Zjednoczoną Prawicę sztandarowy projekt niszczenia państwa w postaci programu upartyjnienia sądów w praktyce polegał na wieloletniej szamotaninie, która przyniosła marne rezultaty. PiS-owi udało się z mozołem zdobyć większy wpływ na trzecią władzę, ale projekt jest od kilku lat z grubsza na pauzie, a wreszcie trafił na rafę w postaci wstrzymania środków unijnych dla Polski. Nie trzeba dodawać, że dla obywateli, którzy chcieliby mieć lepsze prawo do sądu, nie wynikło z tego nic dobrego.

Sprawa jest już natomiast całkiem jasna mniej więcej od połowy obecnej kadencji Sejmu. Jeśli chodzi o projekt reformy podatków, wpisany w program tak zwanego polskiego ładu, PiS musiało pod wpływem nacisków wycofać się z co bardziej ambitnych zmian skali podatkowej, a w rezultacie wyprodukowało taki chaos, że właściwie nikt nie wie, jak wyglądają obecnie podatki. PiS nie może też już liczyć na stabilną większość w parlamencie, w związku z czym każdy bardziej odważny ruch ma duże szanse na niepowodzenie, a co najmniej będzie pretekstem do niekończących się targów politycznych. Jeśli w ostatnich latach dokonywały się jakieś realne zmiany, ułatwiające ludziom życie, to – może z wyjątkiem 500 plus i czternastek dla emerytów – nie wyrażały się one w sztandarowych projektach, lecz miały miejsce na niższym poziomie politycznego zarządzania.

Jestem z miasta

Nic dziwnego, że w takich warunkach co bardziej ambitni reformatorzy kierują swoje myślenie w stronę polityki na niższym szczeblu. Nie tylko zresztą z przyczyn czysto praktycznych. Jedną z dróg jest w tym kontekście wyjrzenie poza świat wielkiej polityki i zwrócenie uwagi na to, co dzieje się na powierzchni. Jedną z wartościowych możliwości – zwrócenie uwagi na politykę miejską i zmiany dokonujące się w mikroskali.

W tym nurcie w ostatnim czasie ukazała się książka „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością” politologa Rafała Matyi, która otrzymała właśnie Nagrodę im. Marcina Króla. Jest to imponująca praca, w której autor z niezrównaną skrupulatnością, a przy tym wielką wrażliwością, opisuje historię życia społecznego w Polsce średnich miast. Matyja w pewnej mierze odwraca zwyczajową logikę naszych opowieści o rozwoju. Przedstawia polską prowincję – przynajmniej jeśli jako prowincję traktować wszystko, co znajduje się poza granicami kilku miast centralnych – nie w kategoriach miejsc zapóźnionych, które muszą nadganiać, lecz miejsc, z których wyrastamy i które budujemy; które musimy zatem studiować, jeśli chcemy lepiej zrozumieć samych siebie.

W podobnym kierunku idzie wydana właśnie praca „Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze” autorstwa Joanny Erbel, aktywistki miejskiej, a przez pewien czas również pracowniczki stołecznego Ratusza – Matyja napisał zresztą do tej książki poruszającą przedmowę i jest to całkiem na miejscu. Jeśli książka Erbel ma główny temat, jest nim pewnie pytanie o to, w jaki sposób można projektować wartościową zmianę społeczną – w skrócie: jak działać.

W tej mierze autorka odrzuca maksymalistyczne utopie, które wyobrażają sobie, co by się mogło wydarzyć, gdybyśmy byli najlepszymi wersjami siebie, ale zapominają, że mniej więcej co drugi dzień jesteśmy wersjami może nie najgorszymi, ale w każdym razie mocno nieoptymalnymi. Jednocześnie odrzuca ona marazm i zniechęcenie, które mogą wynikać z niedoskonałej realizacji bliskich nam wartościowych projektów, ale też własnych niepowodzeń w działaniu i związanego z tym poczucia braku sprawczości. Miejscami opowieść Erbel przypomina wręcz plaster na zranione serce aktywisty. Tak czy inaczej, w odróżnieniu od utopii i dystopii, autorka pożycza od Kevina Kelly’ego ideę „protopii” – czyli nieustających, praktycznych procesów ulepszania, do czego odwołuje się tytułowe „wychylenie w przyszłość”.

