Wydaje się, że dla przywykłych do pokoju społeczeństw konfrontacja z wojną jest poważnym wyzwaniem – zarówno intelektualnym, jak i duchowym. Spróbujmy zastanowić się nad wywołanym przez nią zamętem, zadając sobie trzy elementarne pytania.
1. Co mówi nam ta wojna?
Według pruskiego teoretyka wojskowego Carla von Clausewitza wojna stanowi jedynie kontynuację polityki przy użyciu innych środków. Cele, których nie można osiągnąć drogą dyplomatycznych negocjacji, zdobywa się dzięki sile. Gdzie bezradne okazują się uzgadnianie interesów i polityczny rozsądek, wkracza naga przemoc. Wojna nie stoi więc w opozycji ani do racjonalizmu, ani do polityki. Stanowi ich osobliwe być może, ale jednak pełnoprawne rozwinięcie.
Tak zwykło się czytać słynny bon mot von Clausewitza. Ale można zinterpretować go również nieco subtelniej – i, jak sądzę, w duchu bliższym tego, co sam pruski generał starał się powiedzieć. Na kartach swojego traktatu „O wojnie” podkreślał wielokrotnie, że konflikt zbrojny jest zjawiskiem nieprzewidywalnym i z łatwością wymyka się ludzkiej kontroli. Puszczona w ruch spirala przemocy niweczy wszelką możliwość porozumienia, burzy ramy, w których pragnęliby ją utrzymać polityczni decydenci. Porządek środków i celów zostaje zachwiany – wojna ze środka prowadzącego do osiągnięcia określonego politycznego celu staje się niejednokrotnie celem samym w sobie.
Konflikt zbrojny może więc zdaniem Clausewitza być usprawiedliwiony jedynie wtedy, kiedy pozostaje przedłużeniem polityki. W przeciwnym razie to polityka staje się przedłużeniem wojny. Owo odwrócenie można poznać po tym, że celem działań zbrojnych staje się fizyczne zniszczenie przeciwnika. Kwestia przyszłego porządku politycznego znika z horyzontu lub chociaż przestaje być zagadnieniem priorytetowym. Na czołowe miejsce powróci dopiero później, gdy właściwy cel zostanie osiągnięty – kiedy przemoc wykona swoje dzieło zniszczenia.
Napaść Rosji na Ukrainę jest konfliktem tego właśnie rodzaju. Działaniami Władimira Putina w przestrzeni międzynarodowej rządzi logika wojny. To polityka stanowi jej przedłużenie, nie na odwrót. Działania dyplomatyczne, funkcjonowanie gospodarki, polityka informacyjna – wszystko to są w systemie Putina aktywności podporządkowane wojnie oraz jej wymogom. Wojnie, dodajmy dla pełnej jasności, w której Ukraina jest tylko jednym z frontów oraz w której strategicznym rywalem jest tyleż „ekspansywny”, co „dekadencki” Zachód. Zachód, który należy podzielić oraz którego słabości trzeba wyzyskać, najlepiej manipulując cynicznie jego zmysłem moralnym („Stop wojnie! Stop przemocy!”) oraz pragnieniem stabilności i dobrobytu (szybujące ceny paliw etc.).
Kiedy prezydent Macron rozmawia z Putinem, uprawia politykę – szuka racjonalnego rozwiązania, które położy kres przemocy i przywróci Europie pokój. Kiedy Władimir Putin rozmawia z Macronem, prowadzi wojnę przy pomocy słów – stara się zwieść przeciwnika i uzyskać nad nim jak największą przewagę.
2. Kto mówi językiem wojny?
Poza tym co do nas mówi język tej wojny, trzeba jeszcze zapytać o to, kto się nim posługuje. Najbardziej oczywista odpowiedź – że czyni to Władimir Putin – jest jednocześnie najbardziej zwodnicza. Jej zdroworozsądkowy charakter i pozorna oczywistość stwarzają bowiem wrażenie, że to prezydent Rosji stanowi nie tylko wypowiadający się za pomocą konfliktu zbrojnego podmiot, ale również samą istotę problemu, przed którym stoimy. Uważam, że to nieprawda.
Wojna w Ukrainie jest językiem, przy pomocy którego współczesna Rosja przedstawia istotę swojej politycznej tożsamości. Porzucone ciała zabitych cywilów, los zgwałconych kobiet mówią Ukraińcom: „Chcemy was zniszczyć, bo nie macie prawa być suwerennym państwem. Będziecie częścią ruskiego miru lub nie będzie was wcale”. Zgliszcza zbombardowanych miast są wysłanym do całej Europy sygnałem: „Jesteśmy potężni siłą powodowanego przez nas chaosu. Wy, z waszym przywiązaniem do porządku i pokoju jesteście słabi”. Wizja spowodowanego przez wojnę głodu ma zastraszyć Zachód, a wraz z nim resztę świata: „Powinniście się nas bać. Nie cofniemy się przed niczym. Jesteśmy potężnym imperium i musicie nas za potężne imperium uznać”.
