Akademia Szwedzka nas ostatnio nie rozpieszcza. „Nas”, a więc Polki i Polaków, rzesz jasna. Siedem lat temu Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury otrzymał Bob Dylan. Głosy zawodu, a nawet oburzenia słychać było zewsząd. Rok później laureatem został Kazuo Ishiguro, pisarz sprawny, aczkolwiek dla niektórych zbyt popularny, czyli – jak lubią pisać portale modowe – za mało „jakościowy”.
Potem było wreszcie trochę rozrywki, bo wybuchła afera związana z wyciekiem tajnych informacji o nominatach i skandalem seksualnym. Nagrody w 2018 roku zatem nie przyznano, za to w 2019 roku przyznano od razu dwie – Oldze Tokarczuk i Peterowi Handke. Tokarczuk, wiadomo, ma w Polsce tyluż fanów, co krytyków, więc cieszyła się tylko połowa narodu. Handke natomiast podpadł swoim zaangażowaniem po niewłaściwej stronie w czasie trwania wojny w Bośni i Hercegowinie. Zresztą i tak mało kto go czytał, bo okazał się z kolei pisarzem zbyt „jakościowym”.
Kolejne Noble pozostawiły nas obojętnymi, a to chyba najgorsze. Poezje Louise Glück czytała wcześniej w Polsce chyba tylko jej tłumaczka i przy okazji znakomita poetka Krystyna Dąbrowska. Nikt więc oprócz niej nie wiedział, co powiedzieć. O Abdulrazaku Gurnahu już w ogóle nie wspominam. O tym, że praktycznie nikt go nad Wisłą nie znał i chyba do dziś nie zna, niech świadczy liczba medialnych komentarzy, które dotyczyły narzekań na samą nagrodę, a nie twórczości laureata.
Ernaux, która drażni
Z tegoroczną Nagrodą Nobla dla Annie Ernaux też wielu w Polsce ma problem. W zainteresowanej literaturą bańce krytyka poszła dwutorowo.
Pierwsza była całkowicie do przewidzenia. Ludzie mniej lub bardziej związani z prawicą wybór Ernaux od razu nazwali posunięciem politycznym, oskarżając Akademię Szwedzką o stronniczość i schlebianie lewicowo-liberalnym gustom. W przypadku Francuzki było się o co zaczepić. Ernaux znana jest ze swoich silnie lewicowych poglądów. W wyborach prezydenckich poparła lidera etatystycznej, radykalnej lewicy Jeana-Luca Mélenchona, dobrze wypowiada się o ruchu tzw. żółtych kamizelek, od lat wspiera Palestyńczyków w sporze z Izraelem, jest za aborcją, walczy z wykluczeniem społecznym i nierównościami, krytykuje tradycyjną patriarchalną kulturę i last, but not least – prawicę wszelkiej maści. Idealna dziewczynka do bicia dla marzących o Noblu dla literackiego chuligana w stylu Céline’a – choćby takiego Houellebecqa.
Drugi atak nastąpił w poprzek podziałów politycznych i w niektórych przypadkach pokrył się z pierwszym. Otóż pisarstwo Ernaux znacznie odbiega od tego, do czego przyzwyczaiła nas bardziej tradycyjna proza. I nie chodzi tu bynajmniej o tradycję w rozumieniu XIX-wiecznej powieści realistycznej. Ernaux jest do niej równie daleko, jak do awangardowych eksperymentów z formą. Chyba, że do awangardy zaliczymy nurt pisarstwa świadomie ogołacający język z nadmiaru epitetów jak u Becketta. U Ernaux nie ma żadnych ornamentów. Zdania są skondensowane i krótkie. Jej sposób wyrażania się przypomina skalpel chirurga. Język jej książek jest przejrzysty, nie stawia żadnego oporu.
