Jacek Żakowski ogłosił w radiu TOK FM, że czas zawieszenia Tomasza Lisa w jego porannym piątkowym programie dobiega końca. „Jeśli żadne istotne fakty się w tym czasie nie ujawnią, zniknie ostatecznie powód, byście Państwo nie mogli w piątki słuchać Tomasza Lisa spierającego się z Agnieszką Wiśniewską, Wiesławem Władyką i ze mną” – powiedział.

Dzień wcześniej „Gazeta Wyborcza” opublikowała jego tekst, w którym pisze, że oskarżenia pod adresem Lisa krzyczały na czołówkach, a wyjaśnienia na ich temat popiskują w redakcyjnych kątach. Wyraża żal pod adresem dziennikarzy, że po tekście Szymona Jadczaka w Wirtualnej Polsce chętnie pisali o toksycznej atmosferze w kierowanym przez Lisa „Newsweeku”, ale o wywiadzie, w którym Lis odpowiada na oskarżenia, milczą. Chodzi o wywiad opublikowany w „Krytyce Politycznej”, który przeprowadziła z nim Agnieszka Wiśniewska.

Poczułam się wywołana do tablicy, bo napisałam o oskarżeniach wobec Tomasza Lisa, a nie napisałam o „wyjaśnieniach” w wywiadzie Agnieszki Wiśniewskiej. Nie zrobiłam tego, bo uważam, że Lis nic nie wyjaśnia – a jeśli miałabym odnieść się do jego słów, to tylko krytycznie. W końcu robię to, bo – powtarzam – poczułam się wezwana.

Nie pada najważniejsze pytanie

Po pierwsze, w wywiadzie nie pada pytanie o bardzo ważną rzecz – wulgarne, seksistowskie SMS-y, które Lis miał wysyłać młodej pracowniczce wydawnictwa Ringier Axel Springer, a ona pokazała je szefom. O SMS-ach chętnie rozpisywały się nie tylko media sprzyjające PiS-owi, ale także „Gazeta Wyborcza”, którą trudno posądzać o polityczny spisek z władzą. Jeśli to prawda, że Lis je wysyłał, to ma to ogromne znaczenie dla powodów zakończenia jego współpracy z wydawnictwem. Bez pytania o to i bez odpowiedzi sprawa nie jest wyjaśniona.

Nie wiem, dlaczego nie padło to pytanie – czy Lis zastrzegł przed rozmową, że nie chce o tym rozmawiać, czy autorka wywiadu nie uważa, że to istotne. Pyta jednak, dlaczego Lisa wyrzucono. On zastrzega – nie „wyrzucono”, rozstaliśmy się za porozumieniem stron. I sugeruje powody polityczne, przypuszczając, że padłby ofiarą długiego, jak to mówi „trałowania”, prowadzącego do zdyskredytowania go. Dlatego odszedł, miał już dość, jest po udarach, musi odpocząć, ma nowe plany.

Mętne wyjaśnienia

Wiśniewska pyta więc o zarzuty, które padły pod adresem Lisa w tekście Szymona Jadczaka w Wirtualnej Polsce. Przypomnijmy – toksyczna atmosfera wywołująca lęk i panikę u pracowników i pracowniczek, skargi na mobbing, seksistowskie żarty. A Lis odpowiada klasycznym szefowskim aktem zemsty: że Jadczak chciał u niego pracować, ale on „odstrzelił” jego ofertę i dlatego teraz pada ofiarą zemsty.

Jeśli to mają być wyjaśnienia, które składa Lis, a o których media milczą, czy też popiskują, wcześniej krzycząc o zarzutach, jak pisze Jacek Żakowski, to nie kupuję ich. To nie są wyjaśnienia, to jest atak na dziennikarza, który naraża go na nieprzyjemności w redakcji, bo szefowie właśnie czytają, że szukał pracy gdzie indziej. Co gorsza jednak, jest to atak, który ma pozbawić wiarygodności autora tekstu na temat zarzutów pod adresem Lisa. Napisał to, bo się mści, a nie dlatego, że do czegoś dotarł.

Lis mówi o tym w specyficzny, pogardliwy sposób, zachowując relację mistrza i ucznia, oceniającego i ocenianego, przy czym ocena jest mierna.

Jacek Żakowski uważa ten fragment wywiadu za nieistotny, ubolewając, że to właśnie on rezonował w mediach (Jadczak odpowiedział oświadczeniem, że to Lis chciał go zatrudnić [https://twitter.com/SzJadczak/status/1576897620584198146/photo/1]), co potwierdziło kilka osób). Jednak moim zdaniem ten fragment jest jednym z najważniejszych, bo pokazuje to, co nie zostaje wypowiedziane wprost – relację władzy dziennikarskiej gwiazdy z resztą tego środowiska. To raczej tekst Jadczaka po tych słowach budzi moje zaufanie, a nie wątpliwości.

