W 1875 roku Henrykowi Sienkiewiczowi daleko do statusu narodowego wieszcza. Nie ma jeszcze trzydziestu lat i jest autorem zaledwie paru noweli oraz przeciętnej, debiutanckiej powieści „Na marne”. Publiczność bardziej zna go jako dowcipnego i zdolnego młodego publicystę niż poczytnego prozaika. Sienkiewicz ekscytuje się architektoniczną nowością – betonem, tłumaczy Victora Hugo, omawia nowości wydawnicze, opisuje Warszawę. I bywa. W tym właśnie roku nowy redaktor naczelny konserwatywnej „Gazety Polskiej”, w której Sienkiewicz jest felietonistą, Edward Leo poznaje go z aktorką Heleną Modrzejewską.
Modrzejewska jest u szczytu sławy. Okres grywania na improwizowanych scenach Nowego Sącza, Przemyśla i Rzeszowa ma już dawno za sobą. Podbiła Kraków. Na dobre zdobyła serca warszawskiej publiczności. Wszyscy oklaskują zwłaszcza jej interpretacje postaci ze sztuk szekspirowskich i dramatów Słowackiego. Podobnie jak w Galicji prowadzi salon, do którego zaprasza wybrane osobistości. W Krakowie bywali u niej Fredro, Asnyk, Libelt, Koźmian. W Warszawie grono jest mniejsze i młodsze. Początkujący malarze, tacy jak Aleksander Gierymski, Józef Chełmoński, Stanisław Witkiewicz czy Adam Chmielowski. I obiecujący pisarze – jak Sienkiewicz. „W panu Henryku – pisze biograf przyszłego autora «Potopu» Józef Szczublewski – [Modrzejewska – PK] przewiduje swego nadwornego reportera w wysokim stylu i – a nuż się uda – może autora sztuk dla niej” [1]. Podoba jej się także jako mężczyzna. Warszawa huczeć potem będzie o ich rzekomym romansie.
Zjednoczonych łopot flag
To właśnie w olbrzymim siedmiopokojowym mieszkaniu Modrzejewskiej przy ulicy Granicznej (tuż za Ogrodem Saskim) pada pomysł wyjazdu za ocean. Wszystko utkane jest z szalonych marzeń. Modrzejewska śni o graniu Szekspira w języku oryginału, karierze na anglosaskich scenach Londynu i San Francisco. Jej mąż Karol Chłapowski – wielkopolski hrabia, bratanek słynnego adiutanta Napoleona, powstaniec styczniowy więziony w Berlinie – po nieudanej próbie powołania do życia nowego czasopisma chce założyć farmę w Ameryce. „Marzy o życiu w wolnym kraju, ufa amerykańskiej demokracji” [2], jednocześnie pragnie, żeby nowe miejsce przypominało artystyczny falanster. Ma nawet wybrane miejsca – Teksas lub Kalifornię. W San Francisco rezyduje bowiem jego znajomy i polski korespondent „Gazety Polskiej” Julian Horain, który jest w stanie pomóc w załatwieniu formalności.
Na początku ekipa emigrantów liczy sobie ponad dwadzieścia osób. Ostateczny skład szybko się jednak wykrystalizuje. Do pary inicjatorów, którzy zabierają ze sobą nieletniego syna Modrzejewskiej z poprzedniego związku – Rudolfa, dołączają przyjaciele Chłapowskiego: Julian Sypniewski wraz z żoną i Łucjan Paprocki, malarze Adam Chmielowski i Stanisław Witkiewicz oraz młody Sienkiewicz. Ten ostatni wyjedzie jako pierwszy. Wspaniałomyślny Edward Leo zamówi u niego serię reportaży zza wielkiej wody, które ukazywać się będą jako „Listy z Ameryki”. Po drodze wykruszą się Chmielowski i Witkiewicz, wyprawa jednak dojdzie szczęśliwie do skutku.
Banalność tego wszystkiego
Jesienią 1876 roku wszyscy zjawią się w wynajętym przez Sienkiewicza domu niedaleko kalifornijskiego miasteczka Anaheim, położonego w cieniu pasma górskiego Santa Ana tuż przy Los Angeles. „Otaczają go drzewa pieprzowe – napisze Sienkiewicz do Juliana Horaina – po prawej stronie ma ogródek z pomarańcz, po lewej – obszerne podwórko z wietrzną studnią […]. Dom ma cztery pokoje i kuchnię, a oprócz tego jest jeszcze jeden pokój w remizie. […] Byłoby to może trochę mało, gdyby nie to, że ja jestem tak niewymagający, że gotówem się choćby w kuchni […] pomieścić” [3].
