Drzewa. Wszędzie drzewa. Więcej drzew. Jeszcze więcej drzew. Dlaczego nie możemy mieć w mieście więcej drzew? Jest gorąco. Szeroka ulica, pełno rozgrzanego asfaltu. Ulicę zajmują samochody. Chodnik też zajmują samochody, ponieważ parkują w dwóch rzędach. Na wąskim pasie chodnika, którego nie zajmują samochody, piesi i rowerzyści konkurują o przestrzeń. Rowerzysta powinien jechać ulicą, a nie chodnikiem, ale obawia się, że zaraz zamorduje go samochodowy terrorysta.
W powyższym akapicie można dojrzeć dwie przeciwstawne emocje. Jest zielona nadzieja, wizja błogości związanej z przebywaniem w cieniu pięknych drzew. Jest również element gniewu i wojny wszystkich ze wszystkimi – samochodziarze próbują zmasakrować rowerzystów, z kolei rowerzyści próbują rozjechać pieszych, natomiast pieszych próbuje wykończyć upiorny skwar, wynikający z braku drzew, jak również kryzysu klimatycznego, wywołanego przez ludzi, którzy chcą pognębić samych siebie, paląc węgiel i inne śmieci.
Ale piesi też nie są święci. Nikt nie jest święty. Są miejsca w Warszawie, w których nie przyjęła się idea normatywności, gdzie piesi w najlepsze spacerują ścieżką rowerową, mimo wyraźnych oznaczeń i mimo szerokiego chodnika obok – zgadza się, przychodzą na myśl okolice skrzyżowania Targowej i Solidarności – a nawet idą ścieżką rowerową również wtedy, gdy już się zorientowali, że przebywają na ścieżce rowerowej, ponieważ dano im to do zrozumienia, bo oto nagle – niespodzianka! – ścieżką rowerową przejechał rower; kompletnie nic sobie z tego nie robią, nie rodzi to w nich żadnego uczucia.
Nowoczesny jak beton
Dlaczego więc beton? Dlaczego powstają projekty rewitalizacji placów, na których najpierw są drzewa, a potem jest śmiercionośna pustynia? Jan Mencwel w swojej książce o betonozie również zadaje takie pytanie i znajduje następującą odpowiedź: ponieważ w przetargach to wychodzi taniej. Taniej zbudować i taniej utrzymać.
Cóż, po pierwsze, jeszcze taniej byłoby w ogóle nie rewitalizować. A po drugie, w Warszawie za 121 milionów złotych powstaje kładka pieszo-rowerowa przez Wisłę, której jedynym dostrzegalnym celem jest to, żeby mieszkańcy drogiego osiedla w porcie praskim mogli szybko dojść na piechotę do Green Caffè Nero.
Według informacji podanych na stronie Urzędu Miasta, koszt posadzenia średniej wielkości drzewa wynosi 2500 złotych. Z kolei koszt wysiania 1 m2 łąki kwietnej wynosi 45 złotych. A zatem po takich stawkach w cenie kładki pieszo-rowerowej można by posadzić 48 tysięcy drzew albo wysiać 2,7 milionów m2 łąki kwietnej, to znaczy 270 hektarów łąki kwietnej, czyli ponad trzy razy Łazienki Królewskie (tak, wiem, trzeba doliczyć koszty planowania, rozpłytowania itd.). Na początek wystarczy.
Natura coraz droższa
Ale oprócz kosztu jest coś jeszcze. Dlaczego zaczęliśmy w ogóle zwracać uwagę na betonowe place i samochody parkujące na chodniku w dwóch rzędach? Dlatego, że nam fizycznie przeszkadzają i nas denerwują, i czynią nasze życie gorszym, to jasne. Ale też dlatego, że zmienia się nasz stosunek do natury. A przynajmniej niektórym się zmienia, ponieważ inni są w tej sprawie całkiem obojętni.
