W opowiadaniu Julia Cortázara („W nocy z twarzą ku niebu”) bohater doznawszy zawału serca, wieziony karetką przez miasto Meksyk, dociera do szpitala, na salę operacyjną pełną medycznej aparatury oraz ludzi w maskach i fartuchach. W malignie śni mu się to samo miejsce, ale z czasów azteckich, pełne kamiennych budowli, oświetlonych migoczącymi płonieniami pochodni, półnagich ustrojonych w pióra i maski kapłanów i wojowników, odoru krwi i śmierci.
Przeplatające się w jego głowie obrazy ze szpitala i sprzed wieków nagle ulegają zamianie: to współczesne rozświetlone miasto, sygnał karetki i szpital stają się niezrozumiałym snem. Realna okazuje się kamienna świątynia i on sam prowadzony na ołtarz, leżący twarzą ku niebu i obsydianowy nóż kapłana otwierający mu pierś, a potem uniesione ku niebu jego wyrwane, drgające jeszcze serce.
Kiedy sen staje się rzeczywistością
To opowiadanie, kiedy koszmarny sen okazuje się rzeczywistością, a rzeczywistość, w której w naszym złudnym przekonaniu żyliśmy, staje się zaledwie snem, przypomniało mi się tego lata, tworząc literacką ramę dla serii wydarzeń, z których wszystkie razem są jak nagłe przebudzenie się w jakiejś innym świecie. Próżne wołania, że to nie jest rzeczywiste, że to na chwilę i przypadkowe, że „jeszcze będzie przepięknie”, jak głosi polska piosenka zrozpaczonych – muszą ustąpić pod naporem faktów.
Ogromna susza niszczy Stany Zjednoczone. Dotknęła również boleśnie Europę, wypalający się w pożarach Półwysep Iberyjski, wyschnięte potężne rzeki kontynentu: Ren, Loara i Pad. Na Łabie odsłoniły się „kamienie głodu” sprzed stuleci, oznaczające najniższe poziomy rzeki z napisami „kiedy mnie widzisz – płacz”. Wielotygodniowe upały dręczące cały kontynent nie pozostawiają cienia wątpliwości co do zmian klimatycznych, których kolejne pokolenia będą doświadczać w coraz bardziej dramatyczny sposób. Tego upalnego lata – niespodziewanie i wbrew dotychczasowym prognozom – kolejna fala covid przetoczyła się przez państwa UE, pokazując, że to zagrożenie nie minęło, tylko stało się bardziej oswojone.
Wojna na Ukrainie, gdzie zwolna zaczynamy się przyzwyczajać do „maszynki do mięsa”, jak sytuację na froncie nazywają sami Ukraińcy („miasoróbka”) stanowi coraz bardziej dalekie tło innych wydarzeń, dla których agresja Rosji stała się detonatorem – deficytu energii. W Polsce Reuters zrobił reportaż z kilkunastokilometrowej kolejki samochodów i traktorów oczekujących na sprzedaż węgla dla indywidualnych odbiorców w kopalni Bogdanka. W żarze lejącym się z nieba tysiące ludzi są gotowe koczować bez toalet i wody (w końcu, gdy sprawa się wydała, po kilku tygodniach zapewniono te udogodnienia), by tylko kupić węgiel na zimę do ogrzania domów.
Rząd ogłasza wciąż komunikaty o płynących dostawach węgla i zapewnia, że go nie zabraknie, lecz już nikt w te zapewnienia nie wierzy. Podobnie jak w komunikaty o pełnych magazynach gazu, którego cena podskoczyła tak wysoko, że Azoty Tarnów, kluczowa spółka chemii ciężkiej, ogłosiła zawieszenie produkcji dwutlenku węgla. To wprawiło w panikę przemysł mleczarski, ubojnie i koncerny piwowarskie, które to branże nie mogą się obejść bez tego surowca.
Suma wszystkich strachów
To, co się dzieje w Polsce, jest pomnożone przez nieudolne władze, lecz problem dotyczy całej Europy, której grozi niedobór gazu. Niemcy już ogłaszają pakiety oszczędnościowe i zapowiadają, że zimno może dotknąć obywateli w sezonie grzewczym. Na ostrzu noża stanęły takie kwestie, czy otwierać zamknięte elektrownie atomowe i ratować bilans energetyczny, czy nie – Japonia, kraj dotknięty katastrofą nuklearną w elektrowni Fukushima, zdecydował się o uruchomianiu jej na powrót.
Nie uległa uspokojeniu sytuacja ciągłości globalnych łańcuchów dostaw. Tu kluczowym elementem są Chiny, przechodzące falę koronawirusa i zamykające kolejne metropolie i centra produkcji, w których żyją setki milionów Chińczyków. W tropikalnych temperaturach tysiące ludzi czekają w kolejce na testy, których brak w drakońskim reżymie antywirusowym oznacza wykluczenie z życia.
