0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > Cóż po Žižku...

Cóż po Žižku w czasie marnym? Na marginesie książki „Metastazy rozkoszy. Sześć esejów o kobiecie i przyczynowości”

Paweł Majewski

Žižek jest jak sztukmistrz cyrkowy. Choć jego filozoficzna propozycja zapewnia rozrywkę, tak naprawdę nie wiadomo, na czym polega. Kiedy już przestajemy się śmiać, kiwać z uznaniem głowami i mówić „Ach, ten Slavoj! No niepodrabialny jest!” – zostajemy przeważnie z niczym.

W roku 1992 Uniwersytet w Cambridge postanowił nadać doktorat honorowy Jacques’owi Derridzie. Decyzja ta wywołała sprzeciw wielu osób ze środowiska filozofii akademickiej, które wystosowały do władz tej uczelni formalny protest, zarzucając jej, że ośmiesza powagę instytucji naukowych przez nadawanie wysokiego, zaszczytnego tytułu człowiekowi, który jest intelektualnym błaznem i działa na szkodę uprawianej przez siebie dziedziny, stosując pseudointelektualne kuglarstwo zamiast rzetelnego myślenia. Wśród sygnatariuszy tego listu znajdowali się Willard Van Orman Quine, René Thom i Jan Woleński. Druga strona barykady intelektualnej obśmiała wówczas ten protest jako przejaw obskurantyzmu i kołtunerii czy wręcz zaprzaństwa stęchłej konserwy profesorskiej. Derrida doktorat dostał. Na jego korzyść przeważyły głosy uczonych spoza wydziału filozoficznego.

Gdyby dziś któraś ze starych uczelni wpadła na pomysł honorowego doktoryzowania Slavoja Žižka, argument „z błazenady” nie miałby sensu, ponieważ Žižek przyjął rolę błazna współczesnej filozofii świadomie i z rozmysłem. Pozycja tego autora w dzisiejszej kulturze intelektualnej naszej cywilizacji wynika w dużej mierze właśnie z tej strategii – Žižek jest błaznem, który robił wygłupy w mediach, ale od czasu do czasu puszczał do publiczki oczko, które miało oznaczać, że jednak pod swoim błazeństwem pozostaje wciąż kapłanem odwiecznej mądrości. Tę grę prowadzi już od ćwierci wieku, odkąd w ostatnich latach ubiegłego stulecia zyskał nie tylko ponadlokalną rozpoznawalność, ale i sławę medialną. Sława jakby trochę już przeminęła, lecz Slavoj pisze nadal. Jego produktywność jest niewiarygodna. Według stanu na połowę bieżącego roku wydał po angielsku 47 książek autorskich oraz dalsze 36 jako współautor lub redaktor, do czego należy doliczyć obfitą twórczość publicystyczną. Ponieważ tak ogromny korpus tekstów jest niemożliwy do ogarnięcia (zwłaszcza na potrzeby jednego felietonu), dalsze uwagi będą formułowane na podstawie lektury kilku jego najbardziej znanych dzieł.

Žižek zaczynał swoją pracę intelektualną od triangulacji myślenia dość typowej dla filozofii kontynentalnej u schyłku XX wieku, triangulacji rozpiętej między dorobkiem Lacana, Hegla oraz Marksa i szkoły frankfurckiej. Jego wczesne prace zbliżone były do późnej fazy poststrukturalnego dekonstrukcjonizmu prowadzonego przy pomocy pojęć wywodzących się z psychoanalizy. Stawką było tam między innymi wydobycie z zasobu klasycznych tekstów filozofii nowoczesnej takich sensów, które pozwoliłby rozmontować system znaczeń właściwy dla społeczeństwa późnokapitalistycznego przy pomocy samych tych znaczeń. Ale już we wczesnych książkach Žižka widoczna była chęć wyjścia z uczelnianych sal seminaryjnych i poniesienia Hegla, Lacana, Adorna i kilku innych bożyszcz między lud. Jak dokonać tej trudnej sztuki?

Na przykład można stosować aparaturę pojęciową najtrudniejszych myślicieli nowoczesności do analizowania kasowych filmów, komiksów albo dowcipów – lub odwrotnie, stosować kasowe filmy, komiksy i dowcipy jako ilustracje aparatury pojęciowej najtrudniejszych myślicieli nowoczesności. Próbował tego wcześniej Umberto Eco, ale z umiarem. Žižek poszedł na całość. To, co wyczytywał z wulgarnych dowcipasów i scen z kasowych przebojów kinowych, które lubił przytaczać w swoich książkach, robiło spore wrażenie. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Przy bliższym zapoznaniu się z jego rozumowaniami można było bowiem odnieść wrażenie, że prowadzą one donikąd. Žižek był jak sztukmistrz cyrkowy – żonglował tuzinem piłeczek, łykał ogień, wyjmował królika z cylindra. Zachwyceni widzowie bili brawo i dopiero po wyjściu z cyrku, pardon, po zamknięciu książki uzmysławiali sobie, że właściwie niewiele z tego wszystkiego wynika. Nie wiadomo dokładnie, na czym polega propozycja Žižka jako uczestnika sztafety filozoficznej naszej kultury. Kiedy już przestajemy się śmiać, kiwać z uznaniem głowami i mówić „Ach, ten Slavoj! No niepodrabialny jest!”, zostajemy przeważnie z niczym. Zresztą może o to właśnie chodzi – w końcu już jego poprzednicy wykazali, że myślenie Zachodu obraca się całe wokół pustego centrum, którego pustkę usiłuje zamaskować pozorami Wielkiego Sensu.

