„Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach” to książka dziwna. Zacznę od perwersyjnej uwagi, że zarówno tytuł, jak i podtytuł, wydają się nieco mylące. W literaturze szachowej mówi się raczej o debiucie orangutana, ewentualnie o otwarciu orangutana (w starszej literaturze pisano nawet Orang Utan) [1]. Opowieść o polskich szachach to z kolei podtytuł za wąski i za szeroki za razem. Za wąski, ponieważ w książce pojawia się mnóstwo tropów mających niewiele wspólnego z Polską, a niekiedy i z szachami. Za szeroki – bo polskie szachy pod piórem Bajona to przede wszystkim losy szachistów i szachistek ukształtowanych przed drugą wojną światową (powiedzmy ostrożniej, że ramy czasowe prezentowanych historii, z nielicznymi wyjątkami, wyznacza stulecie 1850–1950). O czym więc jest ta książka?
To pytanie może okazać się źle postawione. Zaczynałem lekturę z przekonaniem, że książka jest „o czymś”, tymczasem – ze strony na stronę – przekonanie to było podmywane konsternacją, by na pewnym etapie ustąpić miejsca doświadczeniu lektury. Doświadczenie to w wypadku książki Bajona jest specyficzne, chyba właśnie dlatego, że „specyfika” flirtuje semantycznie z „gatunkiem”, tymczasem w tym wypadku trudno ostatecznie orzec, z jakim gatunkiem literackim mamy do czynienia. Zaryzykuję wskazanie na esej z elementami historycznego quasi-reportażu i pamiętnika, ale nie upieram się przy takiej definicji; tym bardziej, że z pewnością nie wyczerpuje ona rozmaitości środków, jakimi posługuje się autor.
Szachowe życie przedwojennej Polski
W „Gambicie orangutana” znajdziemy relacje z życia szachistek i szachistów, nie są to jednak typowe biografie. Zresztą sam autor skarży się (słusznie), że w dostępnej literaturze zazwyczaj wyglądają one sucho i bezbarwnie. Tymczasem ich (szachistek i szachistów) losy były niejednokrotnie mocno powikłane, a niekiedy po prostu tragiczne – nie bez znaczenia jest tu okoliczność, że większość czołowych polskich graczy przed drugą wojną światową stanowiły osoby pochodzenia żydowskiego. Dzięki książce Bajona poznamy więc perypetie takich postaci, jak Rubinstein, Tartakower, Frydman, Przepiórka (zgładzony przez Niemców w 1940 roku), Najdorf, bracia Szapiro, Hermanowa czy Gerlecka. Poznamy też życie szachistów i szachistek, którzy mogli podpisać volkslistę lub kolaborować z okupantami.
Co jednak sprawia, że nie mamy tu do czynienia z suchą biografią? Rekonstrukcja epoki, wymagająca niemałej erudycji i różnorodnych źródeł. Szachowe życie przedwojennych polskich miast (Łodzi, Warszawy) to stosunkowo niewiele turniejów; sprowadza się ono raczej do gwaru kawiarni i mnóstwa partii „towarzyskich”, a także powstawania pierwszych „klubów” – czyli często miejskich „towarzystw zwolenników gry w szachy”. Ponadto, z uwagi na historyczno-polityczne powikłania/uwikłania, polskie życie szachowe toczy się w różnych miejscach – także pod zaborami. Szachiści i szachistki podróżują (dobrowolnie lub mimowolnie), bywają w hotelach i uzdrowiskach. Bajon opisze więc także kawiarnie i kurorty, często wspominając o innych gościach, którzy te miejsca w tym samym (lub zbliżonym) czasie odwiedzali. Zwróci też uwagę na szachowe zmagania w gettach.