Modrzejewska nie jest tak entuzjastyczna: „Rzucająca się w oczy banalność tego wszystkiego mogła odebrać otuchę, a ogródek przed domem z jego cyprysami, przystrzyżoną trawką i bezładnymi klombami kwiatów przypominał biednie utrzymany cmentarzyk” [4].
Marzenia o farmie będącej komuną polskich artystów szybko zweryfikuje rzeczywistość. W grudniu bezlitosny, niosący piasek i suszę „wiatr Santa Ana” (Santa Ana wind, jak w „Listach z Ameryki” donosi Sienkiewicz) niszczy zbiory. Pieniądze się kończą. Towarzystwo się rozjeżdża. Modrzejewska przenosi się do San Francisco, gdzie w kolejnych latach pod zamerykanizowanym nazwiskiem Modjeska uda się jej podbić tutejsze teatry i zrobić prawdziwą karierę. Sienkiewicz nadal będzie wysyłał reportaże z Zachodniego Wybrzeża, ale sen o wspólnej pionierskiej przygodzie na dzikiej ziemi urwie się na dobre.
Idealnie niebezpieczny scenariusz
Czy można sobie wymarzyć lepszy scenariusz na powieść? Mamy tu wyraziste postacie, egzotyczną krainę, miłosne podchody, szalone plany i wielką historię w tle. Nic dziwnego, że po cały ten koktajl sięgnął Jakub Nowak i wykorzystał go w swoim książkowym debiucie „To przez ten wiatr”. Fabułę powieści osadził w realiach kalifornijskiego Anaheim, a na czas akcji wybrał amerykański epizod z biografii swoich bohaterów – od momentu przybycia Modrzejewskiej na farmę aż po pierwszy dzień 1877 roku, kiedy to Polacy ją ostatecznie opuścili.
W atrakcyjności tej historii kryje się jednak niebezpieczeństwo. To, co nadaje się na ciekawy biograficzny esej, nie zawsze służy powieści. Jak sprawić, żeby historyczne postacie z narodowego panteonu okazały się prawdziwymi ludźmi z krwi i kości, a jednocześnie żebyśmy my, czytelniczki i czytelnicy, nie odczuwali sztuczności ich powieściowych gestów i języka? Jak wyważyć proporcje między fikcją a historycznym odwzorowaniem? Jak z opisów prywatnego życia bohaterów nie uczynić z jednej strony ckliwego melodramatu, z drugiej – sensacyjnej pornografii paparazzich?
Nowak w zadziwiająco sprawny sposób broni się przed tymi zagrożeniami. „To przez ten wiatr” – czytane ostrożnie, bo ze świadomością tego, jak trudno jest nie ześlizgnąć się w takich przypadkach w kicz – zyskuje z każdą stronicą i rozdziałem, by na końcu okazać się, na szczęście, niezupełnie tą literaturą, której się spodziewaliśmy. Ale po kolei.
Po pierwsze – powieść historyczna, ale
Pierwszym wyzwaniem, przed którym stanął Nowak, był sam dobór głównych bohaterów – ich historyczność. To, że się pojawili w tej opowieści, nie jest oczywiście niczym wyjątkowym. Co prawda wielu autorów prozy historycznej, w tym sam Sienkiewicz, bezpiecznie wybierało na protagonistów postacie fikcyjne (Wiśniowiecki i Radziwiłł w trylogii oraz Neron i Seneka w „Quo vadis” byli obecni raczej w tle), ale w dziejach literatury możemy znaleźć całą masę udanych kontrprzykładów.
Bardzo łatwo jednakowoż o dysonans płynący stąd, iż jako czytelnicy wiemy, że to co podaje się nam za słowa i myśli bohaterów jest wytworem fantazji, a czasem także ideologicznych obsesji autora.
Nowakowi udaje się uniknąć tego niepożądanego efektu dzięki dwóm zabiegom.
