Zofia Majchrzak: Jeszcze nie zdążyła przycichnąć dyskusja o blokadzie unijnych pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy, a już okazuje się, że Polska może zostać odcięta także od środków z unijnego budżetu. Czy to realny scenariusz?
Michał Wawrykiewicz: Myślę, że to niestety scenariusz jak najbardziej realny. Widać to po konsekwentnych działaniach Komisji Europejskiej w ostatnich miesiącach i bardzo jednoznacznych wypowiedziach Ursuli von der Leyen. Podczas wizyty na Uniwersytecie Princeton, szefowa Komisji Europejskiej wyraźnie powiedziała, że choć ogromnie docenia polską pomoc uchodźcom z Ukrainy i postawę naszego społeczeństwa, to kwestie naruszeń praworządności przez polski rząd trzeba oceniać niezależnie od tych zasług. Ta wypowiedź jasno komunikuje postawę Komisji Europejskiej, która nie ma zamiaru dalej dawać się zwodzić polskim władzom.
Tak samo, jak został zablokowany strumień pieniędzy z Funduszu Odbudowy, ponieważ „kamienie milowe” nie zostały przez polskie władze wykonane, tak teraz najpewniej stanie się z funduszami strukturalnymi. Mowa tu przede wszystkim o pieniądzach z Funduszu Spójności, które Polska miałaby przeznaczyć na programy wynegocjowane w ramach nowej perspektywy budżetowej.
Na jakiej podstawie Unia mogłaby zablokować Polsce fundusze z budżetu 2021–2027?
Podstawą takiej decyzji byłaby zapewne ogólna klauzula nakazująca przestrzeganie praw podstawowych. Zgodnie z nią każdy kraj członkowski, aby być beneficjentem unijnych funduszy, musi respektować podstawowe zobowiązania traktatowe. A Polska ewidentnie ich nie przestrzega. Chodzi w szczególności o artykułu 2 i 19 Traktatu o Unii Europejskiej oraz artykułu 47 Karty Prawa Podstawowych, zgodnie z którymi mamy obowiązek przestrzegać zasad państwa prawa, zapewniając skuteczną ochronę sądową.
Skuteczna ochrona sądowa polega przede wszystkim na zapewnieniu gwarancji niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy. Analogiczny standard zapisany jest w artykule 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, ale też artykule 45 polskiej konstytucji. Ta batalia od samego początku toczy się więc o coś, co wydawałoby się, jest prostą i oczywistą kwestią. Wbrew twierdzeniom polskich władz nie ma najmniejszej rozbieżności między standardem konstytucyjnym a europejskim.
Pamiętajmy jednak, dlaczego to takie ważne – praworządność to absolutny fundament funkcjonowania Unii. Bez niej nie ma mowy o jakichkolwiek innych unijnych programach – ani o polityce rolnej, ani o polityce klimatycznej, ani o kwestiach bezpieczeństwa czy handlu, przepływu ludzi oraz kapitału. To wszystko opiera się na zaufaniu, że państwa członkowie przestrzegają pewnych wspólnych zasad.
Dotychczas, a właściwie przez ostatnich siedem lat, Komisja Europejska przyjmowała postawę bardzo koncyliacyjną. Dała polskim władzom masę okazji, by zawróciły z drogi podważania podstawowych zasad unijnych. Teraz obserwujemy pewien zwrot. Komisja zrozumiała, że polskie władze próbują ją po prostu oszukać, tak jak było w przypadku zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym, zgodnie z projektem Andrzeja Dudy. I postanowiła zaostrzyć kurs, w imię dobra wspólnego całej wspólnoty.
Komisja Europejska powołuje się na Kartę Praw Podstawowych. W dokumencie tym jest mowa zarówno o prawie do rzetelnego procesu sądowego, jak i o prawach mniejszości seksualnych. Może więc chodzić o słynne „strefy wolne od LGBT”.
