Spotkanie liderów opozycji zainicjowane przez prezydentów Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego rozgrzało dyskusję o wspólnej liście anty-PiS w najbliższych wyborach do Sejmu.
Teoretycznie – wszyscy liderzy mają dobrą wolę. Zapewniają o chęci współpracy, stworzenia wspólnej siły, o świadomości powagi sytuacji, w której nie można dopuścić do trzeciej kadencji PiS-u.
W praktyce – trudno powiedzieć, co im się uda. Czy obecna opozycja zaproponuje Polakom i Europie głęboki renesans po czasach populizmu oraz instrumentalnego traktowania państwa i prawa do realizacji partyjnych celów. A może jedynie zbuduje na wybory tamę dla kolejnej wygranej PiS-u. To ostatnie jest mało ambitne, ale liderzy opozycji póki co nie są w stanie porozumieć się nawet w tym zakresie.
Walki samców alfa
Pomysł wspólnej listy wykuwa się w atmosferze rykowiska. Nawet dziennikarze, którzy powinni kurczowo trzymać się idealistycznej wizji polityki i oczekiwać tego od sprawujących ją przedstawicieli społeczeństwa, dają się ponieść głównie emocjom walki.
Obserwują wszystko w napięciu i czekają, kiedy Tusk wytnie konkurencję wewnątrz swojej partii, jak zdominuje ewentualnych przyszłych koalicjantów, czy Czarzasty wypręży tors i ugra dobre warunki współpracy. Śledzenie ciosów i rozejmów stało się emocjonującą rozrywką, a przecież chodzi o to, kto i jak będzie w naszym imieniu sprawował władzę. My, dziennikarze i inni wyborcy, sami dajemy się ponieść emocjom walk partyjnych, a powinniśmy oczekiwać, że będą one wtórnym produktem porozumienia.
Nie dać wrócić PiS-owi
Polska po wyborach będzie potrzebowała odbudowy. To nie jest słowo na wyrost. Odbudowy wymaga praworządność, instytucje obecnie traktowane jak partyjna własność. Potrzebne będą reformy zaniedbanych albo zdemolowanych sektorów, takich jak edukacyjny. A to wszystko będzie się dziać w trudnych czasach.
Wspólne rządy po PiS-ie to także wyzwanie wypracowania na nowo obecności Polski w Unii Europejskiej. Unia potrzebuje naszej siły i nowych nas, a my – odbudowy relacji.
Czy jednak obecne próby ulepienia koalicji na to rokują?
Obecność w niej progresywnej PO to za mało. Potrzebna jest też nowoczesna i silna, a nie zdominowana przez najsilniejszego na liście partia konserwatywna. I nie na czas kampanii, ale także na później – aby w kolejnych wyborach nie wygrała znowu destrukcyjna, autorytarna prawica. Potrzebna jest również racjonalna partia konserwatywna, na przykład w postaci PSL-u, która dla bardziej tradycjonalnej części elektoratu będzie stanowić alternatywę wobec PiS-u. Jednak ludowcy, sprowadzeni do roli przystawki, mogą mieć trudności, żeby sprostać temu zadaniu.
Potrzebna jest też silna partia socjalna, znowu po to, by otworzyć ramiona przed tymi, którzy mogą wpaść w ramiona PiS-u. Tymczasem po spotkaniu liderów opozycji wydaje się, że jeśli chodzi o konserwatystów, to dyskusja koncentruje się wokół tego, czy powinni „przytulić Jarosława Gowina” – jak ujął to w wypowiedzi dla radia TOK FM prezydent Bronisław Komorowski.
Ostatnie „dokonania” polityczne Gowina to głównie uległość wobec autorytarnych działań PiS-u. To dyskredytuje go w szeregach obecnej opozycji. Były wicepremier jest też nie do przyjęcia dla osób, które kojarzą go z blokowania ustawodawstwa odpowiadającego na potrzeby społeczne, na przykład w sprawie in vitro. Trudno właściwie powiedzieć, kto na wspólnej liście, a potem w bloku reformatorskim potrzebuje Gowina, bo i notowania nie wskazują na to, by miał przyprowadzić ze sobą znaczący elektorat.
Potrzebne są więc nowe ustawy i siły. Liderzy opozycji, na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz czy Włodzimierz Czarzasty, proponują, żeby już teraz przygotować pakiet ustaw, którymi koalicja demokratyczna zajmie się po wyborach. Tylko znowu – to się nie uda, jeśli głównym tematem wciąż będzie walka samców.
Gdzie są te kobiety
I tu przychodzi wniosek, którego nie da się ominąć, chociażby dlatego, że zdjęcie ze spotkania opozycji obiegło media oraz internet z komentarzem: „gdzie są kobiety”. Skoro liderami wszystkich sił opozycyjnych są mężczyźni, to trudno uniknąć sytuacji, w której styl walki politycznej będzie kształtowany przez testosteron. Rzeczywistość jest taka, że polityka jest brutalna i kobiety w niej też zachowują się brutalnie, jeśli chcą coś osiągnąć, bo muszą podporządkować się regułom gry. Czy to jednak oznacza, że należy się z tym godzić?
Znowu mamy zadanie dla dziennikarzy, aby nie dać się wciągać w klimat męskiej szatni, tylko idealistycznie oczekiwać – nie bijcie się, podzielcie się zabawkami i razem zbudujcie zamek. Może będzie lepiej, jak przestaniemy fascynować się miażdżącymi tweetami jednego samca pod adresem drugiego i szybkimi męskimi reakcjami na zaczepki. Przestaniemy promować agresywne wypowiedzi w programach publicystycznych, a politykom, którzy nie mają nic do powiedzenia, podsuwać mikrofon – a zamiast tego skupimy się na próbach przebicia przez polityczną nowomowę. Dopóki polityka to tanie show, takie też będzie rządzenie.