[Gniew] ogarnia cały byt i wstrząsa nim. Także gniew nie odnosi się do jakiegoś pojedynczego stanu rzeczy. Neguje całość. Na tym polega jego energia negatywności. Gniew wprowadza stan wyjątkowy.

Byung-Chul Han, „Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje”, przeł. R. Pokrywka

 

Gdy byłem małym chłopcem, nawiedzała mnie dręcząca fantazja. Co, jeśli ludzie, których nazywamy chorymi psychicznie, są „normalni” [1] i jako jedyni widzą świat taki, jakim jest, mają do niego dostęp, a my, cała reszta, jesteśmy marionetkami wymyślonej i fałszywej normatywności zawieszonymi w płaskim uniwersum? Ta dziecięca fantazja nie dotyczyła dostępu do jakieś innej rzeczywistości, chodziło w niej o niedostępne tak zwanym normalnym ludziom wejrzenie w rzeczywistość, którą tylko pozornie dzielimy z osobami cierpiącymi na choroby umysłu. Dziecięcemu wyobrażeniu towarzyszył niejasny lęk, że jedynie to nieosiągalne wariactwo jest normalnością, stanem prawdziwej wolności.

Ta fantazja okazała się, rzecz jasna, intuicją dotyczącą natury i konstrukcji rzeczywistości i nie tylko o dorastanie mi idzie, ale o moją późniejszą podróż przez książki i wiedzę. Dokładnie na ostatnim roku moich studiów miał premierę „Matrix” sióstr Wachowskich (1999 rok) – tu, jak to w popkulturze, przerysowanie służyło uwypukleniu tego, że „there may be something wrong with this world”, a nasze podłączenia do świata są z gruntu podejrzane i naznaczone ręką opresyjnej władzy. Może przez moje lęki i fantazje lat dziecięcych obejrzałem ten film wiele razy i wbrew zamysłowi twórczyń kończył się on dla mnie za każdym razem tragicznie – autoreprodukcją usieciowionej kontroli.

Realizm wariacki

Debiut książkowy Aleksandry Młynarczyk-Gemzy „Zapiski wariatki” to pisany w pierwszej osobie tekst, w którym obserwujemy wycinek współczesnej, późnokapitalistycznej rzeczywistości widzianej i niekiedy boleśnie doświadczanej przez narratorkę dotkniętą schizofrenią. O jej chorobie czytelnik dowiaduje się już na początku książki. Ona sama jest artystką, która w świecie przymusu osiągnięć i nieustannej presji na efektywność próbuje wywalczyć sobie przestrzeń na uprawianie sztuki.

Fabuła „Zapisków” krąży także wokół codziennych zmagań artystki z życiem w stanie „wariactwa”. Walka o przetrwanie toczy się tu więc na wszystkich piętrach piramidy Maslowa – od podstawowych potrzeb fizjologicznych, poprzez bezpieczeństwo (także fizyczne), na przynależności, uznaniu i samorealizacji skończywszy. To ostatnie jest dla artystki szczególnie istotne – brak przestrzeni na tworzenie zagraża jej egzystencji bardziej niż ostre stany afektywno-schizoidalne.

Co warto podkreślić, nie jest to jednak ponury dziennik choroby czy – żeby rzecz ująć bardziej precyzyjnie – życia-w-chorobie lub pomimo niej. Niewiele jest tu opisów brutalnych i ponurych praktyk szpitalnych i równie niewiele mówi się tu o chorobowych czy farmakologicznych stanach psychicznych. Otwarcie powieści, w której bohaterka staje przed komisją lekarską ZUS-u, trzymając w ręku orzeczenie lekarskie z kodem F.20, oznaczającym schizofrenię z komponentem afektywnym, jest mylące. Podobnie nota redakcyjna na czwartej stornie okładki, która mówi o „tajemniczych głosach, dziwnych widzeniach, pobytach w szpitalu i odjechanych snach na kwetiapinie, wdzierających się w codzienność narratorki”. Nic takiego nie znajdziemy w tekście Młynarczyk-Gemzy. Jej „Zapiski” nie mają nic z urojenia, a schizofrenia pozwala „jedynie” ustawić się narratorce w miejscu, z którego widać lepiej i więcej. 