Płuca wypluwa w Nowym Jorku

Lis nie wyjaśnia zarzutów o mobbing i toksyczną atmosferę tak, by można było powiedzieć: okej, oczyścił się, wytłumaczył, jest w porządku. Fragment o tym, jakie ma podejście do pracy, to fragment o gwieździe i jego dworze. Gwiazda odnosi sukces, na który pracuje dwór, jednak jest tak skupiona na sobie, że nawet tego nie zauważa. Warto zacytować fragment wywiadu: „Przyznaję bez bicia, że ta kultura jest moją kulturą. Ja sobie zafundowałem kulturę totalnego zapierdolu. […] Biegłem maraton w Nowym Jorku albo w Bostonie w niedzielę, a w poniedziałek o dziewiątej byłem na kolegium. […] To są moje obowiązki. Nie ma odpuszczania ani taryfy ulgowej”.

Chciałabym być taka biedna – latać na weekend do Nowego Jorku, żeby wziąć udział w ekscytującej imprezie. Trudno mi współczuć komuś, kto ma taką możliwość, a potem wraca do pracy. Czy dziennikarze „Newsweeka” nie wracali po weekendzie do pracy, że ich były naczelny czuje się z tego powodu aż taki wyjątkowy?

I teraz clou – czy wracający do pracy Lis sam ze sobą urządzał to poniedziałkowe kolegium, sam zgłaszał tematy, które potem odrzucał, by w środę zrobić dogrywkę, czy sam brał się następnie za zbieranie informacji do tekstów i pisanie ich? Czy może robił to ktoś, kogo nawet nie zauważył – jego podwładni?

Właściwie można powiedzieć, że Lis wyjaśnił, dlaczego atmosfera w „Newsweeku” była taka, jak opisał Jadczak – chociaż trafniej byłoby powiedzieć, że się pogrążył. Wisienka na torcie to te słowa: „Dostawałem takie tematy, jakie dostawałem, i musiałem z tym żyć. Mówiłem, że to już było albo jest zbyt podobne do czegoś, co mieliśmy w gazecie dwa czy trzy tygodnie temu. Czasem robiłem dogrywki kolegium we wtorek albo środę i szukaliśmy dalej. A czasem, jak już byłem zmęczony byciem petentem w swojej własnej redakcji, to sam się zabierałem do roboty – robiłem wywiad, pisałem esej i próbowałem zatkać dziurę”.

Czuł się jak „petent we własnej redakcji”. Oto cesarz sam musi brać lirę i grać we własnym pałacu, bo nieudolny dwór amatorów partaczy robotę. Lis nazywa to metodami retro, jeśli chodzi o zarządzanie zespołem.

Kto i na kogo pracuje po 16 godzin

Tłumaczy się: ci, którzy chcą osiągnąć wybitność, prawdziwy sukces, muszą pracować więcej niż inni. Nie rozumie, że inni tyle pracują, często (nie zawsze), nie na swój sukces, a szefa takiego jak Lis. Ten sam mechanizm widać w wypowiedziach miliarderki Grażyny Kulczyk czy znanego mecenasa Marcina Matczaka – oczekują od podwładnych oddania się pracy, która to głównie im przyniesie korzyści.

„Przecież nie chodzi o to, że praca 16h na dobę jest czymś złym sama w sobie. Jeśli ktoś decyduje sam za siebie, że jakiś cel jest dla niego tak ważny i pracuje 16h na dobę, to jest OK. Sama pracowałam od wczesnego ranka do późnej nocy, pisząc doktorat w Monachium. Ale to był mój doktorat i moja decyzja, za siebie samą. Nie miałam wtedy dzieci, nikt przez to nie cierpiał.

Zupełnie czym innym jest budowa takiej kultury pracy, gdzie od pracowników oczekuje się, że będą tak pracować na szefa”, pisze Karolina Wigura, tłumacząc, dlaczego moralne wzburzenie towarzyszące wypowiedziom Lisa, Kulczyk czy Matczaka nie robi dobrze dyskusji o kulturze pracy.

To jest wciąż temat, o którym wszyscy mówimy dwoma językami. Słowa Lisa – który najpierw deklaruje, że przejrzał na oczy dzięki lewicowym publicystom, a potem tłumaczy swoje zachowanie – tylko to potwierdzają.

Nie ma powodów do krzyku na czołówkach

Nie sądzę jednak, żeby „retro” metody pracy Lisa były powodem, dla którego wydawnictwo pożegnało się z nim nagle w ramach porozumienia stron. Nie zauważam też propisowskiej zmiany w innych redakcjach tego wydawnictwa – ani na przykład w Onecie, ani w „Newsweeku”, którym zarządza teraz Tomasz Sekielski – bym musiała przyjąć za przekonujący argument o decyzji politycznej.

Wiem, że nadal nie wiadomo, dlaczego musiał odejść z redakcji. Nie dowiedziałam się tego z wywiadu – i dlatego od razu na niego nie zareagowałam. Deklaracja Jacka Żakowskiego o „odwieszeniu” Tomasza Lisa w porannej audycji TOK FM łączy mi się natomiast w całość z ciągiem zdarzeń: wywiadem, tekstem w „GW” i ogłoszeniem w radiu. Ale to już tylko moja intuicja.