Co gorsza, jest on ważnym elementem intelektualnej przygody, która według niektórych niewiele ma wspólnego z twórczością literacką. Od swojego debiutu z 1974 roku „Les Armoires vides” [Puste szafy] Ernaux uparcie uprawia literaturę ściśle autobiograficzną. To, oczywiście, jeszcze nie powód, by odmawiać jej dziełu literackości. W 1983 roku powstaje jednak książka, która wyznacza fundamentalną cezurę w jej pisarstwie. W „Miejscu”, wydanym również po polsku w 1989 roku, Ernaux, wychodząc od śmierci ojca, postanawia się cofnąć do lat dzieciństwa i opisać prowincjonalną, robotniczą rodzinę oraz awans społeczny, którego sama jest przykładem. Styl książki jest suchy, „płaski”. Autorka czyni tak celowo. „Miejsce” to jednocześnie autobiografia i socjologiczna autoanaliza oparta na faktach dokonywana bez nadmiernego psychologizowania, nadpisywania emocji nad tym, co się wydarzyło – próba obiektywnego, niemal zdepersonalizowanego spojrzenia na własny życiorys, w którym odbijają się losy całego pokolenia Francuzek.
Czy jest to jeszcze literatura w sensie, w jakim rozumiał ją np. Edmond de Goncourt, gdy ustanawiał najważniejszy literacki laur we Francji? Nagroda Goncourtów jest wręczana za „najważniejsze dzieło wyobraźni” (w tym wypadku prozatorskie, by odróżnić się od ówczesnej nagrody Akademii Francuskiej przyznawanej za poezję). Czy u Ernaux nie mamy do czynienia raczej z autobiograficznym reportażem lub esejem czy nawet – o, zgrozo! – z quasi-socjologiczną pracą badawczą, która tylko udaje prawdziwą literaturę?
Liczy się tylko jeden zarzut
Te dwa zarzuty mają różną wagę. Na pierwszy – o stronniczość i zideologizowany wybór – łatwo odpowiedzieć. Tak, Akademia Szwedzka zazwyczaj wybiera kandydatów o lewicowo-liberalnej wrażliwości. Jeśli dobrze poszukać, po wojnie spośród pisarzy zorientowanych bardziej na prawo gremium to wybrało laureata tylko sześć razy, jeśli uznamy za prawicowych Vargasa Llosę, Bellowa, Sołżenicyna, Churchilla, Mauriaca i Eliota.
W nagrodzie tej nie chodzi jednak o parytet polityczny, lecz o wartość literacką dzieła, które ma się charakteryzować dążnością „w kierunku idealistycznym”. Można nie lubić Ernaux za jej polityczne wybory, ale nawet najgłupsze w naszym mniemaniu stwierdzenie o polityce może zostać odkupione przez wybitne dzieło, które warte jest Nobla. To ostatnie charakteryzuje się zaś tym, że każe stawiać pytania, a nie poucza, rozszerza granice naszego doświadczenia, a nie je zawęża, jest więc ponadpartyjne i jednocześnie polityczne w najgłębszym tego słowa znaczeniu – pokazując jednostkowy los, uzmysławia, że człowiek zawsze żyje w liczbie mnogiej, w sieci zależności (nawet, gdy jest samotny).
Z tej perspektywy widać, że tylko drugi zarzut ma tak naprawdę znaczenie, gdyż odpowiedź na niego determinuje wartość argumentów przeciwko pierwszemu. A zatem zadajmy jeszcze raz to pytanie: czy teksty Ernaux bronią się jako dzieło literackie?
Polskie przekłady
Dyskusja na ten temat jest w Polsce dość ograniczona. Tylko dwie książki francuskiej autorki są bowiem przełożone na język polski. Oprócz wspomnianego „Miejsca” – „Lata” (2008, wyd. pol. 2022), najgrubsze prozatorskie dzieło Ernaux, opis sześciu powojennych dekad, które we Francji rozpoczęły się Wspaniałym Trzydziestoleciem (Trente Glorieuses), czyli trzydziestoma latami nieustającej ekonomicznej prosperity. Jest to okres nie tylko społecznego awansu i wychodzenia z powojennej biedy, ale także czas obyczajowej rewolucji. Ernaux pisze o tych przemianach przez pryzmat swojego życiorysu, ale świadomie stara się nadać narracji jak najbardziej zobiektywizowany charakter – w pierwszej części książki używając trzeciej osoby liczby pojedynczej (ona), w drugiej – pierwszej osoby liczby mnogiej (my).
