W gabinecie fryzjerskim słychać w tle radio. Dziennikarz mówi, że branża hotelowa narzeka – już koniec października, normalnie o tej porze w hotelach zostawały pojedyncze wolne miejsca na Sylwestra, a teraz zarezerwowanych jest niewielka część z nich.
„Ludzie boją się kryzysu” – kwituję spod strumienia ciepłej wody i wtedy dostrzegam, że mina pani A., która myje mi właśnie włosy, staje się bardzo ponura. „Bogaci wyjeżdżają za granicę i nadal ich na to stać, a na Sylwestra do hoteli w Polsce chodziła średnia półeczka, która najbardziej odczuwa teraz drożyznę. Tacy jak ja, którzy wskoczyli na tę półeczkę, poczuli wreszcie jakoś pieniądze, a teraz znowu nie będą ich mieć”.
Wszyscy rezygnują z wydatków
A. prowadzi własny salon. Dba o klientów, strzyże całe rodziny, pamięta imiona dzieci i fryzurę klientki sprzed trzech lat. Nic dziwnego, że trzeba zapisywać się do niej z długim wyprzedzeniem.
Nie zawsze pracowała na swoim. Wcześniej była zatrudniona w innych salonach jako pracowniczka. Kiedy zaczyna mnie strzyc, opowiada: „Wszyscy rezygnują z wydatków. Byłam w tym roku latem pierwszy raz z dziećmi w Chorwacji. Czuję te wakacje do tej pory. Nie chodzi o to, że Chorwacja jest droga, ja umiem oszczędnie żyć, nie jadaliśmy w drogich restauracjach, raczej chwyciliśmy kebaba, wydałam tyle, ile bym wydała w Polsce. Jednak wciąż nie mogę stanąć na nogach, bo ciągle muszę za coś płacić. Rachunek za prąd, rachunek za gaz, co zarobię, to za coś płacę”.
Widzę, że A. jest coraz bardziej przygnębiona. „Kiedyś jednocześnie ja i mąż straciliśmy pracę. Mieszkaliśmy w dzielnicy, w której się wychowałam, wszystkich tam znałam, chodziłam do tego samego sklepu od szesnastu lat. Poszłam więc wtedy do tego sklepu i powiedziałam: «Przez najbliższy miesiąc może się zdarzyć, że poproszę o to, by wpisać mi coś na zeszyt. Będę się starała, żeby tak nie było, ale może tak się zdarzyć». Wiedzieli, że oddam. Oddałam”.
Ale teraz A. mieszka w innej dzielnicy, w nowym mieszkaniu, większym, bo tamto miało jeden pokój, a rodzina jest czteroosobowa. I w tej nowej dzielnicy nie dostałaby nic na zeszyt. Zresztą – kto w dyskoncie daje na zeszyt.
A. ze „średniej półeczki”, której udało się „poczuć pieniądze”, przypomina mi mnie z roku 2008, kiedy tuż po tym, jak zaczęłam snuć wizje o przyszłej starości na Bahamach wzorem niemieckich emerytów, poczułam, że nie jestem częścią zamożnej Unii Europejskiej. Konkretnie – że nigdy nie będę niemiecką emerytką, bo Polska, choć poczuła pieniądze, w konsekwencji ówczesnego globalnego kryzysu wróciła na swoją półeczkę kraju aspirującego do zachodniej zamożności.
Dlatego wiem, co czuje pani A. I rozumiem jej lęk. Tej zimy ludziom takim jak ona może zabraknąć nie tylko na ferie – o tym w ogóle nie myśli. Do niej wraca wspomnienie tego, jak z mężem stracili pracę i poprosiła o zakupy na zeszyt.
Przeważa pesymizm
Dzwoni firma ochroniarska: „Jesteśmy zmuszeni podnieść miesięczną opłatę za monitoring domu, czy pani się zgadza?”.
Pisze szkoła dziecka: „Jesteśmy zmuszeni podnieść czesne, czy pani się zgadza?”.
Pisze szkoła drugiego dziecka: „Jesteśmy zmuszeni…”.
Faktury za prąd, paragony ze stacji benzynowej, paragony z kasy w dyskoncie. Zwykle o tej porze szukałam już jakiegoś fajnego miejsca na tydzień w Tatrach podczas ferii zimowych. Teraz o tym nie myślę. To nie jest dobry moment na to, by cieszyć się białymi górami na tle błękitnego nieba. Trzeba oszczędzać, bo rachunek za prąd może kosztować tyle, co ferie.
