W dwa miesiące po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę przed ambasadą Rosji w Addis Abebie gromadziły się tłumy ludzi. Nie uczestniczyli oni jednak, jak w wielu innych światowych stolicach, w demonstracjach przeciwko rosyjskiej agresji: w mieście gruchnęła plotka, że Rosja werbuje na swoją wojnę najemników i setki mężczyzn, wymachując wojskowymi dokumentami, przyszły zaoferować swe usługi.
Pomysł nie był wcale absurdalny: jeżeli rosyjscy najemnicy z grupy Wagnera walczą w Afryce, to dlaczego afrykańscy najemnicy nie mieliby walczyć dla Rosji? Tym bardziej że Rosja istotnie werbowała takich najemników w Syrii. W Etiopii ambasada w końcu odprawiła kandydatów na najemników z kwitkiem, choć zebrała też od nich na wszelki wypadek dane kontaktowe.
Motywacja kandydatów była wprawdzie głównie ekonomiczna, bo w kraju panuje kryzys, ale liczyły się też historyczne związki z Moskwą, która przez ćwierć wieku wspierała etiopską komunistyczną dyktaturę, a teraz też popiera rząd w Addis Abebie w jego krwawej wojnie domowej ze zbuntowanym Tigrajem. Armia etiopska nadal używa głównie rosyjskiego sprzętu; zresztą 18 procent importowanej przez Afrykę broni pochodzi właśnie z Rosji. Etiopia zaś była jednym z 17 krajów afrykańskich, które nie wzięły udziału w głosowaniu w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ 24 marca, na którym rosyjską inwazję potępiło ponad 70 procent państw członkowskich. Dla Afryki jednak ten wskaźnik wynosił zaledwie 51 procent, zaś jedno państwo afrykańskie, Erytrea, dołączyło do Północnej Korei, Syrii, Białorusi i samej Rosji, głosując przeciw rezolucji.
Decydowały nie tylko wspomnienia sowieckiego poparcia w walce z kolonializmem i imperializmem Zachodu, ale i współczesne oceny sytuacji. Prezydent RPA, politycznie wiodącego państwa kontynentu, winą za wojnę obarcza NATO: „do wojny mogłoby nie dojść, gdyby NATO wysłuchało ostrzeżeń, że jego ekspansja na wschód doprowadzi do wzrostu niestabilności”; szereg innych krajów afrykańskich uważa podobnie. Zaś uzależnienie ekonomiczne związane jest nie tylko z importem broni, ale przede wszystkim zboża: z 26 krajów, które importują z Rosji i Ukrainy ponad połowę swego zboża, połowa leży w Afryce (Erytrea importuje stamtąd 100 procent). Bezpieczeństwo tych dostaw zależy od dobrej woli Moskwy, nie Kijowa. Zaś bezpieczeństwo reżimów w Trypolisie, Ndżamenie, Bangi i Bamako wprost zależy od obecności wagnerowców, których Moskwa zresztą częściowo przerzuca na Ukrainę. Gdyby nie bardzo silna presja dyplomatyczna państw Zachodu, wynik głosowania w ONZ wśród państw afrykańskich byłby jeszcze gorszy.
Za to na Bliskim Wschodzie ta presja na niewiele się zdała. Wprawdzie jedynie Syria, zaniepokojona zresztą wycofywaniem na Ukrainę części walczących tam rosyjskich wojsk, głosowała przeciw rezolucji, wstrzymały się zaś jedynie Iran i Irak. W praktyce jednak każde państwo regionu prowadzi w kwestii wojny w Ukrainie własną politykę – inaczej niż w przypadku Afryki, polityka ta ma bezpośredni wpływ na bieg wydarzeń. Turcja, Iran i Izrael nie dołączyły do sankcji USA i UE przeciwko Rosji, podobnie jak Arabia Saudyjska i Emiraty, a te dwa ostatnie państwa odmówiły także zwiększenia wydobycia ropy i gazu, co umożliwiłoby zastąpienie dostaw z Rosji. Dzięki temu zarabiają na wzroście cen węglowodorów. Turcja sprzedaje drony bojowe Ukrainie, Iran – Rosji, zaś Izrael odmawia sprzedaży broni obu stronom (choć w ostatnich dniach ujawniono, że Jerozolima wie, iż systemy antydronowe, które sprzedaje Polsce, są przez Warszawę przekazywane Ukrainie).
Każde z tych państw realizuje tu własne cele: sprzedaż bayraktarów uwiarygadnia Ankarę w oczach Zachodu, mimo że Turcja systematycznie wyłamuje się, z korzyścią dla Moskwy, z NATO-wskiej solidarności. Izrael bardzo się obawia możliwych rosyjskich represji wobec rosyjskich Żydów, oraz ryzyka konfrontacji zbrojnej z Rosjanami w Syrii, więc choć 72 procent Izraelczyków popiera Ukrainę, Jerozolima raczej nie zmieni kursu – mimo że cenę reputacyjną płaci ogromną.
Iran zaś jest zachwycony, że do jego klubu międzynarodowych pariasów dołączyło supermocarstwo. Teheran liczy na to, że USA nie będą w stanie utrzymać sankcji naftowych równocześnie przeciw Rosji oraz przeciw Iranowi, więc będą musiały przystać na częściowe rozluźnienie tych ostatnich, nawet bez porozumienia w sprawie atomu. Umówił się z Rosją, że będzie eksportować ropę i gaz do jej dotychczasowych klientów, kompensując to sobie importami tych surowców z Rosji – w efekcie skutecznie obchodząc sankcje. Iran jest też gotów kupować od Rosji najnowsze myśliwce Su-35 oraz systemy przeciwlotnicze S-400, w odróżnieniu od państw, które w obawie przed sankcjami wstrzymały swoje zamówienia, co poważnie utrudniłoby ewentualny atak na kraj w wypadku fiaska negocjacji atomowych. Są jednak wątpliwości co do zdolności bojowych tego samolotu, a także co do możliwości produkcyjnych obłożonego sankcjami rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego i lotniczego.
Podobnie jak w Afryce czy na Bliskim Wschodzie, większość państw świata odmówiło dyplomatycznej czy ekonomicznej solidarności z Ukrainą, o militarnej nie wspominając. Są one przekonane, że cena za to będzie mniejsza niż ewentualne rosyjskie retorsje. A moralne argumenty Zachodu o niedopuszczalności agresji nie są dla nich, po inwazji Iraku czy nalotach na Libię, zbyt przekonujące. Rządom często też łatwiej się identyfikować z mocarstwem usiłującym poskromić „zbuntowaną prowincję”: Maroko ma Saharę, Irak – Kurdystan, Etiopia – Tigraj, niż z ofiarami jego agresji. Zaś Moskwa, jak pod ambasadą w Addis Abebie – dane kontaktowe zapisała. Na odprawionych z kwitkiem też można zbierać kwity.