Dzięki zgrabnej narracji niekiedy słyszymy kawiarniany gwar towarzyszący partyjce, niekiedy gryzie nas w oczy tytoniowy dym, a niekiedy kostniejemy, gdy okazuje się, że w uczęszczanej przez szachistów kawiarni naziści urządzili „kocioł”. Dla odmiany czytelniczki i czytelnicy dostają też obrazy niemal sielankowe, gdy mowa o swoistych enklawach spokoju wśród burz dziejowych – Bajon równie sprawnie potrafi przedstawić uzdrowisko, kuracjuszy i kuracjuszki, nudę i beztroskę jako tło szachowych zmagań.
Jego opowieść wykracza też poza środowisko polskich szachistów i szachistek. Fakt, że najlepsi z nich nie tylko mierzyli się z ówczesną światową elitą, ale wręcz sami ją współstanowili, jest okazją do częstych dygresji (o ile w ogóle można w tej książce wyróżnić dygresje) poświęconych innym „wielkim” – jak choćby Alechinowi.
Od Wittgensteina do Bajona
Wśród bohaterów książki znajdziemy jednak nie tylko graczy. Wiele uwagi poświęca Bajon utworom literackim, w których pojawiają się szachy, a także osobom różnych profesji, o których wiadomo, że namiętnie grywały w szachy lub co do których można domniemywać, że grały. Dzięki temu na kartach książki goszczą Irzykowski, Nabokov, Benjamin, Brecht, Piłsudski, Wittgenstein czy Duchamp. Już ten zestaw nazwisk wskazuje na problematyczność podtytułu – Wittgensteina z polskimi szachami łączy chyba tylko okoliczność, że w czasie pierwszej wojny światowej pływał (jako żołnierz) statkiem po Wiśle. Powiedzmy jednak, że to zabieg o tyle uprawniony, że pomaga zbudować klimat epoki, pokazać kulturowy kontekst, w jaki polskie szachy się wpisywały. A także zaskoczyć nieobeznanego z szachową historią odbiorcę. Wielu zdziwi zapewne informacja, że Duchamp był całkiem silnym szachistą i reprezentował nawet Francję na olimpiadach szachowych (to znaczy, że przez lata był w „top 5” Francji).
Jednym z bohaterów książki jest też sam autor – i to na kilka sposobów. Po pierwsze, niemal każdej historii towarzyszą jego domniemania. Wobec niepełnej dokumentacji/informacji o losach jakiejś postaci, pozwala on sobie na grę wyobraźni – czasem wyraźnie zaznacza, że jest to jego spekulacja, czasem tego nie czyni, ulegając pokusie potoczystości wywodu. Po drugie, Bajon niekiedy wprost opowiada o sobie i swoich doświadczeniach z szachami. Przy okazji dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami swoimi przemyśleniami i diagnozami, dotyczącymi choćby zmiany „materialności” szachów w „wirtualność” za sprawą komputerów i grających silników. Po trzecie wreszcie – „Gambit orangutana” zawiera elementy pamiętnika, czy też rodzinnej kroniki, gdzie losy dawnych szachistów splatają się z praprzodkami autora.
Wymyślanie sensacji
Książka wymyka się obiegowym (pseudo)specjacjom, ma bez wątpienia wiele zalet (jest ciekawa, w warstwie literackiej nieźle napisana, w warstwie dokumentacyjnej – bogata w szczegóły), ale ma też wady. Teraz więc napiszę o wadach.
To, co na poziomie czysto literackiego odbioru stanowi walor książki, bywa też merytorycznym zgrzytem. Mam tu na myśli niekiedy dość swobodne spekulacje autora. Sama swoboda nie jest tu wadą, kłopoty zaczynają się w miejscu, w którym wyobraźnia autora nagina fakty w pogoni za sensacją. Jest tak chociażby w wypadku śmierci Benjamina (1940 rok). „Niewykluczone, że został zabity. Siepaczy można sobie wybrać. Mogło to być gestapo, które przymusiło żandarmów z Portbou do aresztowania, lub działający na południu Europy sowieccy agenci – opowiadano, że Benjamin jako anstystalinista, podobnie jak Arthur Koestler, był na czarnej liście NKWD” [s. 22]. Dalej zaś czytamy przy okazji Alechina (jego życie dobiegło kresu w 1946 roku): „Niewykluczone, że ci sami siepacze, którzy zabili czwartego mistrza świata, doktora Aleksandra Alechina, upozorowali samobójstwo Waltera Benjamina sześć lat wcześniej” [s. 43].