Błędem byłoby przyjąć, że z tym językiem utożsamiają się wszyscy Rosjanie. Należy jednak dostrzec w nim mowę podmiotu politycznego, który utracił wszelką atrakcyjność i rozszerzać lub zachować swoją strefę wpływów może już tylko przy użyciu nagiej przemocy. Należy usłyszeć w nim logos, a właściwie anty-logos. Taki, który wszystko – w tym kulturę, społeczeństwo czy prawa jednostki – traktuje jako grę sił.
Należy spodziewać się, że już niebawem owo imperium przemówi do nas ponownie. Nie można wykluczyć, że zdecyduje się na taktyczne użycie broni jądrowej. Jednak znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że posłuży się językiem wojny ekonomicznej, na przykład radykalnie ograniczając dostawy gazu do Europy w miesiącach zimowych. A następnie zaapeluje do politycznego realizmu elit Paryża i Berlina, sugerując, że powrót do normalności jest możliwy za cenę ustępstw wobec rosyjskich ambicji mocarstwowych. Determinacja Europy do obrony swoich elementarnych wartości zostanie poddana brutalnemu stress testowi. Podobnie zresztą jak europejska jedność.
Państwa zachodniej części kontynentu będą kuszone powrotem do business as usual za cenę odstąpienia od wsparcia Ukrainy, a w dalszej perspektywie – uczynienia z państw znajdujących się przed 1989 rokiem w sowieckiej strefie wpływów czegoś w rodzaju neutralnego pasa, oddzielającego wschodnią i zachodnią część Europy. „Przecież to będzie stabilny świat, wszyscy ważni gracze będą zadowoleni”, argumentować będzie Siergiej Ławrow lub jakiś inny rzecznik wschodniego imperium o aparycji cyborga.
Ze względu na głębokie różnice historycznych doświadczeń, presja na państwa takie, jak Polska, Litwa, Łotwa czy Estonia będzie zapewne wyglądała inaczej: „Nie ufajcie Zachodowi, nie wierzcie w jego obietnice. W kluczowym momencie okażą się puste. Zostawią was samych. Już tak było w historii – i to się powtórzy. Nie macie wyjścia. Uznajcie, że znajdujecie się w naszej strefie wpływów. Spójrzcie tylko na los Ukrainy – lepiej, abyście zrobili to po dobroci”. Polska oraz inne państwa naszego regionu mają dobre podstawy, by obawiać się Rosji, której strategiczne „interesy” przyjmuje się na ze zrozumieniem w wielu kręgach na Zachodzie.
3. Dlaczego Rosja mówi językiem wojny?
Trzecie kluczowe pytanie, które stawia przed nami wojna w Ukrainie, brzmi: dlaczego współczesna Rosja mówi do nas językiem wojny? Dlaczego nie udało się jej odciąć od swojej imperialnej przeszłości? Albo, ujmując tę samą kwestię nieco szerzej: co wojna w Ukrainie mówi nie tylko o rosyjskim systemie władzy, ale o naturze współczesnego społeczeństwa rosyjskiego?
Warte zastanowienia wydaje mi się jednak następujące przypuszczenie. Współczesna Rosja mówi do nas językiem wojny, gdyż jest agresywnym imperium, ale może być agresywnym imperium dlatego, że jest społeczeństwem posttotalitarnym. A więc społeczeństwem, w którym dyskurs publiczny został całkowicie zniszczony przez ideologiczny terror totalitarnego państwa oraz w którym – po zawaleniu się ZSRR – owego publicznego języka nie udało się odbudować.
Napaść Rosji na Ukrainę ma ścisły związek z pamięcią historyczną, w szczególności – z pamięcią XX wieku. Rosjanie nie uznali w swojej zbiorowej świadomości tego, co zrobili sobie i innym. Doświadczenia, o których pisali wielcy twórcy rosyjskiej literatury ubiegłego stulecia – Grossman, Szałamow, Mandelsztamowie, Płatonow, Sołżenicyn – nie zostało szeroko przyswojone, nie trafiło pod strzechy.
Innymi słowy, jako społeczeństwo posttotalitarne, Rosjanie nie posiadają języka, przy pomocy którego mogliby opowiedzieć samym sobie, kim naprawdę są. Ten długotrwały rozpad logosu stanowi być może najbardziej nieprzemyślaną część totalitarnego dziedzictwa, którego echa rezonują wciąż w XXI wieku.
W tym sensie wielka rywalizacja, której areną może się stać nasze stulecie – pojedynek Ameryki i Europy przeciwko Chinom i Rosji – byłoby czymś więcej niż starciem geopolitycznym, a nawet czymś więcej niż starciem liberalnej demokracji z nowymi formami autorytaryzmu. Byłoby również rywalizacją między społeczeństwami, których istotę określa dający się usłyszeć w sferze publicznej logos, oraz tymi, w których polityka jest już tylko grą sił, w której o wszystkim decydują bezwzględne reguły przemocy.