Paweł niesuwerenny 

By szybko rozprawić się z tytułowym pytaniem: nie, nie można.

Szybkie rozprawienie się jest o tyle kiepskie, że brakuje mu szczegółów. Po pierwsze więc – koszula bliższa ciału – interesuje mnie młoda, ale nie bardzo młoda osoba, mieszkająca w dużym mieście, niekoniecznie Warszawie. Jest to osoba, od której zależy tylko ona sama i na którą tylko ona sama pracuje. 

Nie mówię więc o Pawle, który ma na utrzymaniu żonę i dwójkę dzieci; Pawle, na którego budżet domowy składa się pensja jego i pensja jego dziewczyny czy chłopaka; Pawle, któremu rodzice zapewnili w metropolii mieszkanie. Interesuje mnie Paweł, który jako trzydziestolatek jest niejako tabula rasa: dekadę temu przybył do Poznania czy Trójmiasta, wykształcił się (niech będzie, że na tym etapie jeszcze przy finansowej pomocy rodziców), podejmuje pracę i samodzielne, samotne życie. Zostaje urzędnikiem w urzędzie skarbowym albo nauczycielem w publicznej podstawówce; jego pensja wynosi około 3000 PLN netto. 

Powtórzmy więc tytułowe pytanie, tym razem po uściśleniu: czy Paweł może za te pieniądze w polskiej metropolii żyć?

Jasne, że tak! – powiedzą niektórzy. Za 1400 złotych Paweł wynajmie pokój. Kilka stówek pójdzie na kartę miejską, telefon i składkę na internet, kilka – na jedzenie i kosmetyki. Budżet się zepnie – w darmowy dzień Paweł uda się do muzeum; a w tani poniedziałek do kina. Zechce iść do teatru – postoi, łapiąc się na wejściówkę. Gdy zapragnie nowych butów, kupi w serwisie z używanymi ciuchami. Oszczędzając co miesiąc banknot z Władysławem Jagiełłą raz w roku będzie sobie mógł pozwolić na wczasy, i to w ciepłych krajach – gdzie prześpi się w dziesięcioosobowym pokoju w hostelu. 

Co jest złego w opisanym wyżej modelu? Otóż świetnie by się on sprawdził jako życie studenckie, zwyczajowo związane z pewnymi finansowymi wyrzeczeniami, które dwudziestolatka z dolnych lat tej dekady nie bolą. W przypadku naszego bohatera nie mówimy jednak o kimś wybitnie młodym, lecz: jeszcze młodym, ale zdecydowanie dorosłym. Taki ktoś pragnie posiadać suwerenność – tę zaś na dobrą sprawę mogą mu dać, odejmując rozmaite czynniki osobowościowe, wyłącznie pieniądze. Czy 3000 złotych, które Paweł zarobi w urzędzie skarbowym czy szkole, mu ją zapewnią? 

Wątpliwe: trudno za wyraz suwerenności w wypadku dorosłego człowieka uznać, że nie ma własnej lodówki, a tylko półkę w zbiorowej, rano zaś kąpie się w wannie, z której sekundę temu korzystali obcy mu ludzie. Trudno uznać za suwerenną sytuację, w której na zagranicznych wakacjach Paweł musi zastanawiać się, czy stać go na kieliszek wina w restauracji. Nie chodzi mi o to, że Paweł co miesiąc winien latać do Wenecji i mieszkać nad Canale Grande; nie mam też nic przeciwko oszczędzaniu, szukaniu promocji w sklepach i niewspomaganiu fast fashion. Co chcę powiedzieć, to to, że sytuacja finansowa Pawła, pracownika sfery budżetowej, po prostu uniemożliwia mu swobodne decydowanie o sobie.

Najkrócej można sytuację tę zilustrować anegdotą, którą opowiedział mi kiedyś pewien polski autor kryminałów. Rozmawiał ze swym francuskim kolegą po fachu; rzekł mu, że bardzo mu się podobają rozbudowane opisy jedzenia, które w powieściach Francuza w paryskich kafejkach spożywają policjanci. Francuz odparł, że nie rozumie, dlaczego w dziełach Polaka policjanci do knajp nie chodzą: czyżby mieli takie krótkie przerwy na lunch?

