Na imię miała Żin. Żin, nie Mahsa, jak z reguły podają media. W Iranie nie wolno nadawać dzieciom kurdyjskich imion, więc Kurdowie (około 10 procent ludności) często jedno imię, perskie, podają do dokumentów, a używają innego.
Żin po kurdyjsku znaczy „kobieta” (podobnie na przykład we włoskim jest imię Donna) – stąd hasło „Kobieta, życie, wolność!”, rozbrzmiewające od dwóch tygodni na ulicach w Iranie na przemian ze „Śmierć dyktatorowi!”. I to kobiety stanowią znaczną część demonstrantów – oraz ofiar represji. Policja i Strażnicy Rewolucji używają ostrej amunicji. Oficjalnie mowa o około 60 zabitych, organizacje praw człowieka oceniają, że jest ich blisko setki.
„Zbyt luźny” hidżab
Zapewne istotnie nosiła „zbyt luźny” hidżab. W jej rodzinnym Sakezie w irańskim Kurdystanie, skąd dwa tygodnie temu przybyła do Teheranu z rodzinną wizytą, podobnie jak gdzie indziej na irańskiej prowincji, mniej rygorystycznie stosuje się do wydawanych przez ajatollahów obowiązkowych rozporządzeń o „przestrzeganiu skromności niewieściej”.
W dodatku tamtejsi Kurdowie są sunnitami, nieuznającymi religijnego autorytetu szyickich duchownych choć, jak wszyscy Irańczycy, muszą mu się podporządkowywać. Ale zapewne, gdy policja obyczajowa zatrzymała 22-letnią Żinę Amini na teherańskiej ulicy, ta odniosła się do nich bez stosownej pokory: od razu uderzyli jej twarzą o maskę samochodu. Jej bratu powiedzieli, że biorą ją na komisariat na „przeszkolenie” w zasadach skromności. Dwie godziny później powiedzieli mu, że dostała zawału oraz udaru mózgu. Zmarła dwa dni później w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności. I Iran wybuchł.
Rok temu, w całkowicie zmanipulowanych wyborach, prezydentem został wybrany Ebrahim Raisi. Jego głównym tytułem do chwały jest to, że w 1988 roku, jako wiceprokurator Teheranu, zorganizował rzeź więźniów politycznych w stołecznych więzieniach. Szacuje się, że wówczas, w ciągu pięciu miesięcy, zamordowano kilka tysięcy ludzi (dokładniejszych danych brak).
Dzięki temu Raisi stał się – dla skorumpowanego establishmentu religijnego, dla funkcjonujących jako państwo w państwie Strażników i dla armii, coraz bardziej wpływowej ze względu na liczne zagraniczne wojny, od Syrii po Jemen – gwarantem status quo. Tyle że dla ludności Iranu oznacza to koniec wszelkich nadziei.
Terror z nędzą w pakiecie
Zerwanie przez Donalda Trumpa cztery lata temu porozumienia atomowego z Iranem i przywrócenie sankcji spowodowało trwający do dziś gospodarczy krach: roczna stopa inflacji przekroczyła 50 procent. Twardogłowe stanowisko zajęte przez Raisiego podczas negocjacji o wznowieniu porozumienia oznacza, że na poprawę sytuacji nie ma co liczyć. Po krwawym stłumieniu protestów na tle ekonomicznym w 2019 roku, w których zginęło ponad trzysta osób, Irańczycy być może musieli by się z tym pogodzić, gdyby nie to, że Raisi przywraca także kontrolę polityczną, społeczną i obyczajową państwa z pierwszych lat po rewolucji.
Los, który spotkał Amini, mógł w Teheranie spotkać każdego, a raczej każdą, bo to kobiety są szczególnie narażone. Ale Republika Islamska trwa już tylko o rok mniej, niż przetrwała PRL – i nie ma żadnego społecznego poparcia dla powrotu terroru z pierwszych jej lat. Zaś Raisi oferuje Irańczykom właśnie terror, z nędzą w pakiecie.
Niepokorna Żina Amini byłą nie dosyć, że kobietą, to Kurdyjką. Dlatego, gdy protesty po jej śmierci rozlały się na cały kraj, władze w Teheranie oskarżyły o ich zorganizowanie kurdyjskich uchodźców w Iraku i ostrzelały rakietami i dronami miasta w irackim Kurdystanie, w których działają emigracyjne organizacje, zabijając siedmiu cywili i raniąc kilkunastu.
