Carson Ellis znana jest w Polsce choćby jako autorka książki obrazkowej „Domy” [1], w której ujawnia się jej charakterystyczny styl, czyli malarskie ilustracje utrzymane w stonowanych kolorach, wspaniale tworzące nastrój publikacji pełnej ciepła i prowokującej do refleksji na temat naszego świata. Wydaje się, że twórczość artystki wciąż jednak czeka na odkrycie przez polskie czytelniczki i czytelników [2], do czego rękę przyłożyło właśnie wydawnictwo Wytwórnia, kierując na księgarskie półki dziwacznie zatytułowaną książkę obrazkową „Zu dę daś?” przełożoną przez Michała Rusinka. I wydawca, i tłumacz zasługują na pochwałę. 

W „Zu dę daś?” zmyślonym, owadzim językiem Ellis opowiada historię mówiącą o zwierzętach, które natrafiają na wyrastające z ziemi listki, prowokujące do szczegółowej inspekcji i wspólnego odkrywania znaleziska. Oglądane niczym przez lupę kolejne sceny ukazują podejmowane przez owady działania, choć trudno jednoznacznie powiedzieć, o co im chodzi, a wszystko przez cudownie wykreowany przez autorkę – i udanie przełożony na polski – robaczkowy język:

– Zu dę daś?
– Me bim.
– Na na!
– Zu dę daś?
– Dę bycha tjak.
– Me bim.
– Kai tjak?
– Toberny mad szebin.
– Kat.
– Pozyjatmy Igo.

Czytelniczki i czytelnicy postawieni wobec stworzonej przez Ellis artystycznej wizji owadziego świata mogą uśmiechnąć się pod nosem, wzruszyć ramionami, poczuć się nieswojo, a może i uznać książkę za „głupią” i pozbawioną sensu. Opornych pragnę jednak zapewnić, że w tym szaleństwie jest metoda, a „Zu dę daś?” można i warto czytać. Pokażę, jak i po co to robić, odwołując się do oka, ucha i języka.

Oko wskazuje oczywiście na wzrok, a ten doświadczy estetycznej uczty serwowanej na kilkunastu stronach „Zu dę daś?”. Odbiorczynie i odbiorcy, w tym osoby jeszcze niepotrafiące czytać, natrafią na opowiedzianą obrazami historię o wyrastającej z ziemi roślinie, z każdą stroną książki nabierającej rozmiarów i przyciągającej coraz więcej ciekawskich owadów, próbujących odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Oddane z niezwykłą czułością i subtelnością robaczki przypominają znane ze świata fauny ćmy, mrówki, biedronki czy żuki, choć zostały zantropomorfizowane, w tym obdarzone własnym językiem, przypominającym ludzki sposób komunikacji. W miarę jak roślina nabiera kształtów, zostaje przez bohaterów przekształcona, powstaje bowiem na niej domek dla kilkorga z nich, poddawany jednak kolejnym próbom, zakończonym spektakularnym zniszczeniem i obumarciem rośliny pod wpływem nadchodzącej zimy. Całość kończy się obrazem do złudzenia przypominającym ten z pierwszej strony, na którym owady dostrzegają niewielką roślinę wyrastającą z ziemi i pytają „Zu dę daś?”, a gąsienica uśmiecha się w stronę czytelniczki i czytelnika, krzycząc „Na na!”. Z pozoru jest to więc koniec, choć historia rozpoczyna się tak naprawdę na nowo, zwracając w ten sposób uwagę odbiorczyń i odbiorców na temat książki, którym jest cykliczność natury prowokująca do refleksji na temat przemijania. Ellis, skupiając się na owadzim mikrokosmosie, tak naprawę mówi o tym, co rządzi światem również w skali makro, a tym samym pozwala odnaleźć nam siebie w opowieści o zafascynowanych roślinką owadach.