Po pierwsze broni go język. Naturalny język dialogów – urywanych, niewymuszonych, konstruowanych bez zbędnej stylizacji, a jeśli już, to tylko o tyle, o ile jest to potrzebne. Anusia, służąca Modrzejewskiej, mówi językiem gminu – wprost i niewiele. Mężczyźni, zmęczeni farmerskim życiem polscy inteligenci, są ironiczni, niekiedy po alkoholu ordynarni, najczęściej marzycielscy. Dolcio mówi półsłówkami jak dojrzewający nastolatek. Charlie, młody złodziej, miesza rejestry w zależności od sytuacji. Potrafi być brutalny i czarująco uwodzicielski. Brudni, bezzębni kowboje w saloonie są bez wyjątku wulgarni. Biznesmen Augustus Langenberger, syn znanego niemieckiego chirurga i prominentny szef rady miasta Anaheim, jest do bólu konkretny, a jego dystyngowana żona Clementina – arystokratycznie milkliwa.
Nieoczywisty język trzecioosobowego narratora – prosty, reporterski, gdy idzie o zreferowanie podstawowych historycznych faktów (daty, chronologię, historyczne wydarzenia); podniośle liryczny i jednocześnie zwięzły, gdy narrator opisuje wydarzenia na farmie lub groźne piękno okolic, widziane jakby z daleka, ze skalnej półki gór Santa Ana („Oto mężczyźni, ich męskie rozrywki”); namiętny, gdy narratorowi zdarza się ukazywać bezładne myśli bohaterów; i wyczulony na szczegół, co w dawce strawnej dla każdego można dostrzec w całej książce.
Wreszcie eksperymentalny język fragmentów, które umykają klasyfikacji, a którymi Nowak od czasu do czasu inkrustuje swoją powieść. Do takich można zaliczyć rozdział złożony z jednego słowa „wszyscy”, które dźwięczy delikatnie niczym dzwonek, a jednocześnie przez swoją lakoniczność jest mocnym podkreśleniem ostatniej frazy poprzedniego rozdziału. Albo wierszowany monolog wewnętrzny – nie do końca jasno przypisany konkretnej postaci. I sny. Szalone, polskie sny naszych bohaterów.
Po drugie, Nowak unika sztuczności swojej opowieści dzięki egzotyce miejsca, w którym rozgrywa się akcja. To paradoks, bo egzotyczność jest przeciwieństwem naturalności wynikającej z przyzwyczajenia. Jednak w kalifornijskim, dzikim Anaheim Modrzejewska i Sienkiewicz to zaledwie obco brzmiące nazwiska, które w zrozumiały i zupełnie akceptowalny dla czytelnika sposób gubią cały ciężar polskich skojarzeń. Dla urzędowego zabójcy Calvina Vinatieriego, który pojawia się w powieści dwa razy: na początku i na końcu, polski pisarz to „ten mały”. Dla czytelnika Sienkiewicz również niepostrzeżenie się nim staje. Jest tym, kim wówczas rzeczywiście był w Ameryce. Trzydziestoletnim dziennikarzem z dalekiego kraju, dobrze zapowiadającym się „literatem z Polski”, ambitnym, „dumnym i przewrażliwionym na swoim punkcie gówniarzem”, jak go w myślach nazywa inny bohater Łucjan Paprocki.
Po drugie – rozprawa z polskością, przy okazji
Szybko się zatem orientujemy, że „To przez ten wiatr” nie jest tak naprawdę powieścią historyczną, choć również ten, kto mocno pragnie czytać ją w ten sposób, znajdzie to, czego szuka. Na przykład odbrązowienia Sienkiewicza.
Odbrązawiaczy mamy dziś bez liku i ich zabiegi dawno przestały już wzbudzać podziw i ekscytację. W przypadku Sienkiewicza trudno nie być epigonem Stanisława Brzozowskiego, który pod sienkiewiczowski pomnik podłożył naprawdę silne ładunki. Nowak nie robi jednak tego nachalnie i nie po to, by obrzydzić nam autora trylogii. Raczej, by odkryć, jakie wewnętrzne sprężyny, jakie namiętności i marzenia napędzały tego młodego człowieka.
Sienkiewicz Nowaka to chodząca ambicja. Typ zdobywcy. Najpierw świata literatury, później – kobiet. Jego pragnienie uwiedzenia Modrzejewskiej, którą jednocześnie bawi i fascynuje, jest wręcz chorobliwe. Sienkiewicz marzy też o przygodzie, twardym życiu, pasowaniu na prawdziwego trapera. Zresztą jak inni Polacy, którzy w dzikim, nieprzyjaznym otoczeniu Meksykanów, Indian, poszukiwaczy złota, łazików, złodziei i kowbojów tracą jednocześnie rezon: „Tęsknili do przemocy, wszyscy trzej polscy przyjaciele. […] W Kalifornii czuli się jednak słabsi od wszystkich tutejszych mężczyzn”.