Nawet pocieszają mnie w tej sytuacji teksty takie, jak z Wyborczej.pl: placek po zbójnicku w karczmie na Krupówkach kosztuje 52 złote. Obiad dla czteroosobowej rodziny to koszt około 300 zł. Szaleństwo! Pociesza mnie to, bo myślę, że nie tylko ja zrezygnuję z ferii.
Zresztą znajoma, urzędniczka, z którą co roku spotykałam się na stoku, też nie jedzie, bo w Tatrach za wszystko trzeba płacić – za busy w okolice Morskiego Oka, za wejście do parku narodowego, za pralinki i gorącą czekoladę kuszącą na każdym kroku dzieci. Kiedyś to były drobiazgi, teraz stały się na tyle dotkliwe w budżecie wyjazdowym urzędniczki, że przeważyły o rezygnacji z wyjazdu.
Lęk i smutek, który widzę u moich znajomych, odzwierciedlają badania nastrojów społecznych.
67 procent badanych we wrześniu przez Kantar pesymistycznie ocenia rzeczywistość. Pogorszyły się nastroje społeczne według CBOS. Oceny sytuacji politycznej w trzecim kwartale roku spadły do poziomu z początku roku. Pogorszyła się ocena sytuacji gospodarczej, sytuacji w zakładach pracy i kondycji firm. W ocenie poziomu życia przeważa pesymizm („Aktualne problemy i wydarzenia”, badania CBOS-u realizowane od lipca do września 2022 roku).
PiS się chwieje
Znamienne są jeszcze inne badania. Rząd Mateusza Morawieckiego ma najgorsze oceny w swojej historii, a Kantar Public opublikował niedawno sondaż poparcia dla partii politycznych, w których Koalicja Obywatelska wyprzedza PiS 31 do 28 procent.
Nie wiem, na jaką partię głosuje pani A., jednak wiem, że rachunki za prąd i paliwo widzą wszyscy, chociaż z pewnością tym najbogatszym ciążą one mniej niż tym najmniej zarabiającym.
Lęk i smutek jest powszechny, wyczuwalny w prywatnych rozmowach, tematach w mediach. Temu lękowi powinno towarzyszyć oczekiwanie, że władze coś zrobią z trudną sytuacją, jednak najwyraźniej, sądząc po badaniach, od tych oczekiwań silniejsza jest rezygnacja i zwątpienie. Trudno znaleźć inne wytłumaczenie, dla którego PiS traci poparcie, a opozycja zyskuje.
Partii rządzącej nie zaszkodziły afery finansowe, polityczne nadużycia, koszmarne żniwo pandemii. Szkodzi jej najwyraźniej brak wiary w jej sprawczość w chwili najtrudniejszej próby – wzrostu kosztów życia i spodziewanej recesji.
Każda partia u władzy miałaby teraz trudne zadanie. Jednak jeśli PiS nie będzie radzić sobie z konsekwencjami ciągu: pandemia–wojna–kryzys energetyczny–inflacja, to nie dlatego, że problem miałby na jego miejscu ktokolwiek inny. Na wiele można się przygotować, budując silne, odporne państwo. Jednak teraz plagi spadną na państwo słabe, skłócone z Unią Europejską, któremu grozi nie tylko pozbawienie pieniędzy w ramach unijnego Krajowego Planu Odbudowy, ale nawet z Funduszu Spójności.
Odebrany awans
W Polsce dochodzi coś jeszcze, rola, jaką odgrywają emocje związane z aspiracjami. To między innymi one dały zwycięstwo PiS-owi w 2015 roku – emocje grupy, której przywrócono widoczność, niedostrzeganej przez rządy PO, a wręcz traktowanej z wyższością przez Polskę wielkomiejską, korzystającą z kredytów i autostrad.
Tę wyższość widać wciąż wśród najtwardszego elektoratu PO. Jednak wyborcy PiS-u nie mają już potrzeby podnoszenia głowy, a powszechną emocją może być utrata pozycji nie z powodu pogardy, a z powodu pogorszenia sytuacji materialnej.
Bardziej czuje się brak po utracie, niż kiedy czegoś nigdy się nie miało. Spełnione aspiracje materialne obywateli, a potem zagrożenie powrotem na niższą „półeczkę” mogą być niebezpieczne dla PiS-u. Tym bardziej że pogorszenie poczują najmocniej ci, którym w efekcie bardzo mało zostanie.
A więc wpływamy w sztorm rozklekotaną łódką, która wprawdzie nigdy nie była okrętem, ale całkiem dobrze trzymała się na wodzie. Może właśnie dlatego ludzie się boją. Może dlatego przestają ufać człowiekowi, który trzyma ster. Zawiedzionym aspiracjom towarzyszy lęk o przetrwanie.
*Ikona wpisu: „Woman Sparkler Firework Night” with a CC0 license.