Zostawmy jednak obie książki na boku i sięgnijmy po jeszcze nie tłumaczone, a sfilmowane w zeszłym roku „L’événement” (Zdarzyło się) z 2000 roku [1]. Po pierwsze, dlatego, że w przeciwieństwie do „Lat” należy do typowych książek Ernaux. Jest krótką, zwartą opowieścią, napisaną dokładnie w połowie drogi twórczej pisarki, jeśli za jej początek przyjmiemy przełomowe „Miejsce”. Po drugie, dlatego, że jest jednocześnie dobrym komentarzem do jej strategii pisarskiej. Ernaux nie stroni w nim bowiem od odautorskich komentarzy. Po trzecie wreszcie, bo porusza arcytrudną tematykę, co jest znamienne dla większości książek Francuzki.
Historia pewnej aborcji
Tę krótką apologię twórczości Ernaux – bo taka jest intencja mojego tekstu – warto zacząć od tego ostatniego punktu. Rozczarowani „Latami”, a więc socjologicznym freskiem zawierających opisy nieskończenie wielu wydarzeń składających się na większy obraz przemiany, jakiej doświadczyło kilka pokoleń Francuzów, powinni sięgnąć koniecznie po inne dzieła tej autorki. Ernaux skupia się w nich zazwyczaj na punktowym zdarzeniu będącym przeżyciem granicznym: inicjacją, doświadczeniem życia i śmierci, fundamentalnym doznaniem cierpienia lub rozkoszy.
W „Une femme” (Kobiecie) Ernaux przywołuje śmierć matki. W „L’occupation” (Zajęciu) swój pierwszy raz. W „Je ne suis pas sortie de ma nuit” (Nie wyszłam poza swoją noc) matkę chorującą na Alzheimera. W opatrzonym fotografiami „L’usage de la photo” (Użyciu zdjęcia) raka piersi, który został u niej zdiagnozowany. W „L’autre fille” (Drugiej córce) śmierć swojej siostry. W ostatnio wydanym „Le jeune homme” (Młodym mężczyźnie) romans z o trzydzieści lat od niej młodszym kochankiem.
„L’événement” dotyka równie kontrowersyjnej tematyki – aborcji. Tekst nie pozostawia żadnej wątpliwości: jest to historia aborcji dokonanej przez Annie Duchesne, a więc samą autorkę, która występuje tu pod swoim panieńskim nazwiskiem. Jest październik 1963 roku. Ernaux ma dwadzieścia dwa lata i studiuje literaturę na Uniwersytecie w Rouen. Gdy przez dłuższy czas nie pojawia się u niej krwawienie miesięczne, udaje się do ginekologa. Diagnoza jest krótka – zaszła w ciążę. Stało się to na wyjeździe do Bordeaux z niejakim P., przygodnie poznanym studentem nauk politycznych.
Jej pierwszą reakcją jest zaskoczenie. „Wiedziałam, że według kalendarzyka jest to okres, w którym ryzyko zajścia w ciążę jest wysokie – mówi narratorka – ale nie wierzyłam, że «to może się zadziać» w moim brzuchu. W trakcie uprawiania miłości i orgazmu nie czułam, by moje ciało różniło się istotnie od ciała mężczyzny” [s. 22]. Drugą – przerażenie. „Jestem w ciąży. To okropne” [s. 21], cytuje Ernaux swoje ówczesne zapiski. W jej głowie krąży tylko jedna myśl: „Gdybym tylko nie miała między moimi lędźwiami tej REALNOŚCI” [s. 18–19].
Zaczynają się dni pełne niepokoju i poczucia osamotnienia. Szukanie pomocy wśród znajomych, wcale nie zawsze najbliższych. Wizyty u kolejnych lekarzy w nadziei na to, że coś na tę niechcianą ciążę poradzą. Uniki robione podczas pobytu w rodzinnym domu, gdzie Ernaux przywozi m.in. swoją bieliznę do prania.
Spędzanie płodu jest wówczas we Francji karane. Lekarzom grozi za nie więzienie i odebranie uprawnień do wykonywania zawodu. Również śmierć publiczna. Jedynym rozwiązaniem jest nielegalny zabieg. Ernaux z trudem udaje się zdobyć od znajomej znajomego adres la faiseuse d’anges, fabrykantki aniołków, jak w XX wieku zaczęto nazywać kobiety zajmujące się nieoficjalnie przerywaniem ciąży. Jedzie do Paryża, gdzie w prywatnym mieszkaniu za pożyczone pieniądze poddaje się zabiegowi umieszczenia sondy w macicy, która to sonda ma wywołać poronienie. Dochodzi do tego w domu studenckim w obecności koleżanki. Jest druga połowa stycznia 1964 roku.