Paweł według Hegla 

W sytuacji hipotetycznego Pawła (można ponuro zażartować: ale nie hipotecznego, bo żaden bank mu kredytu w jego sytuacji nie przyzna) kluczowe jest to, że to pracownik sfery budżetowej. Zatem: nie ktoś, komu pensję niewystarczającą na suwerenne życie wypłaca prywatny podmiot, ale ktoś, komu takie warunki bytowe funduje państwo.

Czym bowiem właściwie jest sfera budżetowa? Dla wielu Pawłów, Zbyszków, Magd czy Aleksander – po prostu miejscem, w którym zarabiają na życie, w niewielki sposób różnym od prywatnej firmy. Robota w niej nie jest dla nich realizacją projektu pod tytułem „ja” czy wypadkową ich pasji: przez ileś godzin dziennie, od poniedziałku do piątku, szlusują do zakładu pracy, wypełniają swoje obowiązki, zaś płacę, jaką za to dostają, pragną spożytkować na zapewnienie sobie pomyślnej prywatności. Gdyby pracowali w wolnorynkowej firmie, postępowaliby tak samo. Z punktu widzenia państwa jednak sfera budżetowa to miejsce o wiele istotniejsze.

By wskazać powody tej istotności, warto cofnąć się do jednej ze starszych koncepcji biurokracji, czyli tej zarysowanej przez Hegla w „Zasadach filozofii prawa”. Pruski filozof uważał ją za o tyle kluczową, że mediującą między rządem a obywatelami. Biurokracja była dlań – pisze Shlomo Avineri w „Heglowskiej teorii nowoczesnego państwa” – dziedziną „ogólnego altruizmu: sposobu odnoszenia się do ogółu innych ludzi nie przez pryzmat własnych interesów, ile poprzez solidarność i wolę życia z nimi w jednej wspólnocie”. 

Wspólnotą było zaś – oczywiście – państwo. Gdyby więc hipotetyczny Paweł znalazł się w wizji Hegla, to na rzecz państwa by pracował, znajdując się w pół drogi między nim a obywatelami – choćby i uważał, że w swoim boksie w urzędzie po prostu zarabia pieniądze na zimowe buty. Pewnie też, gdyby ziścił się heglowski ideał państwa etycznego, w pewnym momencie by sobie Paweł swoją rolę uświadomił, zyskując nową mentalność i tożsamość. Do tego momentu przynajmniej dostawałby wynagrodzenie urzędnika, które dla Hegla odgrywa szczególną rolę, bo zapewnia niezależność od jakichkolwiek instytucji, które nie są państwem. Tłumacząc z Hegla na Pawła: jego wynagrodzenie byłoby takie, żeby nie musiał szukać dodatkowej fuchy, by kupić sobie buty w sklepie, nie na OLX.

To szukanie dodatkowej fuchy (opisywane niedawno w prasowych reportażach o sytuacji nauczycieli szkół publicznych, którzy dorabiają w McDonald’s) ma kilka wymiarów. Z punktu widzenia Pawła można je skrytykować jako zaprzeczenie balansu między życiem zawodowym a prywatnym. Z punktu widzenia państwa jest czymś innym, dużo bardziej złowrogim: oto bowiem, nie zapewniając Pawłowi pieniędzy na suwerenny byt, państwo mówi mu: twoja praca nie jest z mojego punktu widzenia przedłużeniem mnie samego, ty zaś nie jesteś mediatorem między mną a pozostałymi obywatelami. Mówi: jestem jednym ze źródeł twojego dochodu w większym projekcie prywatnego budżetu, w którym jesteś przedsiębiorcą. Musisz więc jak przedsiębiorca postępować: szukać interesu, w tym interesu ze mną, a nawet – na mnie. 

Jesteś lekarzem – otwórz prywatny gabinet, w którym będziesz przyjmował poza kolejką pacjentów, którzy następnie będą leczeni w państwowym szpitalu. Jesteś nauczycielem – zacznij udzielać korepetycji, które podważą równe prawo do edukacji. Jesteś wykładowcą – co drugi weekend spędzaj, ucząc w Wyższej Szkole Mydła i Powidła. W ogóle, to czemu masz robić interesy wyłącznie legalnie? Pracujesz w drogówce? Zaproponuj przekraczającym prędkość, że możecie się dogadać. 