Widzieć na wylot

Ma to swoje konsekwencje. Istnieje bowiem pokusa, aby „Zapiski wariatki” czytać jako kolejną książkę opartą na trudnej biografii osoby chorej i wpisać ten tekst w modny obecnie nurt autofiction. Taką strategię przyjmuje Paulina Małochleb. Dla krytyczki jest to przede wszystkim zapis autobiograficzny, sprawozdanie z życia wewnętrznego osoby „neuroróżnorodnej”, jak ją nazywa. Małochleb pointuje, że największą siłą powieści Młynarczyk-Gemzy jest to, że jest to „historia tylko o niej”, że „Zapiski” można zaliczyć do „prozy tożsamościowej”; wcześniej zaś pisze tak: „[…] wskazywanie w neuroróżnorodności elementów uniwersalnych byłoby próbą jej umniejszania i lekceważenia”. (Swoją drogą nie mam pojęcia co oznacza „neuroróżnorodność”, ale jestem człowiek Zachodu, skażony językiem i kulturą indywidualizmu, i dla mnie „neuronormatywność” nie istnieje per se. Ale zostawmy to.)

Dzieje się jednak odwrotnie. To właśnie czytanie „Zapisków” kluczem autobiograficznym umniejsza książkę Młynarczyk-Gemzy. Nie jest to bowiem zapis anatomii choroby czy wiwisekcji egzystencji chorej-w-świecie.

O czym jest więc ten debiut, jeśli nie o chorobie i zmaganiach z nią? Jego największa wartość tkwi w tym, że odsłaniania on rzeczywistości, która umyka – jak to ujął niemieckojęzyczny filozof i teoretyk kultury Byung-Chul Han – społeczeństwu zmęczenia [2]. „Widzę wyraźnie i dużo, na wylot widzę czasem”, mówi bohaterka. I tak jest w istocie: w stanie psychozy, w szpitalu, biurze, czy w momencie składania wniosku o grant na przedsięwzięcia artystyczne, patrzy ona niezwykle trzeźwo i ostro na otaczający ją świat. Jej notowane na gorąco myśli to w istocie zapis buntu, literacki gest o potencjalnie politycznej sile, wyrażający wściekłość i gniew oraz w pełni świadome i racjonalne, a nie podyktowane chorobą, odcięcie się od usieciowionego społeczeństwa późnego kapitalizmu. 

Represja-depresja

Ten ostatni działa o wiele subtelniej niż jego dziewiętnastowieczni i dwudziestowieczni poprzednicy. Wolność jest w nim stopiona z przymusem, a otwarta represja ustępuje depresji. Dobrze ujął to Byung-Chul Han:

„[W dzisiejszym kapitalizmie – M.B.] wolność nie jest tłumiona, lecz eksploatowana. Bądź wolny wytwarza przymus o skutkach znacznie bardziej pustoszących niż bądź posłuszny. W reżimie neoliberalnym również władza przyjmuje formę pozytywną, staje się smart. W przeciwieństwie do regresywnej władzy dyscyplinarnej nowa władza nie boli. Władza zostaje całkowicie odłączona od bólu. Nie potrzebuje represji. […] Jesteśmy ciągle zachęcani do dzielenia się potrzebami, życzeniami i upodobaniami, do opowiadania naszego życia. Totalna komunikacja i totalna inwigilacja, pornograficzne obnażenie i panoptyczny nadzór zlewają się w jedno. Wolność i inwigilacja stają się nie do odróżnienia”.

W przeciwieństwie do wczesnonowożytnego społeczeństwa represji, opisywanego przez Michela Foucaulta w „Nadzorować i karać”, w społeczeństwie osiągnięć wszyscy mają być spięci siecią, wszyscy – dla większej efektywności – mają (re)produkować system, w którym wolność-przymus zamienia podmiot w rozdwojony przedmiot-maszynę produkcji (praca, dane, kontent internetowy, przedstawienia etc.) i konsumpcji.

W przypadku narratorki, która jest artystką, widać to jeszcze dobitniej na zasadzie kontrastu. Doświadczenie pracy etatowo-biurowej zabija w niej kreatywność i każe wykrzyczeć: „Czuję, że zarżnięto mój potencjał, odessano mi energię, podpięto ssawki do sutków, a do krocza przyłożono pijawki […] Żrą moją energię i krew, moje ciepło, zasysają płynące przeze mnie życie. Wampiry, demony, zombi biurowe! Najgorsze osprzętowanie podłączyli mi do mózgu. Zabierają i kontrolują każdą myśl. […] – nie mam już przestrzeni, żeby sobie coś wyobrażać czy czuć”.