Są tragiczni i trochę śmieszni, a najbardziej śmiesznym pośród nich jest Sienkiewicz. Zawsze nieobecny podczas mrożących krew w żyłach wydarzeń, które spotkają Polaków na farmie, często pijany i po pijanemu zgrywający bohatera. Zarozumiały blagier, sprzedający polskim czytelnikom bajki o Dzikim Zachodzie, do czego przyznaje się w prawdziwym, cytowanym przez Nowaka liście do Juliana Horaina:
„Czy Pan uważa, że ten genialny młody człowiek rozwija się coraz bardziej, chociaż przy tym łże tak, że aż się papier ze wstydu czerwieni? Co więcej, powiem Panu, że w następnych listach będzie łgał jeszcze dwa razy tyle: będziecie czytać opisy stepów, niedźwiedzi, polowań i wypadków, które mu się przytrafiły, słowem, cały romans, w którym oprócz osnowy geograficznej i przyrodniczej wszystko jest zmyślone”.
Czy to jednak nie za to kochamy Sienkiewicza? Mistrza fikcji, z rozmachem nakreślonych postaci i plenerów. W trakcie lektury powieści Nowaka początkowa niechęć ustępuje sympatii. Sienkiewicz z „To przez ten wiatr” jest Sienkiewiczem Gombrowicza. Tym, który „ani przez pięć minut nie troszczył się o prawdę absolutną” [„Dziennik 1953–1969”, Kraków 2011, s. 240] i który do wirtuozerii doprowadził sztukę „wytwarzania urody”. On i Modrzejewska to pokrewne dusze. Oboje uprawiają teatr. „Jeśli teatr jego pełny jest postaci tytanicznych, o potędze i blasku – pisze Gombrowicz – nie spotykanym gdzie indziej, to właśnie ponieważ to jest czysty teatr i czyste aktorstwo” [s. 497].
„Ale nie lekceważmy Sienkiewicza – czytamy dalej w „Dzienniku”. – […] Jeśli zrozumiemy, że to jest poufny nasz marzyciel, wstydliwy opowiadacz snów, to książki jego urosną nam na miarę sztuki o charakterze spontanicznym, której analiza wprowadzi nas w mroki naszej osobowości” [s. 501].
My, polscy czytelnicy, w Sienkiewiczu Nowaka również przeglądamy się jak w lustrze.
Po trzecie – western, z przedrostkiem „anty”
Ale nie musimy tego robić.
Cały kunszt tej debiutanckiej powieści polega na tym, że polskość możemy zawiesić na kołku. Wystarczy zrobić prosty eksperyment myślowy – zapomnieć, że główna bohaterka to Modrzejewska, jej otoczenie to znani Polacy, a Sienkiewicz to najbardziej popularny pokrzepiciel polskich serc.
„To przez ten wiatr” zamieni się wówczas w sprawnie napisany western, który spełnia prawie wszystkie kryteria gatunku. Spójrzmy na odpowiednie hasło w „Słowniku terminów literackich” pod redakcją Janusza Sławińskiego [Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1988]. W powieści Nowaka mamy do czynienia i z tematyką związaną z wydarzeniami na Dzikim Zachodzie w drugiej połowie XIX wieku, i z wyrazistą akcją. Są tu też „obowiązkowe składniki awanturnicze”: strzelaniny, bójki, konne pościgi. Żeby nie być gołosłownym, wystarczy przytoczyć węzłowe zwroty akcji – dokonane po sąsiedzku żonobójstwo za pomocą siekiery, egzekucja sprawcy, machinacje bandytów i złodziei złota, strzelaninę w saloonie i na farmie. Jest wreszcie „operowanie efektownymi plenerami Dzikiego Zachodu”, które w wykonaniu Nowaka naprawdę nie trącą kiczem.
Zapomnijmy jednak o klasycznym westernie spod znaku Karola Maya. W „To przez ten wiatr” nie znajdziemy ani wyraziście zarysowanego konfliktu dobra i zła, ani głównego bohatera, kowboja lub szeryfa, odznaczającego się budzącymi sympatię cechami. Świat przedstawiony przypomina tu raczej rzeczywistość „Krwawego południka” Cormaca McCarthy’ego, której immanentną cechą jest przemoc, brzydota, samotność i śmierć (miejscami również językowo Nowak zdaje się wiele zawdzięczać McCarthy’emu).