Nie ma pewności, czy Alechin został zabity, zaś co do Benjamina, polecam uwadze „Relacje o powstaniu dzieła” zamieszczone w „Pasażach” – redaktorem tomu był najlepszy znawca Benjamina w Polsce, Adam Lipszyc. Domysły Bajona wyglądają tu na usilne poszukiwanie sensacji, a nawet – na wymyślanie sensacji. Taka strategia niestety stawia pod znakiem zapytania inne partie książki – skąd czytelnik ma wiedzieć, co jest faktem, a co domysłem (konfabulacją) autora? Niekiedy Bajon zaznacza, gdzie spekuluje, a gdzie referuje fakty, bywa jednak, że tego nie czyni.
Błędy w opisie
Chyba najsłabszą stroną książki są uwagi o samych szachach. Uczestnicząc w życiu szachowym od ponad trzydziestu lat nigdy nie spotkałem się z hippofobią [s. 183]. Według autora jest to „niechęć do skoczków” i dążenie do ich eliminacji, tyle że to zdecydowanie amatorski problem, niemający nic wspólnego z pojmowaniem gry przez szachistów. (Rzecz się tu ma podobnie, jak z często padającym w wywiadach z szachistami niefortunnym pytaniem o ulubioną figurę – całkiem analogicznie można pytać kolarza, czy bardziej lubi w rowerze kierownicę, siodełko czy koła. Szachiści z reguły udzielają jakiejś odpowiedzi, nie widząc szans na wyjaśnienie, że gra się zawsze konkretną pozycję, a jeśli nawet ktoś się lepiej czuje w pozycjach otwartych z parą gońców niż w zamkniętych ze skoczkami, to jeszcze nie oznacza, że jakąkolwiek figurę fetyszyzuje).
Bardzo arbitralne i jednostronne są też partie książki, w których mówi się o śmierci szachów, spowodowanej rozwojem szachowego oprogramowania. Problem ten powraca w kilku miejscach recenzowanej publikacji [np. s. 186, 202–203]. Na tym odcinku można wyczuć wręcz dyletanckie tchnienie. Owszem, nie brakuje dziś zawodników – od amatorów po arcymistrzów – którzy przyklasnęliby diagnozie autora. Obraz ten nie jest jednak aż tak jednoznaczny. Owszem, szachy radykalnie się zmieniły za sprawą komputerów i programów; nie jest jednak tak, jak przedstawia to autor.
Pisze on, że niegdyś mistrzowie przeszukiwali dostępne publikacje, by znaleźć jakąś zaskakującą kontynuację. Dziś zaś mają „grać z programami”, które od razu oceniają pozycję. Prawda i fałsz zarazem. Fakt, że dawne, skrupulatnie gromadzone, niekiedy odręcznie przepisywane archiwa, zostały dziś zastąpione przez bazy danych. I fakt, rola komputerów w przygotowaniu dzisiejszych zawodowców jest ogromna. Nie polega ona jednak na graniu z programami, a właśnie na analizie dostępnych baz partii z „silnikiem” w ręku. Także dziś jest miejsce dla intuicji, a nawet jeśli zawodowcy uczą się na pamięć komputerowo wygenerowanych wariantów, to gra toczy się – podobnie jak przed laty – o to, kto komu „wpadnie w przygotowanie” lub – co ważniejsze – kto komu „ucieknie z przygotowania”. Do partii przygotowywano się już przed erą komputerów. Dziś zmienił się mocno sposób tego przygotowania, natomiast nadal do gry siada dwóch ludzi. Wszystko zależy od ich pracy, pamięci i intuicji: intuicja podpowiada mi, że przeciwnik może na mnie „czekać” w moim ulubionym wariancie z jakimś wymyślonym przez komputer „ruchem-zapierdalaczem” (gwara szachowa bywa wulgarna); zmieniam więc kolejność posunięć albo wybieram inny wariant.