Ale nawet pracując na własny rachunek, nie jest w stanie wymknąć się narzuconym zasadom:

„Bycie współczesną artystką na zawołanie to ciężka, nużąca i frustrująca praca, szczególnie gdy wierzy się w sztukę. […] Jako artystka jestem wiecznie zależna od lajków: zrozumienia, uznania i zapotrzebowania. […] Mój wolny zawód wymaga […] skrupulatnego wypełniania wniosków i formularzy, adekwatnego wyceniania prac, wnoszenia licznych opłat wpisowych, które są zawsze bezzwrotne, i dostarczania drogą internetową licznych i różnorodnych dzieł sztuki… Dzieła sztuki w formie plików muszą być opisane według wzoru. Nie wolno ich kompresować, muszą ważyć niewiele i być zapisane w formacie JPG lub PDF”.

Atak na przymus

Zarówno wtedy, gdy narratorka-bohaterka zmaga się z absurdem i represyjnością etatowej pracy biurowej, jak i wtedy, gdy pisze o wolnej pracy artystycznej, zdaje się odwoływać do głośnej pracy antropologa i filozofa Davida Graebera [3], w której autor notuje: „Miejsca pracy mają w sobie faszyzm. To kulty, których celem jest pożreć wasze życie; szefowie zazdrośnie gromadzą wasze minuty, tak jak smoki złoto”.

„Zapiski” w całości są atakiem na tak podarowaną nam formę wolności spiętej z najdoskonalszą formą przymusu, jaką kiedykolwiek wytworzyła rozproszona usieciowiona władza-system późnego kapitalizmu – przymusu wewnętrznego. To także atak na hegemonię i bezalternatywność reguł wyznaczanych przez ową władzę-system, atak na bezterytorialność i bezkształtność tej władzy, na produkowaną przez nią anarracyjność.

Co istotne, Młynarczyk-Gemza rozpisuje węzłowe, najmocniejsze fragmenty „Zapisków” w rytmie cyklów menstruacyjnych, wykraczając tym samym poza same kwestie zatrudnienia. Przez takie ujęcie pisarka odsłania między innymi ekonomiczną opłacalność systemu leczenia psychiatrycznego wspieranego przez rozpędzony przemysł farmaceutyczny (przywrócenie do sieci wysokoefektywnych i produktywnych przedmiotów), a z drugiej strony towarzyszące tej praktyce koszty ujarzmionego ciała i duszonego potencjału życia. Jak dobrze wiemy, w późnym kapitalizmie koszty wyłącznie się „eksportuje” (outsourcing to jeden z najbardziej bałamutnych eufemizmów tego systemu). 

„Po przeleczeniu [pobyt w szpitalu psychiatrycznym – dop. MB] wystąpił u mnie wtórny brak krwawienia. Psychotropy wybiły kobiecość. Cykle zrobiły się smutne, bezowulacyjne, niewidoczne. […] Czułam się jak wykastrowana. Jakby zabrali mi moc, pozbawili sił witalnych. Jakby przywiązali mnie i podpalili stos”.

Wielość i spójność

W swoim debiucie pisarka podejmuje wiele tematów – konsumeryzm, reifikację i kolonizację sztuki przez kapitalizm, relacje z matką, miłość, ujarzmienie ciała przez wszechobecne spektakle zdrowia i młodości, siłę i bezsilność samotności, a nawet uwikłanie w polskość (w przypadku narratorki: uwolnienie).

Nie sposób ich tu wszystkich przedstawić i omówić. Warto jednak powiedzieć, że mimo tak dużego zagęszczenia wątków tekst się nie rozpada. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, dzięki formie. Tekst Młynarczyk-Gemzy ma nielinearną strukturę: chronologia nie ma tu znaczenia. Jednak ważniejsze jest to, że w „Zapiskach wariatki” rejestry skrajnie różnych częstotliwości występują obok siebie. Gniew przechodzi w ironię, wściekłość w humor, a rozpad w nowe, twórcze energie. Autorka stara się pokazać ożywczą siłę negatywności w świecie, w którym jedynym trybem jest pozytywność. 

Niehomogeniczna struktura narracji – dygresyjna, kaskadowa, momentami poszarpana – sama w sobie jest opowieścią. Odzwierciedla ona formy rzeczywistości przejrzanej na wskroś przez bohaterkę. Poszczególne zapiski są powieszone na szybko obracającym się kole hermeneutycznym – jedno zdanie, a nawet słowo odpala u narratorki skojarzenia, które pchają jej opowieść w inne pola znaczeń i sensów. Bardzo często dzieje się tak na przestrzeni jednego akapitu.

Taka praktyka tekstualna ma dialektyczny charakter – odsłania strukturę opresyjnej rzeczywistości i jednocześnie chroni podmiot(y) opowieści. Dzieje się tak poprzez bezpośrednie przedstawianie rzeczy i podmiotów, staranne wypłukanie opisów z ocen i czujne operowanie ironią. Wszystko to ukazuje się z pozycji osoby wypchniętej poza obszar „normalnego” funkcjonowania w społeczeństwie.