Wygnanie ze strefy komfortu
Sam temat wypycha czytającego ze strefy komfortu. Ernaux nie szczędzi nam precyzyjnych opisów, choć balansują one na granicy krótkiego sprawozdania i są możliwie jak najbardziej skondensowane. Niby wiemy, na czym to wszystko polega, lecz nagość scen jest porażająca [2]. Jak choćby tej, w której pani P.-R., daleka krewna Very Drake Mike’a Leigha, manewruje wziernikiem w pochwie narratorki, ułożonej na łóżku z wysoko uniesionymi biodrami:
„Usiadła naprzeciwko stołu i oparła stopy na łóżku. Widziałam okno ozdobione zasłonami, inne okna po drugiej stronie ulicy, siwą głowę pani P.-R. pomiędzy moimi nogami. Nie wizualizowałam sobie, że tam jestem. Być może myślałam o dziewczynach, które w tej samej chwili pochylały się nad książkami na wydziale, o mojej matce śpiewającej podczas cerowania pończoch, o P. kroczącym ulicami Bordeaux. Nie trzeba jednak myśleć o rzeczach, aby były wokół ciebie i niewątpliwie to świadomość tego, że życie dla większości ludzi płynie tak jak przedtem, kazała mi powtarzać: «co ja tutaj robię»” [s. 85].
Albo nagość tej jeszcze bardziej brutalnej, cielesnej i materialnej sceny, gdy dochodzi do poronienia:
„Poczułam gwałtowną chęć wypróżnienia się. Pobiegłam do toalety na drugi koniec korytarza i kucnęłam nad miską klozetową twarzą do drzwi. Pomiędzy moimi udami widziałam kafelki. Parłam ze wszystkich sił. Wytrysnęło to ze mnie tak, jakby rozerwał mnie granat, i utworzyło olbrzymią kałużę wody, która sięgnęła progu. Zobaczyłam małą laleczkę zwisającą z moich narządów płciowych na czerwonawym sznurku. Nie wyobrażałam sobie, że mam w sobie coś takiego. Musiałam pójść z tym do mojego pokoju. Wzięłam to w rękę – miało dziwny ciężar – i zaczęłam iść korytarzem, ściskając to pomiędzy udami. Byłam zwierzęciem” [s. 100–101].
Prawdziwa pamięć jest materialna
Czy to epatowanie cierpieniem – swoim i cudzym? Czy to ekshibicjonizm? Można tak powiedzieć. Choć intencja Ernaux jest inna. Stawką jest u niej coś o wiele ważniejszego. Nie terapia szokowa, lecz elementarna uczciwość pozwalająca doświadczyć nieznanego, współodczuwać z Innym/Inną – i dopiero na tej podstawie oceniać i urządzać świat.
Paradoksalnie, Ernaux, która jasno przedstawia ciemne strony zakazu aborcji i która wprost wyraża swoje zadowolenie z tego, że pozbyła się wówczas płodu (szokujące wyznanie, że trzeba jej było „tego doświadczenia i tego poświęcenia”, by zapragnęła mieć dzieci i by zaakceptowała „przemoc reprodukcji w swoim ciele i stała się miejscem następowania po sobie pokoleń” [s. 124]), wcale nie narzuca nam swojego światopoglądu. Jesteśmy postawieni przed nagimi faktami i ugruntowanymi w swojej materialności rzeczami. Emocje, rekonstruowane przez Ernaux, jej oceny i sądy są dopiero pochodną tego materialnego świata. Inaczej zresztą nie da się według autorki dotrzeć do prawdy o naszej przeszłości, którą pragniemy zachować od zapomnienia:
„Pisząc, wciąż zadaję sobie pytanie o świadectwa: poza moimi dziennikiem i notesem z tamtego okresu nie wydaje mi się, bym dysponowała jakimkolwiek pewnym źródłem wiedzy na temat uczuć i myśli, a to z powodu niematerialności i ulotności tego, co przelatuje przez umysł. Jedynie wspomnienia wrażeń powiązane z istotami i rzeczami poza mną – śnieg na górze Puy Jumel, wytrzeszczone oczy Jeana T., piosenka Soeur Sourire – dostarczają mi dowodów na istnienie rzeczywistości. Jedyna prawdziwa pamięć jest materialna” [s. 75].
