Dla polityków PiS-u musi to być zaskakujące – właśnie się okazuje, że nie mogą bezkarnie znieważać jakiejś grupy społecznej dla osiągnięcia politycznej korzyści. Nie może tego robić nawet sam prezes Jarosław Kaczyński, któremu, wydawałoby się, wolno wszystko.
W polskiej permanentnej kampanii wyborczej nie przywykliśmy do tego, że za słowa trzeba brać odpowiedzialność. Utarło się, że po kolejnym barbarzyńskim geście czy słowach część z nas wstawia się za ofiarami nagonki, ale jej sprawcy nie tracą dobrego samopoczucia. Są bezkarni i można tylko myśleć z trwogą, jakie jeszcze szkody wyrządzą kolejnej grupie, którą wezmą na cel tylko po to, żeby dzielić i wygrywać.
Trzy światełka w mroku
A jednak w tym mroku pojawiły się światełka. Jedno z nich to decyzja Komisji Etyki Poselskiej, by przyznać Jarosławowi Kaczyńskiemu naganę za publiczne znieważanie osób transpłciowych. Jak pisałam, szydercze wypowiedzi Kaczyńskiego na temat osób transpłciowych wyglądały jak test przed właściwą kampanią – Kaczyński najwyraźniej sprawdza, kogo obrać na wroga, by zyskać głosy wyborców.
Robił tak już wcześniej bezkarnie. Nic, oprócz oburzenia, nie spadło na niego, kiedy rozkręcał ksenofobiczne i homofobiczne emocje przed kolejnymi wyborami. Teraz ponosi karę symboliczną – sejmowa komisja etyki, dając mu naganę, pokazała, że jest jakaś instytucja, która upomni się o ofiary politycznej nagonki. Oczywiście, prezes nie wziął udziału w posiedzeniu komisji i nie przedstawił usprawiedliwienia nieobecności. Jednak decyzja i tak zapadła i wydawałoby się, że niewiele więcej można zdziałać, domagając się sprawiedliwości, dopóki posła chroni immunitet. Jednak w przypadku pomówienia można szukać satysfakcji w sądzie.
A tam zajaśniało inne światełko. Minister edukacji Przemysław Czarnek przeprasza osoby LGBT. „Przeprasza”, bo chociaż zrobił to raz, to tekst przeprosin, do których zobowiązał się przed sądem, jest podawany w mediach społecznościowych: „Ja, niżej podpisany Przemysław Czarnek, Minister Edukacji i Nauki, wycofuję się ze swoich słów, które padły 13 czerwca 2020 roku na antenie TVP Info oraz 3 sierpnia 2020 roku na antenie Radia Maryja” – pisze państwowy urzędnik, który z uśmieszkiem wyrażającym poczucie bezkarności powtarzał obelgi pod adresem osób LGBT, narażając je na nienawiść i przemoc.
Proces ministrowi wytoczył nauczyciel akademicki i aktywista działający na rzecz osób LGBT profesor Jakub Urbaniak, a przed sądem reprezentowali go mecenasi z inicjatywy Wolne Sądy, którzy z satysfakcją poinformowali na swoich profilach o przeprosinach ministra.
Co więcej, niedawno sąd apelacyjny w Warszawie podtrzymał wyrok sądu okręgowego, że małopolska kurator oświaty Barbara Nowak ma przeprosić za słowa znieważające strajkujących nauczycieli. Nie wolno, okazuje się, używać najgorszych porównań wobec nich, żeby tylko nastawić społeczeństwo przeciw ich protestowi.
Te trzy światełka pokazują, że politycy nie są jednak bezkarni i nie mają pełnej swobody w nakręcaniu społecznych emocji.
Na drugi raz Czarnek się zastanowi
Zazwyczaj byli bezkarni. Oburzające słowa i gesty polityków wywoływały frustrację, poczucie bezsilności, gniew i lęk o tych, przeciw którym nakręcano nienawiść, ale za tymi silnymi emocjami nie mogła iść żadna treść. W skrajnych sytuacjach, kiedy nie kończyło się na słowach – na przykład wtedy, gdy policja wyłapywała z tłumu osoby idące w marszu w obronie Margot, przez Polskę przeszły kolejne pochody demonstrujące sprzeciw. Na tym jednak się kończyło, cyniczne uśmieszki nie schodziły w twarzy polityków, bo demonstracja nie mogła im nic zrobić, chociaż później zatrzymani demonstranci wygrali swoje sprawy w sądzie.