Równość jest jedną z podstawowych wartości europejskich określonych w artykule 2 Traktatu o UE. Tak samo poszanowanie praw człowieka, w tym członków grup mniejszościowych, przestrzeganie tolerancji i zakaz dyskryminacji również ze względu na orientację seksualną. Więc kiedy mówię o przestrzeganiu warunków podstawowych, to mam na myśli również te kwestie. Niestety również w tym obszarze państwo polskie dokonuje bardzo istotnych naruszeń. Swoją postawę komunikuje w sposób wręcz ostentacyjny, na przykład wprowadzając elementy dyskryminacyjne do podręczników szkolnych czy podejmując uchwały o wspomnianych, niesławnych strefach. Przejawia się ona również w wypowiedziach prominentnych przedstawicieli władzy. Takie działania również mogą stanowić postawę do zatrzymania środków.
Jak wygląda procedura blokady środków? Czy Komisja Europejska ma kompetencje, by samodzielnie pojąć taką decyzję? Kiedy możemy się jej spodziewać?
Gdyby miało dojść do wstrzymania funduszy, to na wniosek KE, taką decyzję polityczną musiałaby podjąć Rada Unii Europejskiej. Myślę, że taka decyzja, jeśli zostanie podjęta, to musi się to odbyć relatywnie dosyć szybko. Polski rząd składa bowiem wnioski o przyznanie kolejnych transz z Funduszu Spójności i planuje ich wydatkowanie. Jeśli Komisja chce być konsekwentna, musi na bieżąco odnosić się do tych wniosków.
Powiedział pan, że blokada tych środków jest konsekwencją wieloletniego działania polskich władz w obszarze praworządności. Dlaczego więc Komisja Europejska decyduje się na taki ruch – a przynajmniej jego zapowiedź – właśnie teraz?
Ponieważ sytuacja stała się bardzo niebezpieczna. Tego typu spory, o kwestie fundamentalne, zawsze mają oczywiście także wymiar polityczny. Nie można od tego uciec. Funkcjonowanie Unii Europejskiej to z jednej strony kwestie prawa, a z drugiej – wspólnej polityki opartej na wymianie zdań, negocjacjach, ucieraniu stanowisk itd. Gdyby kierować się wyłącznie prawem, Polska już dawno powinna stracić jakikolwiek przywileje. Jak dotąd nie mieliśmy bowiem w historii Unii do czynienia z tak dramatycznym i ostentacyjnym naruszaniem praw traktatowych. To jest precedens. Komisja doszła więc do wniosku, że skoro polski rząd całkowicie ignoruje wspólnotę, to minął czas na negocjacje i musi działać stanowczo. Robi to dla dobra całej Unii Europejskiej. Jeśli pozwoliłaby na dalsze wybryki Polsce czy Węgrom, to sytuacja mogłaby zacząć się powtarzać w innych krajach. Nie podejmując stanowczego działania, KE wysłałaby bardzo zły sygnał. Mogłoby to wręcz oznaczać początek procesu rozpadu Unii Europejskiej.
Na ile takie działanie może być skuteczne? Czy sądzi pan, że polskie władze pójdą na jakieś ustępstwa? Janusz Kowalski z Solidarnej Polski stwierdził, że w odpowiedzi Polska powinna przestać płacić unijne składki i odstąpić od unijnej polityki klimatycznej.
Nie spodziewam się żadnych ustępstw ze strony PiS-u, Solidarnej Polski i całego tego obozu władzy. Ostatnie siedem lat wyraźnie pokazało, że jednym z głównych celów ekipy rządzącej było przejęcie kontroli nad sądownictwem. To zresztą marzenie każdej autokratycznej władzy, ponieważ niezależne sądy są jedynym skutecznym narzędziem kontroli nad rządzącymi oraz ochrony obywateli.
Nie sądzę więc, aby rządzący mieli ustąpić teraz. Spodziewam się wręcz zaostrzenia obecnej retoryki, spychania wszelkiej winy na Unię Europejską i powtarzania absurdów o kradzieży środków, które się Polsce należą. Najprawdopodobniej z taką narracją ekipa rządząca pójdzie do wyborów.
Co do płacenia składek – jest to kolejna niemądra wypowiedź kogoś, kto najwyraźniej nie ma pojęcia o funkcjonowaniu unijnych przepływów finansowych. Takie same zapowiedzi padały w odniesieniu do kar nakładanych na Polskę przez TSUE. Unia bardzo prosto sobie z tym radzi, potrącając te środki przy okazji transferów pieniędzy do Polski. Zapowiedzi o niepłaceniu składek są więc po prostu infantylne.
