Obok szkoły podstawowej, w której spędziłem osiem lat – z czego pięć przypadało na PRL – stał monument upamiętniający walki, które toczyły się w okolicy wiosną roku 1945. Pomnik był hołdem dla żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zdobyli miasto, a składały się na niego dwa czołgi T-34-85, ustawione na postumencie ozdobionym efektownym reliefem z militarnymi motywami. Ten kształt przybrał on w 1970 roku, kiedy to wprowadzono istotne zmiany w pierwotnej formie, jaką w 1946 roku nadali obiektowi żołnierze wspomnianej już armii. Czołgi pozostały, ale zlikwidowano nawiązania do wielkiej wojny ojczyźnianej i związaną z tym symbolikę. Rzec można, że wówczas pomnik przestał być upamiętnieniem sowieckim i stał się w dużo większym stopniu „nasz” – polski, tak jak jeden z czołgów, na którym wymalowano wówczas białego orła. Pamiętam z lat osiemdziesiątych stojące przed monumentem żołnierskie i harcerskie warty, łopot biało-czerwonych i czerwonych flag oraz ogień z gazowych zniczy, które płonęły podczas ważnych uroczystości. Pamiętam także powiązane z tym spektaklem emocje dziecka uczestniczącego w czymś autentycznie wzniosłym.
Pomnik przy szkole oraz znajdujący się w pewnym oddaleniu cmentarz wojenny określały lokalną pamięć o drugiej wojnie światowej, choć właściwie rzecz ujmując, była to pamięć o momencie jej zakończenia i czasie, który wiązał się z przejęciem miasta przez polską administrację. Bo Drawsko Pomorskie, o którym piszę, położone jest na Pomorzu Zachodnim i lokalna pamięć o okupacji tutaj nie istniała, bo istnieć z oczywistych powodów nie mogła. Nie znaczy to, że pamięć o czasie wojny nie była elementem ówczesnego krajobrazu pamięci. Funkcjonowała w dwóch wymiarach – prywatnym i oficjalnym, a oba były „importowane”. W pierwszym przypadku wiązała się ona z osobistymi przeżyciami tych, którzy przybyli na „Ziemie Odzyskane” w trakcie kilkudziesięciu powojennych lat. Była to pamięć zarówno o okupacji niemieckiej, jak i radzieckiej, choć ta druga była zaciszna, o czym przesądzała polityka. Wymiar oficjalny kształtowany był przez państwo i podległe mu instytucje. Scentralizowana forma była intensywna, zróżnicowana, czerwona i biało-czerwona, jednak bezapelacyjnie przewagę miała ta druga. Była ona też, jak się zdaje, skuteczna. Do tego stopnia, że w miejskiej kronice przygotowanej przez lokalne bibliotekarki w latach sześćdziesiątych pocztówkę przedstawiającą drawski, a właściwie dramburski rynek z końcówki lat trzydziestych XX wieku podpisano: „Drawsko w okresie okupacji hitlerowskiej”.
Wplatam tutaj wątek osobisty, bo w czasie lektury książki Andrzeja Czyżewskiego nieustannie powracało do mnie pytanie: jak bardzo moje wyobrażenie o wojnie i okupacji jest wynikiem formatowania dokonywanego w okresie pierwszych lat życia? Myślałem też o starszych pokoleniach, szczególnie moich rodziców, którzy dorastali w cieniu wydarzeń z lat 1939–1945 i jeśli jakieś wydarzenie określało ich myślenie o przeszłości i przyszłości, to właśnie wojna, choć urodzili się już kilka lat po niej. Na nich ogniskowały się także trwające kilka dekad próby zorganizowania pamięci o wojnie oraz nadania jej określonej interpretacji. I o tym jest właśnie książka łódzkiego historyka, tj. o modelowaniu w okresie PRL pamięci zbiorowej w odniesieniu do wydarzeń, jakie miały miejsce podczas drugiej wojny światowej. Autor zdecydował się pokazać to zjawisko na przykładzie Łodzi, co nie oznacza, że jest to książka, którą można postawić wyłącznie na półce z napisem „historia regionalna” lub „lokalne wymiary pamięci historycznej”. Zdecydowanie nie, bo choć lokalny kontekst jest w niej istotny, to narzucane przez opresyjne państwo normy pamiętania czasu wojny i okupacji były niezależnie od regionu czy miasta. Specjaliści zajmujący się kulturą pamięci powiedzieliby z pewnością, że poziom „centralizujący” mocno rezonował wówczas na poziomie „prowincjonalnym”.