Paweł na fali prywatyzacji

Mniej więcej tak to funkcjonowało w naszej ojczyźnie od początku lat dziewięćdziesiątych. Na to, że w 2022 roku funkcjonować nie może – za dowód niech służy idąca w kilkanaście tysięcy liczba nauczycielskich wakatów w całej Polsce – wpływ mają trzy czynniki. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, rozwój sektora prywatnego oraz inne przejawy dezercji państwa z jego dotychczasowych obowiązków. 

Jeśli chodzi o czynnik pierwszy, otwarcie granic, czyli możliwość zatrudnienia się poza Polską, na umownym Zachodzie – uświadomiło Polakom, że ich praca, przede wszystkim ta w sferze budżetowej, związana z ciągłą koniecznością szukania dodatkowej fuchy jest, w najlepszym wypadku, niecywilizowanym modelem zarabiania na życie. Bo dostawszy etat w podstawówce w Niemczech, być może i nie będą latać co tydzień do Paryża i mieszkać w Ritzu, ale też nie będą zmuszeni kąpać się w cudzej wannie. 

Co do czynnika drugiego – należy wspomnieć o rozjeździe pensji między sektorem publicznym a prywatnym. Podczas gdy w tym drugim, przynajmniej w niektórych podmiotach, udało się w III RP wypracować warunki zatrudnienia, które nie zmuszają pracownika do bycia przedsiębiorcą w zakresie własnego budżetu, ów pierwszy, z racji zamrożenia dekadę temu wynagrodzeń, począł zmuszać go jeszcze mocniej. 

Co do czynnika trzeciego – mam na myśli słynną tezę Łukasza Pawłowskiego z „Drugiej fali prywatyzacji”: że transfery socjalne, które nastąpiły po 2015 roku, zostały przez Polaków spożytkowane przede wszystkim na prywatną edukację i prywatną opiekę zdrowotną. Innymi słowy: że oznaczały wycofanie się państwa ze sfery opieki nad obywatelem – w ramach której państwo budowałoby mocne instytucje, szkoły czy szpitale, z profesjonalnym, dobrze wynagradzanym personelem – i utwierdzenie obywateli w przeświadczeniu, że za podstawowe usługi, jakie w Niemczech otrzymaliby z podatków, w Polsce muszą zapłacić dodatkowo.

Połączone, owe trzy czynniki skutkują zapaścią sfery budżetowej i zrzeknięciem się przez państwo suwerenności. Państwo mówi: nie jestem w stanie zbudować dla mego pracownika warunków, jakie budują sąsiedzi za Odrą. Dodaje: nie potrafię też zbudować dla pracownika warunków zbliżonych nawet do tych, które zbudowano w sektorze prywatnym. Stwierdza: nie w mej mocy stworzenie instytucji, w których pracownik mógłby nie tyle znaleźć porządne zatrudnienie, ale z których mógłby dla realizacji swoich potrzeb korzystać, choćby w postaci publicznego gabinetu dentystycznego. Konkluduje: nie jestem poważnym państwem, a właściwie – to w ogóle nie jestem państwem, ponieważ nie chronię swych obywateli i nie potrafię zapewnić im realizacji ich konstytucyjnych praw. 

Jaka przyszłość czeka podobnego rodzaju państwo-nie-państwo? Najkrócej rzecz ujmując: żadna. Mogło ono funkcjonować w dziwnej gospodarce łączenia zatrudnienia w jego sferze budżetowej z ciągłym szukaniem dodatkowych fuch, kiedy alternatywą był sektor prywatny z niewiele lepszymi warunkami, a szukanie zatrudnienia za granicą obarczone było długim zdobywaniem samego pozwolenia na pracę. Mogło w niej funkcjonować, nim nie nastąpiła druga fala prywatyzacji i środki z transferów socjalnych nie zapewniły szerszym rzeszom Polaków możliwości realizowania swych potrzeb – w cywilizowanych krajach zapewnianych przez sektor publiczny – w sektorze prywatnym. W ten sposób państwo utwierdziło ich w przekonaniu, że nie jest poważną, suwerenną instytucją – więc i nie warto szukać w nim zatrudnienia.

Demontaż państwa już się skończył, teraz zaczną znikać pracownicy.

*Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: „Hey, Teachers, Leave Them Kids Alone” (CC BY-NC 2.0) Fot. Thomas Hawk. Źrodło: flickr.com.