Kiedy Czarnek musi napisać, że przeprasza, to jest już krok na drodze do powstrzymania go przed takimi komentarzami jak te, które wygłosił w TVP i Radiu Maryja.
Prezes Kaczyński swoją naganą prawdopodobnie się nie przejmie. Jednak większość posłów z komisji postanowiła pokazać, że zachował się w sposób niegodny posła. To jest pewien symbol cywilizacyjny – wstawili się w obronie napiętnowanej grupy, na którą nagonka nie mieści się w ramach nowoczesnej wspólnoty społecznej. PiS nie ma w tej komisji większości, tak jak ma w Sejmie, bo każdy klub poselski (PiS, KO, Lewica i Koalicja Polska) ma po jednym reprezentancie. Jednak nie można komisji zarzucić, że wykorzystuje ten fakt politycznie, bo nie szasta naganami dla posłów PiS-u.
Decyzja sądu wobec kurator Nowak, podobnie jak ugoda ministra Czarnka, ma już znaczenie konkretne, bo dzięki niej kurator może zacząć ważyć słowa, przepraszanie przecież trudno przechodzi przez klawiaturę. Może w przyszłości zatrzyma się, zanim da się ponieść fali emocji na demonstracji czy w wywiadzie wśród lubianych przez siebie dziennikarzy.
Wszystkie te wydarzenia mówią – nie wolno wam wszystkiego. Jeśli myślicie, że trudnością jest znalezienie właściwego wroga, a nie rozkręcanie wokół niego nienawiści, to narażacie się na ryzyko, że okaże się to nieprawdą.
Wszyscy pracują na polaryzację
Granice postawione cynizmowi to dużo i mało jednocześnie. Dobrze, że okazało się, że są. Jednak to smutne, że cieszymy się z minimalnej nauczki, jaką dostali prominentni politycy i urzędnicy za skandaliczne zachowania, tak jakby to było coś nadzwyczajnego. Normą powinno być to, że za nieakceptowalne słowa politycy ponoszą odpowiedzialność, a póki co są to pojedyncze sukcesy.
Drugim powodem tego, że satysfakcja z trzech światełek jest ograniczona, jest kolejne zjawisko, do którego się przyzwyczailiśmy, a które nie powinno być normą. Komunikacja polityków z wyborcami, czy po prostu z obywatelami, nawet jeśli nie sprowadza się do urządzania nagonek, jest pozorna. Brakuje im łączności z rzeczywistością nie tylko wtedy, kiedy obrażają niewinne ofiary, lecz także, gdy wydaje się, że mówią pozytywnie czy neutralnie, opowiadając o politycznych projektach, sposobach wyjścia z problemów.
Dziennikarz, który chce porozmawiać z politykiem, musi się nastawić na to, że albo urządzi z nim słowny ping-pong, albo da mu wygłaszać nowomowę pełną nic niemówiących przekazów. Innej drogi nie ma, choć politycy powszechnie deklarują, że są przeciw wojnie polsko-polskiej i pogłębianiu podziałów, że chcą proponować konkretne rozwiązania i ofertę dla wyborców o konkretnym światopoglądzie.
Jeśli oferta jest prezentowana w formie obłych formułek, w kółko powtarzanych sloganów, scenicznych show, to tak, jakby jej nie było. Zwłaszcza gdy politycy, chcąc dotrzeć do jak największego grona wyborców, występują głównie w mediach zapewniających im taki odbiór, ale jednocześnie dostarczających kolejne widowisko – walkę na krwawe riposty. To jest właśnie proces polaryzacji, której ponoć politycy tak bardzo nie chcą. A stąd już krok do obrzucania karygodnymi słowami osoby LGBT czy nauczycieli.
Agresji słownej nie zwalczy się tylko w sądzie, choć sąd może odegrać tu znaczącą rolę. Potrzebna jest jeszcze klasa, która pozwoli partyjnemu liderowi zejść ze sceny, gdzie urządza swój stand-up i wyjść do publiczności, która oczekuje rozmowy. Rozmowy właśnie – a nie przemówień albo ping-ponga.
PS. Celowo nie podaję, za co politycy mają przeprosić osoby LGBT albo nauczycieli, czy też za co dostali nagany, bo uważam, że informacją jest to, co mają zrobić, a nie dalsze powielanie ich karygodnych słów.