Odnoszę się do profesjonalnej nomenklatury również dlatego, że nieczęsto spotyka się w polskiej historiografii książkę napisaną z podobną metodologiczną świadomością i tak klarownie wprowadzającą czytelnika w tematykę polityki pamięci historycznej. To kluczowe dla wywodu określenie jest przemyślanym wyborem Czyżewskiego. Uznaje je za zdecydowanie bardziej adekwatne niż częściej używane „polityka historyczna” czy „polityka pamięci”, a swoje stanowisko poprzedza wnikliwą analizą każdego z pojęć. Przybliża jednocześnie trwającą w kraju dyskusję wokół nich, której pierwszoplanowymi uczestnikami byli w ostatnich dwóch dekadach naukowcy tacy jak między innymi Robert Traba, Anna Wolff-Powęska, Andrzej Mencwel, Lech M. Nijakowski, Rafał Chwedoruk, Michał Łuczewski oraz Dorota Malczewska-Pawelec i Tomasz Pawelec. Podobnie rzecz się ma z innymi ważnymi dla autorskiego wywodu pojęciami: mitu, pamięci zbiorowej, kanonu, aktorów pamięci i miejsca pamięci. Prezentując je, Czyżewski postępuje niczym chirurg, który przed skomplikowaną operacją starannie układa na stole niezbędne narzędzia. Trzeba od razu powiedzieć, że wykorzystał je w swojej pracy w sposób umiejętny, konsekwentny i wyjątkowo stylowy. Na marginesie teoretycznego rozdziału wstępnego dodać jeszcze warto, że jest on dowodem na to, jak ciekawie i zarazem twórczo, za sprawą badań między innymi Barbary Szackiej, Zofii Wóycickiej czy Joanny Wawrzyniak polska nauka przyswoiła sobie klasyczny już dla studiów nad pamięcią dorobek Aleidy i Jana Assmanów, Pierra Nory czy Alison Landsberg.
Trzy pamięci
W pisarstwie Czyżewskiego podobać się może również to, że docenia on wagę szczegółu i wie, że mniej czasem znaczy więcej. Nie porwał się więc na całościowe opracowanie dotyczące łódzkiej pamięci o wojnie i okupacji w okresie PRL, ograniczając się do wyboru wątków, które jednak precyzyjnie pozwalają odsłonić to, z jakich komponentów i przy użyciu jakich instytucji oraz metod budowano wizerunek „miasta walki i pracy”. W centrum „Czerwono-biało-czerwonej Łodzi” znalazły się trzy studia przypadków i trzy historie, w których wielka polityka i manipulacja łączą się nierzadko z ludzkimi dramatami.
Jako pierwszy omówiony został przypadek „Promienistych”, niedużej młodzieżowej zbrojnej organizacji o proweniencji lewicowej, założonej w początkach wojny przez czterech chłopaków z dzielnicy Bałuty i rozbitej podczas potyczki z Niemcami w 1943 roku. Znaczenie militarne i polityczne grupy było niewielkie, ogromny natomiast potencjał, jaki niosła dla nowej władzy możliwość opowieści o młodych ideowcach, oddających swe życie za biało-czerwoną ojczyznę i czerwoną sprawę. Ich istnienie i aktywność miała zaświadczać, że kluczowa rola w walce z niemieckim okupantem przypadła ludziom związanym z ruchem komunistycznym. Stąd też odpowiednio wypreparowano ich biografie, powiązano je bezpośrednio z Gwardią Ludową i Polską Partią Robotniczą, a grupie nadano charakter zbiorowego wzorca heroicznego, który miał szczególnie oddziaływać na młodzież.
Druga historia analizowana przez Czyżewskiego odnosi się do obozu koncentracyjnego zlokalizowanego przy ulicy Przemysłowej. Trafiały do niego dzieci oraz młodzież, w wieku od 6 do 16 lat. Oficjalnie służyć miał on reedukacji „elementów aspołecznych”, ale kategoria ta była przez Niemców traktowana nadzwyczaj szeroko i w łódzkim obozie więziono zarówno młodych wchodzących w konflikt z prawem, jak i bezdomnych, osieroconych czy pozostawionych przez rodziny. Warunki życia, izolacja i nagminnie stosowana przemoc czyniły z niego miejsce upiorne. Do dziś nie wiadomo dokładnie, ile osób zostało w obozie uwięzionych, niewiadomą jest również to, ile zmarło bądź zostało zamordowanych. Ostatnie szacunki wskazują na 2 tysięcy młodych więźniów i około setki ofiar śmiertelnych. Istotne z punktu widzenia polityki pamięci historycznej były w tym przypadku dwa elementy. Czynnik etniczny – w obozie więziono dzieci polskie, a więc można go było wykorzystać jako przeciwwagę dla Zagłady, pokazując, że Polacy cierpieli identycznie jak Żydzi. Dlatego zawyżano liczbę więźniów obozu i zgonów, ale też wprost pisano o działających tam piecach krematoryjnych. Obóz koncentracyjny stawał się w tej narracji obozem zagłady – „Małym Oświęcimiem”. Użyteczność „Przemysłowej” wiązała się również z możliwością pokazania niemieckiego bestialstwa w sposób szczególnie przejmujący, bo wymierzone ono było w dzieci, a więc najsłabszych. W kontekście silnych nastrojów antyniemieckich pamięć o obozie stawała się istotnym czynnikiem mobilizacyjnym.