Wrzuceni w piekło strefy pogranicza, jakim w latach siedemdziesiątych XIX wieku była Kalifornia, bohaterowie Nowaka spotykają tych czterech jeźdźców ludzkiej apokalipsy na każdym kroku. Przemoc jest obecna w stosunkach społecznych, gdzie „Meksy” i Indianie są traktowani jak podludzie, czarny za romans z białą kobietą zostaje stracony bez sądu, gwałty kobiet są na porządku dziennym, a bieda brutalizuje nawet przyjacielskie relacje. Brzydotę reprezentują bezzębne, zarośnięte twarze kowbojów, spocone, śmierdzące koszule mężczyzn, spracowane ręce kobiet. Samotność i strach zapijane są alkoholem. Śmierć, od kuli, noża lub zarazy, jest wszechobecna – niesie ją też natura wraz z podmuchami suchego, ostrego wiatru.
Posępna, fantasmagoryczna atmosfera panuje również w świecie polskich imigrantów. Paprocki w pijackim zwidzie włóczy się nocami półnagi po obrośniętej kaktusami pustyni. Sienkiewicz próbuje zapomnieć o niepowodzeniach u Modrzejewskiej w ramionach miejscowej prostytutki. Polacy są pełni dobrych intencji, ale nie są impregnowani na zło. Kiedy nagle jak kometa pojawia się na chwilę na farmie polski emigrant Rudolf Korwin-Piotrowski, w świecie rzeczywistym pierwowzór późniejszego Zagłoby, jowialny facecjonista okazuje się obleśnym pijakiem usiłującym zgwałcić polską służącą Anusię. Jego wysiłki kwitowane są skrywającymi zażenowanie uśmiechami gospodarzy.
Moralny rozkład, zdaje się mówić do nas Nowak, czai się w każdym z nas. Czasami tak niewiele trzeba, by jak Conradowski Kurtz wyszeptać: „Zgroza, zgroza”.
Po czwarte – romans, czyli siła kobiety
„Krwawy południk” McCarthy’ego kończy się wydarzeniami rozgrywającymi się na pograniczu meksykańsko-amerykańskim w 1878 roku. Obłąkańczy taniec sędziego Holdena, najbardziej okrutnego bohatera tej powieści, nie wahającego się zabić dziecka, którym najpierw troskliwie się opiekował, dzielą tylko dwa lata od prób założenia polskiego falansteru w Kalifornii.
Powinowactwo „To przez ten wiatr” z antywesternem amerykańskiego pisarza jest jednak tylko częściowe. Najsilniejszą stroną książki Nowaka jest bowiem postać głównej bohaterki – jej emocje, wysiłki, zdeterminowanie, próby wybicia się na niezależność, matczyne uczucia, artystyczne ambicje. Próżno tego szukać u McCarthy’ego.
W nieskonsumowanym romansie z Sienkiewiczem to Modrzejewska przykuwa uwagę. Jest słaba i silna jednocześnie, namiętna i wyrachowana. Wie, czego chce. Męskie postacie przy niej bledną, stają się tłem. To ona okazuje się ostatecznie tym kimś, kim oni pragnęli się stać jadąc na amerykańskie Zachodnie Wybrzeże.
„To przez ten wiatr” mogła zakończyć scena krwawych porachunków, w które przypadkiem zostali wciągnięci polscy bohaterowie. Kończy się jednak dialogiem Modrzejewskiej z Augustusem Langenbergerem tuż przed jej wyjazdem do San Francisco. Sienkiewicz znika niespodziewanie z pola widzenia jak fikcyjna postać po zamknięciu książki. Augustus wyznaje Modrzejewskiej, że szczerze chciał, by im się udało. „Wiele rzeczy się udało – odpowiada ona – […] Przestałam śnić o miejscach, do których nigdy nie wrócę”.
Jakub Nowak sprawił, że o kalifornijskiej farmie pod Anaheim z 1876 roku będziemy śnić naprawdę często.
Przypisy:
[1] Józef Szczublewski, „Żywot Sienkiewicza”, PIW, Warszawa 1989, s. 27.
[2] Tamże, s. 30.
[3] Cyt. za: Józef Szczublewski, „Modrzejewska. Życie w odsłonach”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009, s. 195.
[4] Tamże, s. 196.
Książka:
Jakub Nowak, „To przez ten wiatr”, redakcja Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2022.