Nowoczesność betonowego placu, podobnie jak choćby nowoczesnego studia telewizyjnego, polega na tym, że coraz większa część widocznej przestrzeni poddaje się kontroli, zostaje wykreowana, wyprodukowana. Czysty betonowy plac symbolizuje uporządkowanie i opanowanie skrawka rzeczywistości, wydarcie przestrzeni naturze.
Jednak to się trochę zmienia. W przeszłości natura była tania i dostępna, zaś postęp techniczny imponujący i kosztowny. Teraz jednak technologia jest tania i powszechna, plastikowa butelka na nikim nie robi wrażenia, natomiast trzeba nieraz dużo zapłacić, a w każdym razie wykonać niemały wysiłek, żeby zyskać dostęp do niezakłóconego doświadczenia natury. A zresztą nawet wtedy mamy często do czynienia z przestrzenią przetworzoną, ale po prostu zieloną i przyjemną estetycznie. Tak czy inaczej, imponująca staje się raczej zdolność pogodzenia techniki z naturą.
Koniec samochodowego terroryzmu
W przestrzeni pozbawionej granic jazda samochodem gdziekolwiek i kiedykolwiek mogła być wyrazem wolności. Jednak w przestrzeni ograniczonej, w której nasze działania w coraz większej mierze wpływają na innych, powodując hałas czy zanieczyszczenie – zajmowanie (podbijanie) przestrzeni coraz bardziej wygląda na użycie siły.
Walka z parkowaniem w dwóch rzędach i inne podobne działania będą więc z punktu widzenia kierowców odbieraniem im wolności – ograniczeniem ich kontroli nad własnym losem – a będą z kolei poszerzeniem wolności dla innych. Nie mówiąc już o tym, że zrobi się ładniej, gdy te blaszane skrzynki na czterech kołach nie będą zagracać miasta, ponieważ w momencie, gdy się z nich wysiada, gdy nie są w ruchu, stają się zupełnie zbędne.
A zatem masowe zadrzewianie miast, podobnie jak przesiadka na rower – podobnie zresztą jak jechanie tym rowerem po ścieżce rowerowej, a spacerowanie pieszych po chodniku, zaś uporządkowane parkowanie w piętrowym parkingu, zamiast na dowolnym dostępnym skrawku chodnika, każdy we własnej przestrzeni, wszyscy w cieniu drzew – nie wiąże się z ideą powrotu do natury czy utopią harmonii między człowiekiem a naturą.
Tematem jest tu raczej proces cywilizacji, nowe uporządkowanie przestrzeni, nowy układ społeczny, nowy projekt polityczny – w którym drzewom i betonowi przyznaje się inne miejsce niż dotąd. Przeciwko temu siłą rzeczy będą protestować osoby, które w największej mierze korzystały z dotychczasowego układu – jeśli ktoś mógł korzystać z publicznej przestrzeni za darmo, parkując swój samochód na chodniku, to nie będzie mu się podobać, gdy będzie się od niego oczekiwało zapłacenia za taką samą przestrzeń rynkowej stawki najmu.
Miejska umowa społeczna
Ale nie chodzi tylko o egoizm – przeciwko zmianom będą również osoby, które w wyniku istniejących okoliczności życiowych potrzebują pewnych urządzeń, takich jak samochód, by móc normalnie żyć. Chodzi więc o to, żeby ludzie mieli wybór, a nie byli zmuszeni do prowadzenia określonego trybu życia przez źle pomyślaną infrastrukturę społeczną.
Zadanie polityczne nie polega na tym, żeby dopiec jednym, a pogłaskać innych, lecz na tym, żeby zorganizować porządek instytucjonalny w taki sposób, aby wyrażał on układ wartości najbardziej korzystny dla wszystkich zainteresowanych – a to jest po prostu kwestią umowy społecznej, normalnych negocjacji politycznych. Być może zielona polityka może zmienić na lepsze nie tylko nasze miasta, ale i naszą demokrację?
O zielonych miastach czytaj więcej w nowym, wtorkowym numerze „Kultury Liberalnej”.