Po drugie, i jest to ważniejszy powód, opowieść zachowuje spójność dzięki językowi – zaczepnemu, gniewnemu, nazywającemu rzeczy po imieniu brutalnie i szczerze, odważnemu, bezpruderyjnemu i niejednokrotnie – choć nie zawsze niestety – uważnemu, opiekuńczemu i pozbawionemu dydaktyzmu. Forma i język tekstu współgrają ze sobą, wzajemnie się wspierają. Można powiedzieć, że „Zapiski wariatki” zawieszone są w mowie, która jest jednocześnie wewnętrzna i zwrócona przeciw światu, jest mową-krzykiem, mową-dialogiem i mową dekonstruującą rzeczywistość, której niemal każdy element skrywa opresję. 

Czy to nadal jest piękna?

To, co jest siłą tego debiutu, bywa też niestety jego słabością. Jest w nim kilka banalnych rozpoznań, jak choćby w przemyśleniach bohaterki, które dotyczą dialektycznej pary produkcja-konsumpcja: „Po robocie najlepiej od razu wydawać zarobione pieniądze. To jest druga niewola [sic!]. Zanim jeszcze wyjdzie się z miejsca pracy, na smartfonie zaczynają wygrywać atrakcyjne, proste hymny i wyświetlają się kolorowe obrazy reklam”. Jest też kilka klisz i napuszonych zdań.

Paradoksalnie, użyty język wyraźnie osłabia polityczno-performatywną moc tego tekstu. Zbyt dużo tu zdań-błyskotek, które nadają się bardziej na oryginalny transparent na czarny marsz, niż do narracji, która mogłaby przeorganizować czy rozbroić rezydualne myślenie i pojęcia bycia-w-usieciowionej-władzy.

Być może dzieje się tak dlatego, że często brak „Zapiskom” literackiej finezji i głębokich metafor. Jest to konsekwencja brutalnego nazywania rzeczy po imieniu, szybkiego przeskakiwania między tematami etc. Takie podejście generuje stratę potencjalnej nadwyżki w postaci głębszych rozpoznań, szerszej perspektywy, siły płynącej z dłuższego zatrzymania, kontemplacji. 

Pod tym względem daleko tej książce do najlepszych w ostatnich latach dokonań, co za paradoks!, właśnie z porządku reportażu autobiograficznego. Dobrym kontrprzykładem niech będzie świetna i poruszająca książka Anne Boyer „Obumarła” [3]. Już sam podtytuł tekstu mówi o rozległości i podobieństwie tematów i wątków do tych z „Zapisków”: „Ból, słabość, śmiertelność, medycyna, sztuka, czas, sny, dane, wyczerpanie, rak i opieka”. 

Gdyby trochę podciągnąć język „Zapisków”, zgasić gdzieniegdzie pikantność języka i zwolnić tempo wyświetlania obrazów oraz myśli, mógłbym zdania Boyer tego typu, jak poniższe, wyobrazić sobie w książce Młynarczyk-Gemzy:

„W zmedykalizowanej abstrakcji raka staję się czymś, co ledwo jest, bytem trzeciorzędnym w stosunku do odczuć ciała i informatycznych systemów medycyny”.

Albo te z fragmentu tematycznie jeszcze bliższego „Zapiskom”:

„Tylko określony rodzaj chorych dostaje się do sztuki. Prawie nigdy nie widuje się cierpiących sportretowanych w skromnych łóżkach, chyba, że są to wzniośle skromne łóżka artystów (…) Nigdy nie widziałam na ścianach Luwru portretu kobiety cierpiącej na raka piersi w więzieniu. Nigdy nie widziałam w Met obrazu przedstawiającego chorą w samochodzie na parkingu pod wiejskim pogotowiem, nigdy nie widziałem w Watykanie rzeźby przedstawiającej namiot bezdomnych, nigdy nie widziałam w Uffizi instalacji o doprowadzającej pracowników do samobójstwa fabryce Foxxonnu.

Nigdy nie widziałam też sceny z łóżkiem chorego przedstawionej z punktu widzenia osoby, która w nim leży. [Taka scena na obrazie] rozgrywałby się poza czasem i wewnątrz historii, uwalniałby teraźniejszość z linearności, przeorganizowała substancję i estetykę tak, iż pustka stawałby się przedmiotem, a brak byłby niemal wszystkim” [4].