Wieloletnia łąka kwietna

W książce znajdziemy dziesiątki pomysłów i odniesień do rzeczywistych i wyobrażonych projektów i eksperymentów społecznych, takich jak kooperatywy spożywcze, panele obywatelskie czy rozbudowane programy transformacji infrastruktury i przestrzeni miejskiej. Dla osób pasjonujących się polityką, punktów odniesienia będzie tutaj tak wiele, że nie zamierzam nawet podejmować próby ich streszczenia. Powiem tylko, że z chyba największą troską pisze Erbel o miejscu jej najbliższym, czyli Starym Mokotowie i tamtejszej grupie sąsiedzkiej Ferajna, która daje jej wiele pretekstów do myślenia o budowaniu lepszych porządków politycznych, a to znaczy: lepszych relacji społecznych.

W tej chwili bardziej interesuje mnie natomiast filozofia polityki wyrażona w książce. Mam bowiem wrażenie, że dawno nie czytałem eseju politycznego, na który składają się równocześnie poczucie celu, pomysły do jego realizacji, ale też nieustający kontakt z czytelnikiem, którego nie przymusza się do natychmiastowej zmiany, nie zawstydza, poucza albo prowadzi za rękę, lecz traktuje raczej jak partnera do wspólnego spaceru po dzielnicy. Gdy szukam jednego określenia, to mam ochotę powiedzieć, że wszystko to wydaje się po prostu głęboko niewymuszone – idea zmiany na lepsze pozbawiona pragnienia dominacji.

W tym sensie jest to książka demokratyczna w najlepszym rozumieniu tego słowa. Jest ona pełna pogody, wrażliwości, ambicji, ale też świadomości praktycznych ograniczeń pojawiających się w działaniu. Jest poruszająca, ponieważ przedstawia wizje lepszego świata, ale nie mówi, że są one na wyciągnięcie ręki, ani też, że podejmowany wysiłek jest bez znaczenia – jeśli po drodze upadniesz, jeśli coś się nie uda, to nie szkodzi, spróbujemy ponownie, może udało się trochę.

Jak pisze Erbel, „tym, co powinno nas prowadzić, jest wyobrażenie o społeczeństwie jako złożonym bycie, w którym różnorodne elementy (w tym takie, o których wcześniej byśmy nie pomyśleli) tworzą ciekawą, rozwijająca się i odporną na kryzysy całość. By posłużyć się metaforą: powinniśmy widzieć je bardziej jako wieloletnią łąkę kwietną niż jako stadionową murawę. Jako tętniący życiem ryneczek, a nie centrum handlowe”.

Głównym punktem odniesienia jest tutaj lokalność, jako miejsce budowania odporności umożliwiającej przetrwanie współczesnych kryzysów. Również zmiana społeczna jest przedstawiona właśnie jako lokalna, cząstkowa. Nie zawsze musi prowadzić do uniwersalnych rozwiązań – i to dobrze. Jesteśmy tu po to, żeby wchodzić w relacje, budować, eksperymentować – współtworzyć życie społeczne, a nie jedynie służyć jako narzędzie z góry określonego projektu ideologicznego. To my jesteśmy władzą, chociaż nasza władza jest ograniczona.

Zmiana jest tutaj również wielokrotnie zestawiona z kontekstem naszej cielesności. Autorka zachęca więc do tego, aby w polityce miejskiej zwracać uwagę na nasze spontaniczne odruchy – zapytać, jak czujemy się, przebywając w danym miejscu, gdzie lubimy pójść, gdzie jesteśmy się odprężeni, a kiedy pojawia się napięcie. Czy zrobiło nam się tutaj za gorąco? Może więc wokół jest za dużo rozgrzanego betonu i warto coś na to poradzić?