To właśnie przez ową materialność, konkretność i dystans opowieści – nawet w przypadku opisu namiętności – czytając Ernaux możemy doświadczyć tego przedziwnego, lecz jednocześnie niezwykle cennego uczucia: pomieszania wzburzenia z chłodnym spojrzeniem badacza, które otwiera nowe, być może nieprzewidziane nawet przez samą autorkę, przestrzenie myślenia i przeżywania.
Nośnikiem tej pisarskiej strategii jest tu właśnie język, w którym socjologiczny, niemal naukowy, sprawozdawczy opis staje się – o, paradoksie! – środkiem stylistycznym. Pozwala on Ernaux wykonać to, co uważa za swój największy obowiązek pisarki: „Mój prawdziwy życiowy cel polega być może na jednym: żeby moje ciało, moje uczucia i moje myśli stały się pisaniem, a więc czymś zrozumiałym i ogólnym, moją egzystencją całkowicie rozpuszczoną w głowie i życiu innych osób” [s. 125].
To właśnie to
Wywody te pewnie nie przekonają purystów. Wrzucanie jej pisarstwa w szufladki nawet mi idzie opornie. Jej książki nie są przecież powieściami. Nie są też opowiadaniami. Upierałbym się jednak, że nie są też autobiografią, ani socjologiczną analizą. Daleko im też do klasycznego eseju. Czym więc są? Być może najtrafniej określił je Frédéric-Yves Jeannet w rozmowie z Ernaux „L’écriture comme un couteau” (Pisanie jak nóż) – to „opowieści autobiograficzne”.
Czymkolwiek by jednak nie były, można o nich powiedzieć jedno – są tekstem o „totalnym ludzkim doświadczeniu życia i śmierci, czasu, moralności i tego, co zakazane, prawa, doświadczeniem przeżytym od początku do końca poprzez ciało” [s. 124]. Mnie jako czytelnikowi umożliwiają zaś to, czego Ernaux sama doświadczyła pisząc: „zstąpić w głąb każdego obrazu, tak, by fizycznie poczuć, że się z nimi «łączę», i by pojawiło się kilka słów, o których mogłabym powiedzieć «to właśnie to»” [s. 27]. Czegóż chcieć więcej od literatury?
Przypisy:
[1] „Zdarzyło się”, reż. Audrey Dywan, Francja, czas trwania: 100 min, 2021 (pol. premiera czerwiec 2022). Zostawiam filmowy przekład tytułu powieści, choć z różnych względów lepszy byłby tytuł „Wydarzenie”. Nie tylko jest bliższe oryginału, ale wskazuje na wagę owego wydarzenia w życiu autorki. „Zdarzyło się” sugeruje przygodność i błahość.
[2] Porażająca jest też precyzja, jaką Ernaux próbuje oddać swoje ówczesne uczucia przejawiające się w sposobie mówienia o swojej sytuacji. Bez żadnych upiększeń: „Myśląc o mojej sytuacji, nie używałam żadnych zwrotów, które ją opisywały – ani «spodziewam się dziecka», ani «ciężarna», ani tym bardziej «być przy nadziei», zwrot kojarzący się z «żyć w beznadziei»*. Zawierały w sobie akceptację przyszłości, która nie miała się zdarzyć. Nie było trudno nazwać to, czego miałam zamiar się pozbyć. W notesie pisałam: «to», «ta rzecz» i tylko raz «jestem w ciąży»” [s. 31]. [* W oryginale nieprzetłumaczalna gra słów: grossesse (ciąża) i grotesque (groteska).]
Książka:
Annie Ernaux, „L’événement”, Gallimard, Paris 2000.
Annie Ernaux, „L’écriture comme un coutau. Entretien avec Frédéric-Yves Jeannet”, Gallimard, Paris 2011.
Annie Ernaux, „Miejsce”, przeł. Iwona Badowska, PIW, Warszawa 1989.
Annie Ernaux, „Lata”, przeł. Krzysztof Jarosz i Magdalena Budzińska, wyd. Czarne, Wołowiec 2022.