Trzecie studium przypadku w omawianej książce odnosi się do polityki pamięci o łódzkim getcie. Różni się ono kilkoma ważnymi elementami od poprzednich. Potrzeba upamiętnienia jednego z największych europejskich gett w okresie drugiej wojny światowej była autentyczna i oddolna. Jej strażnikami byli ocalali, ale też działające lokalnie żydowskie organizacje. Dość szybko jednak, za sprawą narzuconej krajom satelickim przez Związek Radziecki „uniwersalizacji” pamięci o Zagładzie, pamięć o martyrologii Żydów zaczęto spychać na margines. Właściwie rzecz ujmując, stała się ona niechciana. Decydujący znów okazał się tutaj czynnik etniczny. Eksponowanie nieszczęścia i zbrodni wymierzonej w jedną grupę narodowościową nie uchodziło. Pamięci o łódzkim getcie nie sprzyjał także panujący w okresie stalinowskim klimat „walki z cierpiętnictwem” i wysuwanie na plan pierwszy wątków heroicznych. W kolejnych latach, już po „odwilży”, pamięć o bezprecedensowej zbrodni na Żydach nie mogła z kolei przesłonić pamięci o cierpieniach Polaków. Do oficjalnej budowanej narracji próbowano więc dopasować jedynie wybrane wątki z historii getta: konspirację polityczną o charakterze lewicowym, przejawy oporu zbrojnego, pomoc udzielaną „dzielnicy zamkniętej” z zewnątrz. A że każdy z nich był problematyczny, szczególnie zaś kwestia postawy Polaków wobec Zagłady, mówienie i pisanie o getcie łódzkim nastręczało przez lata rozmaitych kłopotów oraz przykuwało szczególną uwagę partyjno-państwowych instytucji odpowiedzialnych za kształt zbiorowej pamięci.
Zatrzymuję się jedynie na zasygnalizowaniu każdego w wątków, jakie podjął w książce Andrzej Czyżewski. Siłą rzeczy upraszczam to, co jest przez niego szczegółowo rozpisane, wnikliwie przeanalizowane i znakomicie zrekapitulowane. Nie zwracam też zbyt wiele uwagi na ważną cechę ówczesnej polityki pamięci historycznej – zmienność, odbijającą dynamikę peerelowskiego życia politycznego. Autor jednak krok po kroku, etap za etapem prowadzi czytelnika przez kolejne odsłony odgórnych ingerencji w polu polityki pamięci historycznej, starając się nie pominąć żadnej korekty czy reinterpretacji. Mozolnie łączy poszczególne nitki, nie zapomina jednocześnie, że nie można nadwyrężać uwagi czytelnika. To istotne, książkę, choć ma typowo naukowy charakter, czyta się dobrze. I jeszcze jedna uwaga, jeśli autor czegoś – najpewniej ze względów na spójność narracji – „rozpisać” w tekście głównym nie może, dopowiada to w przypisach. One właśnie, obszerne i wypełnione najczęściej nie tylko bibliograficznymi czy archiwalnymi wskazówkami, stanowią jakby drugą warstwę opowieści. Zachęcam do tego, aby jej nie omijać, bo znacząco poszerzają one poruszane w pracy wątki.
Tak ciekawa opowieść nie byłaby możliwa, gdyby nie wielość i różnorodność źródeł wykorzystanych przez Andrzeja Czyżewskiego. Znaleźć tu można między innymi odwołania do dokumentacji wytworzonej przez oficjalne instytucje, do materiału prasowego, literatury historycznej, przestrzennych upamiętnień, ale też do wspomnień, literatury pięknej, fotografii i filmów. Swobodne operowanie na tak urozmaiconym materiale wymaga sporych umiejętności i opanowania warsztatu nie tylko historyka, lecz także antropologa kulturowego. Czyżewski poradził sobie koncertowo. Napisał książkę bardzo ważną, wyznaczając standard pisania nie tylko o łódzkiej polityce pamięci historycznej w okresie PRL, ale w ogóle o fenomenie odgórnego kształtowania obrazu przeszłości.
***
Czołgi wciąż stoją przy drawskiej szkole podstawowej. W wyniku presji dekomunizacyjnej władze samorządowe zdecydowały się w ostatnich latach nadać monumentowi nowy charakter: usunięto reliefy, symbole i wszelkie informacje identyfikujące historycznie obiekt. Postument przybrał surową i neutralną formę. Zawieszono na nim jedynie niepozorną tabliczkę, która szczegółowo informuje przechodnia o danych technicznych czołgu T-34-85. Wszelkie odnośniki do przeszłości, do czasów wojny i powojnia zostały z otoczenia pomnika (a może już nie-pomnika?) usunięte. Ale przecież czołgi – te same! – stoją, jak stały, niezmiennie od ponad siedemdziesięciu pięciu lat. Dzięki książce Andrzeja Czyżewskiego wiem lepiej, co się za tym wszystkim kryje.
Książka:
Andrzej Czyżewski, „Czerwono-biało-czerwona Łódź. Lokalne wymiary polityki pamięci historycznej w PRL”, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego/Instytut Pamięci Narodowej Oddział Łódź, Warszawa 2021.
Rubrykę redaguje Iza Mrzygłód.
*Ikona wpisu: Pomnik Martyrologii Dzieci znajdujący się w parku im. „Promienistych” w Łodzi, lata 70. XX wieku. Fot. Ignacy Płażewski, Wikimedia Commons.