Równocześnie poważnemu, refleksyjnemu wymiarowi „Zu dę daś?” towarzyszy humor językowy, osiągnięty dzięki oddaniu owadom ich głosu. Ucho czytelniczki i czytelnika to kolejny narząd, dzięki któremu można zatracić się w tekście Ellis. Książka aż prosi się o głośne czytanie, nie można bowiem oprzeć się próbie wyartykułowania bełkotliwego języka biedronek i ciem. Zmyślone języki, zwłaszcza bazujące na powtarzających się, nic nieznaczących sylabach, w połączeniu z obrazem nabierają jednak sporo sensu. Wydaje się jednak, że w warstwie dźwiękowej nie chodzi o zrozumienie tego, co mówią bohaterowie „Zu dę dąś?” – o wiele ważniejsze są bogactwo i różnorodność ukazanych na ilustracjach owadów, prowokujące do gry głosem, stosowania różnych wysokości, tonów i barw, seplenienia czy skrzeczenia. Tłumaczenie Rusinka przypomina miejscami kompozycję muzyczną pełną najdziwniejszych głosek tworzących jeszcze dziwniejszy koncert, przywodzący na myśl pełną owadziego życia łąkę („Muzum mazek!”, „Su!”). Również onomatopeje obecne w świecie robaczków – podobnie jak te znane czytelniczkom i czytelnikom – sprawią wiele radości. Czy może być bowiem coś przyjemniejszego niż wykrzyczenie „Aaaaaać!” czy „Na na!”?

W lekturze „Zu dę daś?” ucho idzie w parze z językiem, którego niemal logopedyczną gimnastykę zapewnia tak oryginał, jak i przekład Rusinka. Wsłuchiwanie się w owadzi bełkot rozśmieszy niejedną osobę, zarówno młodszą, jak i starszą, a zafrapowane czytelniczki i czytelnicy będą zapewne próbowali dojść do tego, co oznaczają kolejne frazy, takie jak „Szan mazek!” czy „Konej kłatposon”. Bardziej wytrwałym uda się być może odnaleźć odpowiedniki w języku polskim i dostrzec sens w zmyślonym dialekcie owadów. W konstrukcjach stworzonych przez Ellis, a następnie oddanych w tłumaczeniu Rusinka, powtarzające się słowa i składnia zdań w połączeniu z ilustracjami pomogą czytelniczkom i czytelnikom rozszyfrować, co „tak naprawdę” mówią bohaterowie. Nie ulega bowiem wątpliwości, że coś musi stać za „Zu dę daś?”, czego dowodem są pojawiające się na świecie tłumaczenia „Du iz tak?”, brzmiącego po francusku „Koi ke bzzz?”, niemiecku „Wazn Teez?”, hiszpańsku „¿Mau iz io?”, a włosku „Te to té?”. Ellis przyznała, że właśnie na potrzeby obcych wydań książki powstała wersja angielska, przesyłana zagranicznym wydawcom w celu ułatwienia tłumaczenia na inne owadzie języki [3]. Sam fakt istnienia tekstu nie jest tajemnicą, ale jego treść jest ściśle tajna, co stanowi o determinacji w utrzymaniu języka owadziego jako obowiązującego. Ten smaczek związany z powstaniem utworu sprawił mi dużo radości, ale mimo to świadomie odmówiłem sobie zabawy w odszyfrowywanie tego, co owady mają na myśli. I bez tego „Zu dę daś?” daje czytelniczkom i czytelnikom mnóstwo przyjemności odczuwanej zmysłami wzorku i słuchu, a do tego subtelnie prowokuje do namysłu nad przemijaniem i miejscem każdego z nas – również biedronki czy żuka – w tym wielkim świecie.

Przypisy:

[1] Carson Ellis, „Domy”, przeł. Magda Gołdanowska, wyd. Wilga, Warszawa 2016.
[2] Poza „Domami” ilustracje Ellis znaleźć można w „Tajemnym Bractwie Pana Benedykta” Trentona Lee Stewarta [przeł. Jarosław Szmolda, wyd. Dolnośląskie, Wrocław 2007] i książkach z serii „Uroczysko” Colina Meloya [przeł. Bogumiła Kaniewska, wyd. Wilga, Warszawa 2012–2014].
[3] Sue Corbett, „Working Out the Bugs: Adventures in Translating Carson Ellis’s «Du Iz Tak?»”, „Publishers Weekly”, 15 czerwca 2017. 

 

Książka:

Carson Ellis, „Zu dę daś”, przeł. Michał Rusinek, wyd. Wytwórnia, Warszawa 2022.

Proponowany wiek odbiorcy: 3+

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.