Literackość autoreprotażu Boyer (ale także np. Maggie Nelson [5]) osiąga dużo wyższe rejestry niż ta w „Zapiskach”. Właśnie dlatego, że amerykańska pisarka świadomie unika bezpośrednich przedstawień i prostego czy dosadnego nazywania. Dzieje się tak na poziomie języka, frazy, konstrukcji będącej tu metodą oddziaływania. Stąd trudno mi się podpisać pod blurbem uznanej i cenionej przeze mnie krytyczki Anny Marchewki, która na skrzydełku „Zapisków” mówi o tej książce „literackie objawienie”. Za dużo tu bon motów, językowej dosadności i jednoznaczności, a za mało cieniowania i skupienia.

Z całą pewnością jednak jest to debiut więcej niż obiecujący, „niegrzeczny”, momentami porywający, w większości napisany z werwą i bezkompromisową ostrością. Choć myślę, nie rozstrzygając o literackości „Zapisków”, że pierwszą powieść Aleksandra Młynarczyk-Gemza ma jeszcze przed sobą.

Dekolonizacja podmiotu

Jak wyliczyła Paulina Małochleb we wspomnianej wyżej recenzji, w „Zapiskach” słowo schizofrenia pada ledwie cztery razy. Książka ma w tytule słowo „wariatka”. To pokazuje, że pisarka stara się szukać własnego słownika, uważnie wykreślając z niego słowa, frazy i znaczenia jakimi operuje dyskurs późnej nowoczesności w odniesieniu do choroby, cierpienia, depresji wykluczenia, reifikacji sztuki i jej podmiotów. Przy tak skonstruowanym tekście łatwo było sobie je przyswoić, grzebiąc przez to bez reszty polityczny potencjał gniewu i nadwątlając siły zdolne wyrwać podmiot z sieci władzy. Z drugiej strony Młynarczyk-Gemza unika słownika mainstreamowej opozycji, a więc słownika bezpiecznej rewolty – tych wszystkich „normatywności” i „nie-normatywności”. Z tej perspektywy uważam jej książkę za szczególnie wartościową i godną uwagi pisarską próbę. 

Czy sztuka, jak w przypadku narratorki-bohaterki, to jedyny sposób na wyplątanie się z sieci? Nie sądzę – wartością „Zapisków” jest próba rewaloryzacji „wariactwa” i negatywności, próba przełamania rezydualnych sposobów i praktyk życia, na które w homogenizującej się kulturze jest coraz mniej miejsca. Owszem, z całą pewnością Młynarczyk-Gemza pokazuje w przejmujący sposób ocalającą siłę sztuki zdolną generować inne spojrzenie, język, gesty, pozycje, wszystkie będące w ruchu od-systemu. Tym jest tytułowe wariactwo – walką o podmiotowość i autonomię, w której są przestrzeń i czas na wyjście z usieciowionej produkcji, usieciowionych reguł ustanawiania relacji, wartości i efektywności – tak w wymiarze społecznym jak i indywidualnym.

Koniec końców „Zapiski” pokazują uprzedmiatawiającą kolonizację autonomii podmiotu, a także bezwzględną kolonizację przestrzeni i czasu potrzebnego nam na kontemplację i bezproduktywność (rozumianej jako opozycja do późnokapitlaistycznego pojęcia produktywności). Na to wszystko narratorka odpowiada paranoją, wariactwem, gniewem i wściekłością, które są ożywczym wejrzeniem rzeczywistość, stanami rozładowania i samoumocnienia.

Jest to też książka, która niesie ważką przestrogę – w dzisiejszym świecie każdy element rzeczywistości może być bronią niszczącą.

 

Przypisy:

[1] Zamykam słowo „normalny” w cudzysłowie, ponieważ próba definicji normatywności i nie-normatywności w przypadku kondycji psychicznej jest co najmniej trudna, żeby nie powiedzieć karkołomna.

[2] Byung-Chul Han, „Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje”, przeł. R. Pokrywka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022.

[3] David Graeber, „Praca bez sensu. Teoria”, przeł. M. Denderski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019.

[4] Anne Boyer, „Obumarła. Ból, słabość, śmiertelność, medycyna, sztuka, czas, sny, dane, wyczerpanie, rak i opieka”, przeł. Karolina Iwaszkiewicz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.

[5] Tamże.

[6] Maggie Nelson, „Czerwone fragmenty. Autobiografia procesu”, przeł. Anna Gralak, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.

 

Książka: 

Aleksandra Młynarczyk-Gemza, „Zapiski wariatki”, redakcja Ida Świerkocka, Znak, 2022, ss. 295.