Tęsknię za dawnymi lękami. Trzy lata temu o tej porze najbardziej martwiliśmy się (choć niestety nie wszyscy) tym, że politycy za mało robią w sprawie globalnego ocieplenia. Upalne dni rozpoczynającego się lata cieszyły mniej w towarzystwie suszy i katastroficznych raportów naukowców.

Co myśmy wiedzieli o lęku?

Latem 2022 roku można tylko westchnąć – co myśmy wówczas wiedzieli o lęku? Przed nami była pandemia, która płynnie przeszła w wojnę. Od 2020 roku poczucie zagrożenia nie ustępuje chwili ukojenia. Zamiast tego wciąż tylko eskaluje. Kolejne warianty wirusa, każdy na swój sposób – przez śmiertelność lub zaraźliwość – coraz groźniejszy. Kryzys na granicy z Białorusią. Wojna w Ukrainie. Uchodźcy potrzebujący pomocy. Inflacja.

Ta ostatnia dotyka nas najbardziej. Wojna nie wpływa bezpośrednio na Polaków, ale odczuwamy jej skutki w postaci coraz wyższych cen. A latem, które jest czasem psychicznego odprężenia i finansowego poluzowania, czuć ją wyjątkowo, bo stać nas na coraz mniej. 

Czy będziemy jeszcze mogli żyć tak, jak kiedyś? Czy też nasz poziom życia spadł bezpowrotnie? A jeśli jest to tymczasowa utrata statusu, to ile potrwa? Czy powinniśmy zmienić swoje zwyczaje? Dopóki mamy jeszcze z czego dokładać do codziennych wydatków, te pytania wyrażają nasz lęk, ale eksperci mówią, że jesienią niektórych z nas nie będzie stać na odkręcenie kaloryferów.

Ziobro i Tusk wyparli Zełeńskiego

W sytuacji własnych problemów spada zainteresowanie wojną, co widać po czołówkach gazet i portali. Paski z bieżącymi relacjami znikają, w głównych informacjach częściej jest Zbigniew Ziobro i Donald Tusk niż Wołodymyr Zełeński. No chyba że pojadą do niego najważniejsi europejscy przywódcy, wtedy jest to główna informacja dla mediów, ale i dla polskich polityków, którzy budują na relacjach z popularnym ukraińskim prezydentem własną pozycję. 

Zasadniczo jednak polityka krajowa zaczyna wypierać informacje z wojny, a letnie wyjazdy uświadamiają obywatelom, jak szybko kończą im się pieniądze. Czy w tej sytuacji pozostanie w nas empatia wobec położenia Ukraińców i Ukrainek, którzy mieszkają z nami w Polsce? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że skupimy się bardziej na sobie, a wobec osób potrzebujących pomocy staniemy się bardziej zniecierpliwieni. Mówiąc inaczej – możemy poczuć znużenie tematem wojny i potrzebę poprawienia własnego losu, a nie cudzego.

Rząd ma problem

Jednak wojna się nie kończy, rosyjskie czołgi dawno wydostały się z błota i ruszyły dalej, a Ukraina wcale z nimi nie wygrywa. Władimir Putin jest nieobliczalny, o czym przypomina nam regularnie w mediach kolejny cywilny ekspert albo generał. Zachód kręci, niby pomaga, ale za mało. Czy pomógłby nam, gdyby to w Polsce spadły pociski? Czy grozi nam wojna globalna? Czy grozi nam głód?

Co z wynika z tych faktów i pytań? Że rząd ma problem. Bo to znowu nie są tematy zachęcające obywateli do pomagania. A to przecież na obywatelach opierało się dotychczasowe wsparcie dla uchodźców. 

Uchodźcy wciąż z nami mieszkają i jeszcze tu zostaną. Nasze napięcia mogą odbijać się na nich. Dotychczas reagujemy wspaniale, nie uruchomił się, mimo wysiłków pewnych grup i polityków, mechanizm wrogości wobec osób, które szukają w Polsce schronienia. Jednak może ujawnić się powszechny mechanizm zniechęcenia, zmęczenia, oczekiwania, by nieszczęście ukraińskich mieszkańców Polski przestało nas obciążać, przestało być dla nas widoczne.

Byłoby bardzo źle, gdyby tak się stało. Jednak to scenariusz, którego nie można wykluczać. Brak dobrych perspektyw dla siebie nie zachęca do dbania o innych. Rząd w tej sytuacji nie ma przestrzeni na błędy w pomocy systemowej ani na spory polityczne z Unią Europejską i rezygnowanie z jej pomocy. Nie wytłumaczy obywatelom, że polityka godnościowa, która nie pozwala współpracować z UE, jest ważniejsza niż pustki w portfelach. Innymi słowy musi się jakoś dogadać z Unią, jeśli nadal chce rządzić. 

To jeszcze potrwa

My, obywatele, też mamy problem. Cienkie portfele nie mogą odwracać naszej uwagi od tego, że Ukraina walczy także za nas. Pomocą systemową dla uchodźców powinno bezwzględnie zająć się państwo, ale my musimy być gotowi na ofiary wynikające z sankcji, czy innych finansowych skutków wojny, bo ona jest także nasza.

Przegrana Ukrainy to i nasza przegrana oraz zagrożenie dla świata. My to oczywiście wiemy (choć nie wszyscy), podobnie, jak rządy i obywatele Litwy, Łotwy czy Estonii. Musimy pilnować, żeby trudności finansowe nie przysłoniły nam tej ważnej prawdy – zwycięstwo Rosji byłoby dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Chociaż, oczywiście, samo zwycięstwo lub porażkę można rozumieć różnie. 

Ważne jednak, byśmy nie oczekiwali, że Ukraińcy pogonią Rosjan w podskokach. Zabawne memy o rozkraczonych rosyjskich czołgach są już nieaktualne. Agresor nie przegrywa, nie ucieka do siebie, systematycznie morduje i rujnuje Ukrainę i najprawdopodobniej ta męcząca, pochłaniająca ofiary życie i pieniądze sytuacja będzie trwała jeszcze jakiś czas. Między innymi od nas zależy, czy stanie się dla nas sytuacją zwyczajną, czy wciąż będzie budzić nasz sprzeciw i potrzebę pomocy napadniętym. Odpowiedzialność polityków ze wszystkich stron sceny również będzie polegała na tym, aby w stosowny sposób mówić o tym temacie.

O tym warto pomyśleć na progu lata, kiedy przyglądamy się rosnącym cenom paliwa i na nowo kalkulujemy koszt tegorocznych wakacji.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Andrea Piacquadio, Pexels.com