Kłopotem pozostaje „elektroniczny doping”, czyli oszustwa, których mamy na szachowym podwórku coraz więcej, ale to odrębny temat. Autor książki zrównuje mecze między komputerowymi silnikami z kondycją szachów – to zabieg nieuprawniony. To prawda, że na najwyższym szczeblu często arcymistrzowie pojedynkują się na zapamiętane komputerowe analizy, ale jak wspomniałem, walka toczy się dziś – podobnie jak dziesięciolecia temu – o to, kto komu ucieknie z przygotowania. A nawet remisowe pojedynki silników o niczym nie świadczą – wciąż nie ma algorytmu, który prowadziłby najlepszymi posunięciami do najlepszego wyniku. Na to komputery są wciąż za słabe, choć wiążą się z nimi pewne niebezpieczeństwa [2].
Szachiści poczują też dyskomfort w związku z opisem podstawki Niepomniaszcziego w meczu o tytuł Mistrza Świata z Carlsenem. Bajon pisze coś o ruchu pionkiem, który zablokował gońca [s. 157] – to nie „Nepo” zablokował gońca, to Carlsen ruchem 27…. c6 odciął gońcowi możliwy powrót na bezpieczne pozycje, po czym tegoż gońca upolował. Nie była to jednoposunięciowa podstawka.
Szachy jako przedłużenie polityki
Wątpliwości mogą budzić też inne oceny autora: oto na stronie 187 dowiadujemy się, że Anatolij Karpow był „ofiarą polityki”. Jak w takim razie określić Wiktora Korcznoja, który w 1976 roku podczas turnieju w Amsterdamie poprosił o azyl? Korcznoj rozgrywał z Karpowem dwa mecze o tytuł Mistrza Świata, oba przegrał, w obu był poddany mocnej, pozaszachowej presji – napisał nawet o tym książkę pt. „Antyszachy”. Uciekinier z ZSRR siadał naprzeciw Karpowa ze świadomością, że niedawna ojczyzna właśnie osadziła w więzieniu jego syna… Karpow zresztą doczekał się dziś osobistych, międzynarodowych sankcji – jako członek Dumy, w związku z wojną w Ukrainie.
No właśnie – autor pisał książkę, gdy wojna już trwała (świadczą o tym daty dostępu do źródeł internetowych, udokumentowane w przypisach); w związku z tym dziwne, że tak lekko przyznał, iż szachy nie mają nic wspólnego z polityką; że są niczym abstrakcyjna przestrzeń logicznych możliwości; tymczasem mieliśmy tu do czynienia ze znacznym zawirowaniem: był list rosyjskich szachistów (w tym kilkorga wybitnych) do Putina, sformułowany „ostrożnie”, ale z jednoznacznym przesłaniem – chcemy pokoju, a nie „operacji specjalnej”. (List podpisali m.in. Aleksander Chalifman i Aleksandra Kosteniuk – byli Mistrzowie Świata, Peter Swidler – wielokrotny mistrz Rosji, a także Ian Niepomniaszczij – który poległ w batalii o światową koronę z Carlsenem).