Komisja Europejska stosuje takie same metody nacisku wobec Węgier. Na ile podobny jest to przypadek?
W obydwu przypadkach mamy do czynienia z poważnym naruszaniem podstawowych praw traktatowych. Ważną różnicą jest to, że wobec Węgier zastosowano nowy mechanizm warunkowości. Zarzuty dotyczą przede wszystkim ogromnej korupcji, która może mieć wpływ na rozdysponowywanie funduszy i tym samym narażać budżet unijny na straty. Z kolei w Polsce istnieje zagrożenie braku jakiegokolwiek nadzoru nad wydatkowaniem tych środków. Brak niezależnej prokuratury i systemowe zduszenie niezależności sądów, przekłada się na obawy Komisji Europejskiej o to, że pieniądze z unijnego budżetu mogą być nie wystarczająco kontrolowane. Więc chociaż te zarzuty są nieco inne, to w obydwu przypadkach mamy do czynienia z podstawowymi naruszeniami.
Nie wydaje się jednak, aby dotychczasowe działania instytucji unijnych wobec Węgier były wystarczająco skuteczne.
Ta skuteczność przejawia się w pewnej pryncypialności Komisji Europejskiej. Polska i Węgry są na agendzie od dawna, a polityka Brukseli zaostrza się. To przede wszystkim sygnał dla innych krajów i całości wspólnoty, że nie można bezkarnie naruszać traktatów. Każdy, kto będzie podejmował takie działania, spotka się z sankcjami i nie będzie mógł korzystać z benefitów, jakie niesie za sobą przynależność do Unii. Zarówno benefitów w postaci finansowania, ale też uczestnictwa w procesie decyzyjnym, bo pamiętajmy, że wobec Polski i Węgier trwają też postępowania z artykułu 7. Mogą się one zakończyć odebraniem nam prawa głosu w Radzie Unii Europejskiej.
W sytuacji, w której nie będziemy mieć prawa głosu ani dostępu do funduszy, nasze uczestnictwo w Unii przestaje mieć jakikolwiek realny sens. Zresztą już teraz polski głos został w Unii znacząco zmarginalizowany, po prostu nikt nie słucha niepoważnego partnera. Postawa polskich władz przez ostatnie siedem lat spowodowała, że nasz głos nie ma takiej wagi, jaką miał jeszcze w 2015 roku. Wtedy zasiadaliśmy przy głównym stole, a teraz znajdujemy się na rubieżach.
Decyzja o tak szerokiej blokadzie funduszy to bezprecedensowe wydarzenie w historii wspólnoty. Co ta decyzja oznacza dla całej Unii Europejskiej?
Jednoznaczna i nieugięta postawa Komisji Europejskiej może tylko pozytywnie wpłynąć na dalszy proces integracji – a właściwie uratować Unię jako taką. Ostatnie lata pokazały, że miękka, uległa postawa wobec tych, którzy naruszają traktaty, nie przynosi wspólnocie nic dobrego. Prowadzi ją w kierunku destabilizacji i osłabiania jej instytucji i mechanizmów, takich jak chociażby wspólna europejska przestrzeń prawna. Potrzebujemy wzajemnego zaufania do systemów sądownictwa państw członkowskich, automatyzmu wykonywania orzeczeń i respektowania orzecznictwa TSUE, aby Unia mogła skutecznie działać.
Po kilku latach ustępliwości postawa Komisji zaostrzyła się i myślę, że przyczyniła się do tego wojna w Ukrainie. Ona w bardzo brutalny sposób zobrazowała, do czego prowadzi finalnie destrukcja praworządności. Putin przez dwadzieścia dwa lata demontował w Rosji jakiekolwiek struktury państwa prawa, które i tak były tam niewystraczająco rozwinięte. Ten proces doprowadził do likwidacji wszelkiej opozycji, społeczeństwa obywatelskiego, niezależnych sądów i wolnych mediów, a ostatecznie umożliwił działania napastnicze, których konsekwencji wszyscy teraz doświadczamy. Widząc to, KE stała się bardziej bezwzględna wobec tendencji autorytarnych wewnątrz unijnych granic. Tlący się tu autorytaryzm niszczy europejską wspólnotę od środka.