Tak się dzieje w prowincjach Chongqing i Syczuan, ale do tego dochodzi największa w historii Chin susza, pożary lasów i wysychająca Jangcy – rzeka „karmicielka”. Pojawiają się prognozy o możliwych „niedoborach żywności”, czyli głodzie. Gdyby do tego doszło, legitymizacja dotychczasowych władców Chin mogłaby zatrząść się w posadach. Do tego cały system energetyczny staje się niewydolny i ludzie migrują wiele kilometrów, by móc naładować telefony komórkowe. Przestoje w przemyśle już zaburzyły planowane dostawy eksportowe. Co to będzie oznaczało dla Europy, dopiero dowiemy się za parę miesięcy.
Nakładające się tego lata kryzysy – klimatyczny, energetyczny i bezpieczeństwa – stworzyły sytuację, której europejskie społeczeństwa nie doznały przez dziesiątki lat. To jak obudzenie się w którymś z licznych dystopijnych filmów na platformach streamingowych. Jeszcze nie widać reakcji społecznej odziaływującej wyraźnie na politykę w skali kontynentu, ale to chyba raczej kwestia czasu niż żelaznych nerwów społeczeństw. Niepewność jutra zawsze wyzwala polityczne zmiany o doniosłych skutkach.
Szczególnie że epoka „pewności jutra” odchodzi w zdumiewającym tempie, a to, co uderza, to jak kruchy okazał się świat, w którym brak 3 procent ukraińskiego zboża na globalnym rynku grozi katastrofą niedoboru żywności poprzez wzrost cen w skali planety, a zakręcenie kurka z gazem przez Rosję dla UE – trzeciej gospodarki na świecie – stawia nas wszystkich na krawędzi wydolności energetycznej.
Oszukane pokolenia
Ale jest grupa, która wiedziała od dawna, iż rzeczywistość zaczyna się składać jak domek z kart. Wśród młodych pokoleń, łudzonych wykształceniem jako ścieżką do zasobnego życia i kariery, wiedza o tym, że system, w którym przyszło im żyć, to jakiś bullshit, jest powszechna i owocuje tysiącem memów, wpisów dających temu wyraz. Najbardziej wyraziście widać to w USA, gdzie konieczność spłacenia studenckiego kredytu stała się pierwszorzędną kwestią polityczną.
Kwota długu jest tak wielka, a możliwości jego spłacenia tak nikłe, że obietnice prezydenta Bidena rozwiązania tej kwestii stały się probierzem tego, „czy tu w ogóle ktoś rządzi”. Niewykluczone, że okaże się, że raczej nikt. Podobnie jest w Europie, w której koszty wykształcenia już dawno zaczynają się odrywać od rzeczywistości, do której przywykły pokolenia. Uniwersytet już przestał być gwarancją czegokolwiek, a te, które jeszcze coś gwarantują, stały się miejscem dla geniuszy lub bogatych.
Statystycznie jest to zdecydowana mniejszość w każdej społeczności. Jeśli do tego dołożymy wzrost cen utrzymania, zwiększającą się niedostępność mieszkań na wynajem (bo o własności przy obecnych cenach nikt już nie marzy) – uzyskujemy obraz „oświeconych”, którzy wcześniej niż ich rodzice zobaczyli, że problem, jaki mamy, jest nie do rozwiązania na gruncie tradycyjnej polityki i sytemu, który stworzyła. Młodzi ludzie na Zachodzie zobaczyli, że inni jeszcze śnią, a oni już widzą koszmar, mimo że to im wmawiano przyszłość jak z parodii filmowej bajeczki o najedzonych, wykształconych i mających swoje mieszkanka różowych i wiecznie radosnych konikach Pony.
To nie było miłe przebudzenie i ktoś będzie musiał za to zapłacić. Czy przy urnach wyborczych, czy w rewoltach, to już chyba bardziej technikalia i ustawienia kulturowe w poszczególnych państwach. Może spełni się to w takiej obojętności na świat całego nowego pokolenia, że jeszcze zatęsknimy za rewolucjami i zwyczajowymi rzeziami. Odmowa uczestnictwa młodego pokolenia w czymkolwiek może się okazać dla cywilizacji bardziej zabójcza niż bunt.
Na koniec podsumowania tego lata zacytuję wpis na Twitterze, który stał się wiralem – jest on esencją opowiadania Cortázara sprzed sześćdziesięciu lat i mógłby uchodzić za manifest młodego pokolenia:
„Obudziłeś się.
Wciąż jesteś jaszczurką wygrzewającą się na czerwonym kamieniu. To wszystko było snem. Pomysł sprzedaży «zdjęć stópek», by spłacić «studencki kredyt», zaczął tracić znaczenie w momencie, gdy rozchyliłeś powieki i oblizałeś sobie oczy, by je nawilżyć.
Czas zjeść robaka”.
Przebudzenie jest już faktem, tylko jeszcze nie widomo, kto będzie robakiem.