Wyliczanie błędów rzeczowych, niekonsekwencji, paralogizmów i innych usterek w tekstach Žižka byłoby bezcelowe, choćby dlatego, że jest ich zbyt wiele, ale również dlatego, że nie wiadomo, czy są to błędy przypadkowe, czy zamierzone. Sławne porównanie braci Marx do freudowskiej triady – z pominięciem drobiazgu, że braci Marx było nie trzech (chociaż tylko trzej są powszechnie kojarzeni), lecz pięciu – jest emblematyczne dla jego stylu. Nie można mieć pewności, czy jest to przejaw zwyczajnego lekceważenia stanów faktycznych w imię niezbyt kosztownego efektu, czy może element jakiegoś wyższego porządku myślenia, którego niedostrzeżenie zrobi z czytelnika idiotę. Kiedy zaś Žižek stwierdza na przykład, że „akt seksualny nie ma struktury sądu, połączenia dwóch zaangażowanych podmiotów, lecz strukturę sylogizmu” [„Metastazy rozkoszy”, przekład Bogdana Barana, Warszawa 2022, s. 83–84, przypis], trudno wyczuć, czy pisze to poważnie, czy też nie, ponieważ z jednej strony porównanie stosunku seksualnego do sądu logicznego i sylogizmu wygląda na żart, ale z drugiej nie takie porównania stosowali mistrzowie filozofii kontynentalnej i ich amerykańscy akolici już wtedy, kiedy Žižek zakuwał do pierwszych egzaminów w Ljubljanie. Pomińmy już zagadkowe skojarzenie pojęcia „sądu” (rozumianego jako wypowiedzenie językowe na temat jakiegoś stanu rzeczy) z ideą „połączenia dwóch zaangażowanych podmiotów” – skojarzenie mające raczej niewiele wspólnego z większością koncepcji „sądu” występujących w filozofii zachodniej. No, chyba że Slavoj pije tu do koncepcji erotycznego wzlotu kochanków ku Prawdzie z platońskiego „Fajdrosa”, tylko że wtedy z kolei mielibyśmy do czynienia z okropnym komunałem filozoficznym przebranym dla niepoznaki w krzykliwy kostium.

Generalnie całe przedsięwzięcie intelektualno-medialne tego autora jest rodzajem barokowego konceptyzmu filozoficznego. Žižkowi pod pewnymi względami (chociaż nie pod względem zwięzłości) znacznie bliżej jest do La Rochefoucaulda lub Lichtenberga niż do Lacana czy Hegla z Marksem. Jego myśl jest z gruntu aforystyczna, operuje oderwanymi szlagwortami, bonmotami i punktowymi efektami retorycznymi, snując wokół nich całą resztę rozległego dyskursu. Žižek nie tworzy systemu (czego w naszych czasach żaden liczący się zawodnik intelektualny już nie próbuje), ale nie tworzy też antysystemu wynikającego z wywracania systemu na nice (jak to robili Derrida czy Deleuze). On naprawdę jest sztukmistrzem.

Gra prowadzona przez niego z popkulturą była jednak o tyle ryzykowna, że nie ma pewności, kto tu kogo rozgrywał – Žižek popkulturę czy popkultura Žižka. A o relacjach partnerskich w takim układzie mowy być raczej nie może. Ale z tej gry i tylko z niej brało się jego publiczne wzięcie. Przecież to, czy žižkowa lektura Lacana lub Adorna ma istotną wartość poznawczą, obchodziło mało którego z jego czytelników. Przez długi czas wystarczyło, że wyszedł do publiczności, potoczył ponurym wzrokiem, opowiedział parę kawałów swoją celowo ciężką angielszczyzną i szafa grała. A kiedy już wyczerpały mu się dowcipy, był tak sławny, że wystarczyło samo nazwisko. Tak się robi ten biznes. Taki jest przecież mechanizm współczesnych mediów. Trzeba efekciarsko, głośno i z przytupem, reszta przyjdzie sama. Parafrazując maksymę rzymskich retorów: „Famam tene, verba sequentur”.

Zresztą Žižek nie był tu bynajmniej pionierem, przeciwnie, on tylko doprowadził do skrajności model bycia publicznego, który znacznie wcześniej wypraktykowali Umberto Eco, Leszek Kołakowski, Zygmunt Bauman i Stephen Hawking. A oni też tego modelu nie wynaleźli. Wynalazł go Albert Einstein, który chciał dzięki swojemu autorytetowi naukowemu zapobiegać negatywnym zjawiskom nękającym dwudziestowieczną ludzkość, głosząc komunikaty do szerokiej publiczności przez masowe media. Wypada stwierdzić, że zasługi Einsteina na polu rzeczywistego myślenia wydają się jak na razie nieco trwalsze niż zasługi Žižka. Ale może nastąpi tu jeszcze jakiś switch.

 

Książka:

Slavoj Žižek, „Metastazy rozkoszy. Sześć esejów o kobiecie i przyczynowości”, przełożył Bogdan Baran [według wersji angielskiej z 1994 roku, jednej z licznych odmian tej książki], Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2022.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 719

(43/2022)
18 października 2022

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj