Awantura

Długi weekend w mediach społecznościowych – przede wszystkim: na Instagramie – zdominowała dyskusja wywołana relacjami Jana Śpiewaka dotyczącymi reklamowania produktów monopolowych przez celebrytów w tychże mediach. Ponieważ zdanie to starszemu czytelnikowi może się zdawać napisane w obcym języku, wyjaśnię, w czym rzecz. Instagram to aplikacja, która niegdyś służyła do publikowania zdjęć; ostatnio stała się przestrzenią (lewicowego zwłaszcza) aktywizmu. Wydarzyła się więc odwrotność tego, co w latach dziewięćdziesiątych prorokowali niektórzy teoretycy polityki: nie lajfstajl stał się polityczny, a polityczność stała się elementem lajfstajlu. Różnica to na pozór niewielka, a jednak znacząca, ponieważ to logika lajfstajlu i mediów społecznościowych poczęła w nich rządzić politycznością.

Jaka to logika? Taka, która zakłada wykuwanie własnych poglądów i stanowiska w opozycji do stanowiska lub zachowania kogoś, kogo wykuwający obiera za obiekt krytyki, manifestującej się w zawstydzeniu. W przypadku Śpiewaka zawstydzonymi byli celebryci i influencerzy, którzy w swoich mediach społecznościowych reklamują, za sowite honoraria, produkty monopolowe (czasem własnej, ale nie chałupniczej produkcji) – łamiąc Ustawę o wychowaniu w trzeźwości, która reklamowania alkoholu mocniejszego niż piwo zabrania.

Ponadto, Śpiewak zawstydził obecnych w mediach społecznościowych muzyków, którzy w swych tekstach o alkoholu wyrażają się pochlebnie bądź spożywają go na scenie – i fanpejdże publikujące memy, które żartobliwie odnoszą się do spożywania alkoholu jako metody relaksu. Wywołał reakcję tyleż burzliwą, co, w większości, pochlebną. Tyle rekapitulacji.

Po co się jednak tą sprawą zajmować? Przecież nie można się ze Śpiewakiem nie zgodzić, iż reklamowanie alkoholu jest nielegalne. Nie można też – odsyłam do statystyk PARP-y – nie stwierdzić, że w Polsce spożycie go wzrasta i nie skonstatować, że nie jest to zjawisko pozytywne. Można wykpić Śpiewakowe utyskiwanie na popularną raperkę i jego niepoparte niczym zdanie, że zmaga się ona z problemami psychicznymi – tyle wszakże z kpiny.

A jednak sądzę, że warto nie wprost podjąć ze Śpiewakiem polemikę. Jego krytyka, wpleciona w logikę mediów społecznościowych, jak również cokolwiek masowe jej poparcie, ujawniają bowiem pewną groźną wizję obywatela i jego relacji z państwem.

Racjonalność i używka

Liberalny koncept tejże wizji, zakorzeniony w Kancie, jest taki: obywatel to podmiot obdarzony racjonalnością. Działa dla zachowania samego siebie i polepszenia swego bytu, jego racjonalność zakłada zaś zmysł etyczny – nie będzie czynił bliźniemu, co jemu niemiłe. Państwo nie tyle więc przyznaje mu szereg swobód, składających się na wolność pozytywną, lecz wyznacza uregulowane sfery, poza którymi panuje negatywna – przeświadczenie, że się w niej podmioty nie pozabijają, ugruntowując właśnie w mniemaniu o racjonalności.

Jakie sfery są zaś uregulowane? Takie, działalność podmiotu w których wiąże się z możliwością zaistnienia niebezpieczeństwa dla bliźnich. Za przykład weźmy reglamentację dostępu do kierowania pojazdami mechanicznymi. Rozpędzone auto nie jest w swym przeznaczeniu narzędziem do zabijania, jednak może się nim stać. By się nie stało, racjonalność kierującego nim podmiotu musi zostać państwowo potwierdzona przez potwierdzenie wynikających z niej umiejętności technicznych i znajomości ruchu drogowego. Im większe ryzyko wynikające z reglamentowanego dobra, tym wyższy cenzus racjonalności w dostępie do niego – i mniejsze przyzwolenie na zachęcanie obywatela, by zeń korzystał: dlatego na przydrożnych billboardach ujrzeć można nowy kabriolet, nie rewolwer.

Jak jest z alkoholem? To dobre pytanie – z dwóch powodów. Po pierwsze, z racji relacji alkoholu z racjonalnością w momencie spożywania. Jeśli bowiem alkohol czemuś służy, to przecież uczynieniu luźniejszą linii, która łączy z nią podmiot. Pomijając aspekt towarzyski, z którego wyniknąć mogą korzyści, racjonalny podmiot powinien wszak alkohol omijać: nawet niewielkie jego ilości niszczą organizm. A jednak: sięga po niego, kierowany potrzebą, którą najlepiej bodaj wyraził Thomas Vinterberg w wywiadzie towarzyszącym jego filmowi „Na rauszu”: by przez chwilę nie być racjonalnym, pozwolić sobie na ryzyko, które wyklucza racjonalność – i w ten sposób się zregenerować. Można takie nabieranie sił i związaną z nim euforię osiągnąć na inne sposoby – wie o tym każdy, kto doświadczył wystrzału endorfin po treningu na siłowni – jednak alkohol jest metodą najprostszą.

Ale – powód drugi – w liberalnym podejściu do relacji racjonalności i używki zakłada się także, że alkoholu obywatel używać będzie wyłącznie, by ją zawiesić czasowo, w dłuższym okresie wybierając życie, któremu racjonalność przyświeca. Innymi słowy, by znów odnieść się do „Na rauszu” – że bohater grany przez Madsa Mikkelsena będzie w finale filmu wyczyniał rozmaite głupoty po to, by pozostały one przerwami od życia racjonalnego. W takie spojrzenie na racjonalność wpisany jest wyjątek od niej samej jako to, co ją wzbogaca. Wzbogacony podmiot nie będzie krzywdził siebie i bliźnich – więc podejmował zachowań takich, jakie podejmowałby niewyszkolony kierowca, gdyby dostępu do prawa jazdy nie reglamentowano. W przypadku alkoholu te zachowania są trudniej mierzalne niż karambole na drodze: idzie o statystyki rodzin z problemem alkoholowym, DDA, wynikających z jego nadużywania zaburzeń psychicznych – jednak ich obecności nie można zaprzeczyć.

Tyle wizji. Jak sprawdza się w praktyce przekonanie, że alkohol może być szeroko dostępny, bo racjonalny podmiot nie chce fundować sobie i bliskim pijackiego domu?

Odpowiem dowodem anegdotycznym: mieszkam w budynku, w którym mieszczą się różne kancelarie prawne. Rekrutacja do pracy w nich oznacza – jak mniemam – wybieranie obywatela racjonalnego, który swymi kompetencjami przyniesie im zyski. Takich obywateli widuję każdego rynka, gdy zjeżdżam do osiedlowej Żabki po rogalika – nabywają małpki.

Człowiek grzeszny

Czyżby więc liberalne przekonanie o racjonalności było funta kłaków warte?

Zamiast odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się, z jaką wizją ta o racjonalnym podmiocie musi konkurować. Taką jest wizja prezentowana przez Śpiewaka w postulatach zakazu promowania alkoholu, likwidacji 90 procent punktów jego sprzedaży, zakazu handlu rano i wieczorem. To wizja obywatela jako podmiotu, na którego racjonalność nie ma co liczyć.

Jest ona, jak sądzę, strukturalnie religijna. Jeśli bowiem w chrześcijańskiej koncepcji człowiek to byt grzeszny, kogo od grzeszności może uratować miłość Boga, przyswajana przez pokorę względem nauk jego ziemskiego personelu, w wizji Śpiewaka Bogiem jest państwo. Ono uczy obywatela racjonalności (poprzez zabieranie mu możliwości nabycia środka, które się od niej pozwala na chwilę odłączyć) i to od państwa zależy stwierdzenie, czy ową racjonalność obywatel już osiągnął. Trochę jak w finale „Nietykalnych”, dziejących się wszak w czasie prohibicji – gdy Kevina Costnera pytają tam, co zrobi, gdy zakaz handlu gorzałką się skończy, zadowolony Kevin Costner odpowiada, że pójdzie na drinka.

To nie tylko tępy legalizm – który ten koszmarny zresztą film w amerykańskim wydaniu promuje. To zupełne scedowanie na państwo własnej suwerenności w podejmowaniu ryzykownych wyborów: podmiot podejmuje je, gdy państwo oceni, że ryzyko to będzie dla niego odpowiednie. Sam możliwości oceny jest pozbawiony.

Czy taka wizja możliwa jest do zrealizowania w państwie liberalnym? Powie ktoś, że przecież stoi ona u podstaw umowy społecznej, wyrażając się w maksymie protego ergo obligo. Państwo ochrania obywatela – dajmy na to: zapewniając mu opiekę zdrowotną – wymaga jednak, by powstrzymywał się on od ryzykownych zachowań. Inną sprawą jest jednak wymaganie, a inną obsesyjne, poprzez zakazy, egzekwowanie go. Gdy zachodzi to drugie, z państwa zbudowanego na wolności negatywnej przenosimy się do zbudowanego na wolności pozytywnej. Państwo staje się control freak, który nawet nie udaje, że ma zaufanie do swoich obywateli i widzi w nich racjonalne podmioty; pragnie na każdym kroku sprawdzać, czy na chwilę ze ścieżki racjonalności nie zboczyli, przez odebranie im możliwości zbaczania.