Nie zawsze szachy są wolne od polityki, a gdyby zgodzić się na słynne określenie Clausevitza, że wojna jest ciągiem dalszym polityki, prowadzonej innymi środkami – to neutralistyczne tony Bajona wybrzmią słabo. Owszem, szachy jako abstrakcyjny zbiór reguł to przestrzeń doskonale neutralna. Moglibyśmy powiedzieć – podobnie neutralna, jak przestrzeń nauki; zerknijmy więc na naukowców – fizyków. Czy praca nad bombą atomową jest neutralna politycznie? Czy faktycznie zajmujemy się wówczas tylko nauką? Pewnej lekcji dostarcza postać Józefa Rotblata [3]… Po stronie szachowej mamy dziś na przykład Siergieja Karjakina, który zapalczywie popiera agresję Rosji, choć przez pierwszych kilkanaście lat życia sam reprezentował Ukrainę… (Można domniemywać, że Karjakin nieprędko dostanie zaproszenie do jakiegoś elitarnego turnieju na Zachodzie).
Są też w prezentowanej książce usterki ewidentne. Dość powiedzieć, że diagram reprodukowany na stronie 289 ma ilustrować słynne zadanie, polegające na zamatowaniu w pięciu ruchach czarnego króla. Kłopot w tym, że czarnego króla na diagramie nie ma. Zamiast niego na polu h1 stoi czarny hetman. Ok, szachiści sobie sprawdzą, ale laicy – będą skazani na szukanie w nieskończoność rozwiązania. Zakładam, że to wina wydawnictwa, nie autora.
W stronę małpiego gaju
Co więc napisać, podsumowując recenzję? Napiszę tak: prezentowana książka jest ciekawa i wartościowa. Zapewne wkurzy niektórych szachistów (zwłaszcza znających historię) i ucieszy laików, ale w tym punkcie musimy wrócić do początku recenzji. Może wobec „gatunkowej” chwiejności wypada zgodzić się, że już sam tytuł książki z przymrużeniem oka sugeruje chwiejność narracji? Moją wstępną uwagę określiłem jako perwersyjną; gdyby pozwolić sobie na uproszczenie w stylu Žižka – neuroza zakłada kompulsywne przestrzeganie prawa, psychoza – chęć stanowienia prawa, natomiast perwersja – igranie z prawem, to można się zgodzić, że mamy do czynienia z narracją perwersyjną. Może jest po prostu tak, że „Gambit orangutana” już na poziomie tytułu przekierowuje możliwe tropy interpretacyjne w stronę małpiego gaju? Gaju, w którym plączą się i mieszają najróżniejsze gatunki roślin i zwierząt? Liany, małpy, ludzie, szachistki, miasta, szachiści, wspomnienia i westchnienia? W sposób, który gra z gatunkami, (i)gra z prawem? Jeśli tak, byłoby to całkiem udane, perwersyjne dzieło.
Może tak jest, a może nie – to podlega ocenie czytelniczek i czytelników. Przeczytać z pewnością warto.
Przypisy:
[1] Z gambitem mamy do czynienia dopiero wówczas, gdy po 1.b4 czarne odpowiedzą 1. … e5 (lub e6) – co wcale nie jest oczywiste – a białe nie będą bronić pionka na b4.
[2] Od lat realizuje się za to sprytny program – gdy okazało się, że niepodobna „policzyć” idealnego przebiegu partii od pozycji wyjściowej, zaczęto od końca – od pozycji z ograniczoną liczbą bierek. Zaczęto od trzech, po czym, co jakiś czas, dokłada się do obliczeń kolejną figurę lub piona. Istnieją dziś bazy końcówek, o których wiadomo, czy są wygrane, czy remisowe; co kilka, kilkanaście miesięcy dochodzi kolejna bierka. Kiedyś w ten sposób osiągnie się pozycję wyjściową i wtedy będzie wiadomo, czy szachy to bardziej skomplikowana wersja gry w „kółko i krzyżyk”, czy nie. Dziś jednak tego nie wiadomo, więc diagnozę autora uznaję za pochopną.
[3] Józef Rotblat pracował nad tworzeniem bomby atomowej, jednak ostatecznie wycofał się z projektu Manhattan, potem zaś założył organizację zrzeszającą naukowców działających na rzecz rozbrojenia. W 1995 roku otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.
Książka:
Kasper Bajon, „Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022.