Skoro coś działa, to nie ma powodu, żeby to zmieniać. Ta zasada pasuje do większości dziedzin życia i można ją stosować również w kampaniach wyborczych. PiS tak robi i wygrywa.

Do tej pory działały dwa sposoby: pieniądze i wróg. Sposób pierwszy to oczywista część każdej kampanii, czyli obietnice wyborcze. Partia rządząca ma łatwiej, bo może nie tylko coś obiecać, ale i od razu dać. Sposób drugi też jest znany i używany już w starożytności, a PiS szczególnie go sobie upodobało. Wskazanie wroga mobilizuje wyborców do grupowania się wokół partii, która może ich uratować, podnosi emocje, wywołuje nienawiść do myślących inaczej.

Dotychczas wrogami w kampaniach wyborczych PiS-u byli kolejno: uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy mieli zagrażać cywilizacji chrześcijańskiej, i osoby LGBT, które miały zagrażać rodzinie. Straszono też „ideologią gender”. Teraz na wroga najwyraźniej zostały wyznaczone konkretnie osoby trans. Nie jest to jeszcze pewne, do właściwej kampanii wyborczej pozostał rok. Jednak wygląda na to, że PiS już teraz testuje, co może się sprawdzić później.

W głowach się poprzewracało!

Ostatnio jest dobry czas, jeśli chodzi o widoczność osób trans i postulaty tej społeczności. Jest to zjawisko zauważalne zarówno w Polsce, jak i w innych krajach europejskich oraz Ameryce. Kliniki odnotowują wzrost liczby osób, które chcą dokonać tranzycji, rodzice i nauczyciele zauważają, że nastolatki poszukują swojej płci, kierując się zasadą, że nic w tej sprawie nie jest oczywiste.

Raczej nie jest tak, że osób poszukujących płci czy przekonanych o swojej transpłciowości przybywa – przyszedł natomiast lepszy klimat do poszukiwań. Tworzy go przede wszystkim wiedza – dawniej nastolatki czuły, że coś z nimi jest, ale nie wiedziały co, teraz wiedzą, że fakt przypisania płci przy urodzeniu nie przesądza wcale o tym, że taka właśnie ona jest.

Trend ten zauważył najwyraźniej nawet Jarosław Kaczyński. A tradycjonaliści bardzo lubią brać tego typu zjawiska pod lupę. Wymagają one zrozumienia różnorodności, tolerancji, akceptacji. A związany z tym rzekomo wymóg poprawności politycznej to dla konserwatystów doskonałe paliwo. Bo to śmieszne, bo w głowach się poprzewracało, bo zaprzecza tradycyjnym wartościom. Walka z potworem gender była atrakcyjna nie dlatego, że ludzie rozumieli, co to oznacza, tylko dlatego, że to dziwne słowo naruszało znany porządek.

U nas moda się nie przyjmie

Jeśli więc człowiek czuje się bezpiecznie w tym, co może nazwać „normalnością”, to z pewnością zareaguje emocjonalnie, słysząc o „modzie” na bycie osobą trans. I tak właśnie ten problem ustawił prezes PiS-u. Żartując z osób transpłciowych, zaznaczył, że nie mówi o „promilu”, którego „dotykają takie kłopoty psychiczne”. A więc upraszczając – nie mówi o tych, którzy są naprawdę osobami transpłciowymi. Prezes mówił tak, by było jasne, że chodzi mu o modę.

Słowa-klucza do zbiorowych emocji użył, mówiąc: „My jesteśmy na razie krajem normalnym, ale ciągle nam proponują, żebyśmy zostali nienormalnym, żeby na przykład, przy całym szacunku, […] te trzy młode panie, które tam siedzą, nagle ogłosiły się, że są mężczyznami”.

Granice normalności

Jeśli dojdzie do nagonki na osoby trans, będzie ona inna niż poprzednie. Uchodźcy i ogólnie rozumiane osoby LGBT mieli wywoływać lęk. Teraz prezes się śmieje. Tak wyrażona zostaje „normalność” – w szczerym zdziwieniu, że „baba chce być chłopem, a chłop babą”. Prezes sugeruje, że chcą to robić na modłę zachodnią. A więc granice normalności – są jednocześnie granicami Polski.

Niestety, wybranie przez PiS osoby transpłciowej na kozła ofiarnego, można sobie łatwo wyobrazić. A skoro tak, warto się do tego przygotować. W dyskusjach publicznych warto używać odpowiednich słów, które nie będą urażać. Zapamiętajmy więc na przykład – nie osoba transseksualna, jak mówią czasami dziennikarze czy politycy, tylko osoba transpłciowa. Tożsamość płciowa to nie to samo, co orientacja seksualna. Osoby transpłciowe, podobnie jak osoby cis płciowe (gdy płeć zgadza się z tym, co oznaczono przy urodzeniu), mogą mieć różne orientacje seksualne.

Takie pilnowanie właściwych słów to nie fanaberia. Jeśli ktoś nie upatruje „normalności” w lekceważeniu podstawowych ludzkich potrzeb, to z pewnością nie upatruje jej również w ranieniu słowami. A jeśli PiS znajdzie na kampanię wyborczą innego wroga, to „żarty” prezesa przyczynią się przynajmniej do poszerzenia świadomości społecznej dotyczącej transpłciowości.