Brzmi jak wizja straszna? Ale przecież – może ktoś argumentować – tego rodzaju królestwa księdza Jana istnieją w wielu wysoko rozwiniętych krajach na świecie. Kupić butelkę alkoholu w Toronto (nie w knajpie) można jedynie w wyspecjalizowanym sklepie, tych jest zaś mało i klient musi się liczyć ze znacznym wydatkiem. Wszakże – tu wchodzi aspekt wysokiego rozwinięcia – wypełniając przedmiot państwowego obligo, ich obywatel jednocześnie wie, że płaci w ten sposób za państwowe protego. Podobnie jak w wizji z poprzedniego rozdzialiku, zawiera z państwem kontrakt, który zasadza się na pewnej racjonalności. Stwierdzając, że sam jest tejże pozbawiony, w zamian otrzymuje wysokiej jakości usługi publiczne. Zostaje nimi kupiony, jak w wizji religijnej zostaje kupiony obietnicą zmazania grzechu, w zamian za przyznanie: jestem nie dość dojrzały, by samemu o sobie decydować, udam się więc do księdza – on powie, co robić, bym nie poszedł do piekła.

Już furda z tym, że w Polsce brakuje kluczowego elementu takiej transakcji – owych wysokiej jakości usług publicznych, państwo nie ma więc za co obywatela kupić. Co mnie interesuje, to to, że jest w podobnej wizji zawarta niezwykła niewiara w człowieka, jego racjonalność i – przede wszystkim – zdolność do rozwoju. Ta ostatnia na pewnym etapie życia każe mu podejmować ryzykowne zachowania (przykładowo: w wieku lat 20 chodzić z imprezy na imprezę i wlewać w siebie gorzałkę na koncercie krytykowanej przez Śpiewaka raperki), by po jakimś czasie kazać mu je ograniczyć (koło trzydziestki z imprezami przystopować, nie zmuszając się do tego przystopowania, lecz dokonując go – przykład piszącego te słowa – z radością). Jest w niej także – kazus reklamowania nawet zeroprocentowych alkoholi przez celebrytów – niewiara w człowieka krytyczne myślenie. W myśl tej niewiary, będzie podmiot stosował się do zachowania reklamowanego przez promujące alkohol elity (w sensie wszechmocy funkcjonujące, jak rozumiem, jako przedłużenie państwa), bo samemu sposobu spędzania wolnego czasu wymyślić nie potrafi. Jest w niej wreszcie strukturalne równanie w dół – do jednostki, która z używek korzysta nieracjonalnie. Oznacza ono założenie, że skoro obywatel omega tak uczynił i – po nim, zrobi to niechybnie również i obywatel alfa.

Okej, można powiedzieć. Może i takie założenia stojące u podwalin królestwa księdza Jana, acz atrakcyjne na Instagramie, bo platformie premiującej najbardziej głupie lub radykalne propozycje (albo też: propozycje o tyle radykalne, o ile głupie), są niezbyt człowiekowi miłe – ale przecież statystyki są po stronie Śpiewaka. Owszem, są.

Terapia – czy szokowa?

Co więc powinien uczynić liberał, który pragnie kultywować pierwszą z opisanych wyżej wizji podmiotu, jednocześnie zaś spogląda na wzmiankowane statystyki?

Możliwe odpowiedzi są, jak sądzę, dwie. Po pierwsze, może w przekonaniu o racjonalności obywateli stwierdzić, iż zgodnie z wektorem oświecania samych siebie w końcu dojdą oni do stanu, w którym z alkoholu zupełnie zrezygnują – co zajmie lata, może pokolenia, lecz w końcu nastąpi. Po drugie, może stwierdzić, że to przekonanie należy na jakiś czas zawiesić, problem jest bowiem zbyt palący i konieczna jest terapia szokowa, by człowieka uczynić faktycznie racjonalnym dla dobra ogółu (podobny argument można wysunąć, jeśli chodzi o obowiązkowe szczepienia przy idiotycznym społecznym sprzeciwie).

Czy któreś z tych rozwiązań jest na poziomie samej jego ideowej struktury dobre? Nie, obydwa są złe. Pierwsze oznacza jeszcze kilkadziesiąt, może kilkaset lat narastającej krzywdy wynikającej z nadmiernego spożycia – w imię czego właściwie, szumnej nieingerencji w ludzką wolność? Drugie – to niebezpieczne wartościowanie ludzkiej zdolności do bycia racjonalnym i stwierdzanie, że państwo, a nie indywidualny podmiot, może nią sterować, rozpoznając niedojrzałość obywateli.

Można sobie wyobrazić łagodną wersję takiej terapii szokowej, stwierdzając, że ograniczenie rozplenionych po Polsce punktów sprzedaży alkoholu i dostarczania go przez niektóre aplikacje „na telefon” wcale tak bardzo szokujące dla społecznego organizmu nie będzie.

Łagodność ta i praktyczna stosowalność podobnej terapii – są to rozwiązania, które można w Polsce wprowadzić z dnia na dzień, i są na tyle łagodne, że w braku protego po stronie państwa nie kryje się niebezpieczeństwo, iż skutkować będzie rozwojem szarej strefy – nie zmieniają jednak faktu, że strukturalnie będziemy mieli do czynienia z działaniem, któremu bliżej do wizji obywatela jako grzesznika, muszącego liczyć się z ciągłą karą w postaci zawstydzenia, nie racjonalnego podmiotu.

To jednak – całe szczęście – praktyczne życie, nie aktywistyczny Instagram.