Nowy liberalizm wychylony w przyszłość

Moja ocena z pewnością jest stronnicza, ponieważ sposób myślenia wyrażony w „Wychylone w przyszłość” zdaje mi się głęboko zgodny z agendą przedstawioną w moim „Nowym liberalizmie”. Tytuł owej książki nie był może najszczęśliwszy, ponieważ może sugerować odniesienie do czystej teorii albo do wąsko zakreślonego programu politycznego – podczas gdy książka odnosi się zarówno do praktyki życia partyjnego, jak i pewnego szerszego projektu cywilizacyjnego. Tak czy inaczej, pisałem w niej, że główny nurt polskiej polityki powinien rozwijać się w odpowiedzi na trzy największe słabości naszej tradycji liberalno-demokratycznej.

Pierwszą z nich była postawa antypolityczna, która wykazywała nieufność wobec demokracji i utrudniała budowanie stabilnej liberalno-demokratycznej wspólnoty politycznej. Takiemu podejściu przeciwstawiałem ideę polityki przyjemności, która kieruje myślenie w stronę politycznego pragmatyzmu, lokalności, materii. Wychodzi ona od ludzkich potrzeb i pragnień wyrażanych w rozmowie, aby następnie poszukiwać możliwości uwzględnienia ich w demokratycznej polityce. Jaskółek takiej nowej polityki dopatrywałem się właśnie w rozwoju ruchów miejskich – które należało moim zdaniem rozumieć nie w kategoriach inicjatyw wykraczających poza politykę, lecz praktyk wyrażających samą istotę polityki.

W naturalny sposób podoba mi zatem wyraźnie widoczny w książce Erbel wątek pragmatyczny: „Będę chciała was przekonać, że zamiast myśleć o skrajnie optymistycznych lub pesymistycznych wizjach, powinniśmy postawić na radykalny pragmatyzm”. Podoba mi się również konwersacyjny ton, przyjmowanie za punkt wyjścia praktycznych problemów i utrzymywanie bliskiego kontaktu z odruchami własnego ciała – ponieważ wszystko to pozwala na ujęcie demokratycznego programu w kategoriach, które wymykają się logice autorytarnego zarządzania, wojen kulturowych czy polityki strachu. A jednocześnie nie jest to utopijny projekt, który przyjmowałby, że wszyscy i zawsze powinni brać udział w polityce, a wówczas zapanuje harmonia społeczna – nic w tym rodzaju, chodzi właśnie o wolność.

Zmiana oddolna wychodzi od potrzeb i pragnień ludzi, którzy przekształcają rzeczywistość wokół siebie, wypróbowując nowe rozwiązania istniejących problemów społecznych. Czasem tego rodzaju rozwiązania można następnie powielać w większej skali. Jak pisze Erbel, „niewielkie lokalne działania przecierają szlak szerszym trendom” – i tak stało się zresztą w przypadku niektórych postulatów ruchów miejskich. Ale równie istotne wydaje mi się coś innego. Otóż, wychodząc od wielu małych praktyk kształtujących się w warunkach rozproszonej władzy, możemy pewnego dnia zdać sobie sprawę z tego, że obudziliśmy się w innym, lepszym miejscu, nawet jeśli nie ogłosiliśmy w tym celu wielkiego projektu ideologicznego. Oto jedna z cząstkowych odpowiedzi na pytanie o to, jak radzić sobie w warunkach, w których przeprowadzenie głębokich reform staje się bardzo trudne.

W miastach, jak zwraca uwagę autorka, rodzą się nowe pomysły, ponieważ miasta mają tę zaletę, że z samej swojej natury wystawiają nas na nieoczekiwane spotkania, które prowadzą do rozwoju idei – a ten tekst jest zresztą najlepszym tego dowodem. Mianowicie niedawno przypadkiem spotkałem Erbel na placu przy warszawskim Nowym Teatrze, przy okazji innego spotkania – i dzięki temu dowiedziałem się o jej nowej książce. Wkrótce ją przeczytałem, a w mojej głowie zaświtało wiele nowych myśli. Nie ma wątpliwości, że miasta są super.