Nic jednak nie wskazuje na to, by emigracja kurdyjska, choć popiera protesty, odegrała jakąś rolę w ich spontanicznym wybuchu. Za to doszukiwanie się kwestii narodowościowych wśród demonstrantów może na krótką metę zmobilizować przeciw nim perski nacjonalizm, ale jest dla Teheranu śmiertelnie niebezpieczne.
W kraju, gdzie Persowie stanowią jedynie nieco ponad połowę ludności, i tak wrze. Azerowie (jedna czwarta ludności; jest ich więcej niż w Azerbejdżanie) protestują, na fali euforii po ubiegłorocznym zwycięstwie Baku nad Erywaniem, przeciwko proarmeńskiej polityce Teheranu. Baludżowie, choć jest ich tylko kilka procent, lecz w swojej prowincji stanowią większość, toczą od lat walkę o autonomię: w starciach z policją w stolicy Baludżystanu zginęło właśnie 19 osób. Tu jednak bezpośrednią przyczyną oburzenia było zgwałcenie 15-letniej dziewczynki przez irańskiego wojskowego. Przerzucanie odpowiedzialności na Kurdów może te narodowościowe konflikty dodatkowo rozniecić, a dodatkowo nie przekonać Persów, że winni oni z narodowych pobudek zaakceptować terror i nędzę.
Ulica coraz słabsza
Masowy udział kobiet w demonstracjach rokuje, zdaniem politologów, większe szanse powodzenia, poprzez głębsze ich zakorzenienie społeczne i pewne osłabienie represji. Chociaż ostatnie przykłady, z Polski, Mjanmy i Rosji, nie nastrajają optymistycznie.
Protesty uliczne są w obecnym stuleciu mniej skuteczne niż w poprzednich. Winę za to może ponosić internet, który z jednej strony polaryzuje społeczeństwo na zwalczające się obozy, co pozbawia protestujących legitymizmu związanego z reprezentowaniem „wszystkich”. Z drugiej jednak daje łatwość społecznej mobilizacji, za którą nie stoi wystarczające organizacyjne wsparcie. W przypadku porażki protestujący nie mają poczucia, że jest jakaś struktura, na której mogą się oprzeć.
Niewiele więc uzasadnia nadzieję, że tym razem uda się Irańczykom obalić dyktaturę. Niekorzystny stosunek sił jest miażdżący.
Niezbędny warunek do obalenia dyktatury
Za to próba obwinienia Kurdów może mieć skutek paradoksalny. Z czterech krajów przez nich zamieszkałych (Irak, Iran, Syria, Turcja), to Iran miał reputację stosunkowo mniej represyjnego. Zarówno ze względu na bliskość językową, jak i na uznanie przez Teheran wieloetnicznej natury państwa.
Ale ostrzeliwując autonomiczny iracki Kurdystan, Teheran wylądował w tej samej kategorii, co krwawo tłumiąca Kurdów Ankara – która zresztą w tym samym czasie przeprowadziła tam kolejny ostrzał. Zaraz potem Szwecja uchyliła embargo na broń dla Turcji, motywowane właśnie turecką agresją w Syrii, w nadziei, że w zamian Ankara zniesie swe weto wobec szwedzkiego członkostwa w NATO.
Prezydent Iraku, rzecz precedensowa, zaprotestował przeciw obu atakom – zaś kryzys polityczny, targający krajem, ma u podstaw bunt części irackich szyitów przeciwko irańskiej dominacji, Teheran dostarczył im więc kolejnego argumentu. Z kolei dotychczas krucha solidarność transgraniczna Kurdów może się wzmocnić. Tym bardziej że w Turcji opozycyjna koalicja, z obawy przed nacjonalistami, wykluczyła możliwość współpracy z popieraną przez Kurdów partią HDP, pokazując im, że w tureckim życiu politycznym nie ma dla nich miejsca. W Syrii zdążyli ich już zdradzić wszyscy, a brutalność tureckiej okupacji syryjskiego Kurdystanu nie słabnie.
Więc choć za irańskimi protestami nie stoi kurdyjska emigracja, to przypomniały one Kurdom o wspólnocie kurdyjskiego losu. Tak jak przypomniały o wspólnocie losu samym Irańczykom. Ani jedno, ani drugie nie wystarczy, by obalić dyktaturę – ale jest tego niezbędnym warunkiem.