Polacy i Niemcy przeprowadzili po drugiej wojnie światowej jeden z najbardziej udanych procesów pojednania, a jednak oba społeczeństwa niemal nic o sobie nie wiedzą. To dlatego w 2022 roku, kilkadziesiąt lat od drugiej wojny światowej i trzydzieści lat od przełomu demokratycznego w Europie Środkowo-Wschodniej, nader łatwo jest ich wzajemne stosunki psuć, a wręcz podpalać, z pobudek politycznych i wyborczych. Należy docenić wysiłki polsko-niemieckiego pojednania po wojnie, ale trzeba mieć świadomość, że nie było ono skrojone na nowe czasy. Potrzebujemy dziś nowych działań i nowego myślenia o przebaczeniu, na miarę czasów rewolucji Zuckerbergowskiej.

Nowoczesny Brunner nie istnieje

Spędziliśmy w Niemczech wiele czasu – między innymi na Uniwersytecie Ludwiga Maximiliana w Monachium i w Wissenschaftskolleg zu Berlin. Wystarczająco dużo, aby rozstać się z wieloma stereotypami, jakim ulegają Polacy na temat swojego niemieckiego sąsiada. Stereotyp numer jeden, że Niemcy to bogate i świetnie wykształcone, nowoczesne społeczeństwo. Stereotyp numer dwa współistnieje z pierwszym, choć kompletnie się z nim kłóci. Zawiera się on w skojarzeniu, o którym niegdyś tak świetnie pisał Andrzej Stasiuk: Niemcy to „Dojczland”, kraj nazistów rodem z „Hansa Klossa”, a niemiecki to brzydki język, którym wykrzykiwano agresywne „Hände hoch”.

Oczywiście, społeczeństwo niemieckie, łączące te dwa stereotypy, w rzeczywistości nie istnieje. Dostrzeże to oko każdego obserwatora, jeśli tylko spędzi on w tym kraju wystarczająco dużo czasu i jeśli chce obserwować i rozumieć, a nie tylko potwierdzać przypinane bez refleksji łatki. Niemcy, tak jak Polacy i jak każde społeczeństwo, są zróżnicowani i pełni sprzeczności. Warto zwrócić uwagę na różnicę nie tylko między byłym NRD a byłymi Niemcami Zachodnimi, ale także na kontrasty między północą a południem, wielkimi miastami a prowincją, światowym i kosmopolitycznym Berlinem, a resztą kraju. 

Niemiecka lekcja do odrobienia

Stosunek do historii, który Polaków u Niemców często interesuje szczególnie, także jest skomplikowany. Z jednej strony, Niemcy to społeczeństwo, które w skali globalnej być może najwięcej zrobiło, gdy chodzi o swoją odpowiedzialność wobec historii. Masowa edukacja, świadomość zbrodni dokonanych w dwudziestym stuleciu, programy dla wolontariuszy, wrażliwość na dyskryminację mniejszości – wszystko to robi olbrzymie wrażenie. 

Z drugiej strony, z całą pewnością jest jeszcze wiele do zrobienia, choć oczywiście można stawiać uzasadnione pytanie: a któreż państwo nie ma jeszcze ważnych lekcji do odrobienia w dziedzinie nauki i świadomości historii. Tak czy inaczej, lekcje do odrobienia mają Niemcy, między innymi gdy chodzi o zbiorową świadomość (czy też jej brak) dotyczącą różnorodności ofiar narodowego socjalizmu. A także, gdy chodzi o przełożenie lekcji przeszłości na współczesność. Jak bardzo trudne i nieoczywiste jest to dla tego społeczeństwa, widać choćby dziś, gdy wychowane w szacunku dla hasła nie wieder – nigdy więcej – musi konfrontować się z koniecznością aktywnego wysyłania ciężkiej broni do Ukrainy, aby pomóc obrońcom liberalnej demokracji przeciwko autorytarnemu państwu, dysponującemu ropą i gazem. 

Częścią nieodrobionej jeszcze wystarczająco lekcji wobec innych narodów jest także szokujący u przeciętnego obywatela Republiki Federalnej brak wiedzy o Polakach (będący niejednokrotnie lustrem niewiedzy Polaków o Niemcach – pisał o tym wiele lat temu Piotr Buras w świetnej książce „Muzułmanie i inni Niemcy”). Istnieją też, a jakże, stereotypy wobec nas. Polacy to ciężko pracujące społeczeństwo – to z jednej strony wie każdy, ale istnieje też całe rezyduum niewybrednych żartów o Polakach-złodziejach samochodów, o Polakach-bezdomnych i bałaganiarzach, Polkach-sprzątaczkach itd. Nawet jedna z naszych (Karoliny) najlepszych przyjaciółek z czasów studiów w Monachium nie umiała powstrzymać się przed opowiadaniem takich żartów, co nie przeszkadzało jej być jednocześnie pełną ciepła i chęci do pomocy powierniczką codziennych problemów. 

Większość z nas nie spędza jednak miesięcy i lat w Niemczech, aby pozbyć się stereotypowego widzenia sąsiada. A procesy pojednania wymagają przecież podejścia ogólnospołecznego. Więc co właściwie jest do zrobienia?

Autor grafiki: Max Skorwider

Nieznośne pojednanie

Odpowiedź przychodzi wraz z poprawną definicją sytuacji. „Nie ma nic bardziej irytującego niż powracanie do pojednania polsko-niemieckiego. Ta sprawa jest zamknięta” – powiedziała ostatnio dobra przyjaciółka, która od lat mieszka w Niemczech. Rzeczywiście. Po drugiej wojnie światowej Polska i Niemcy przeprowadziły jeden z najbardziej udanych procesów pojednania. Na międzynarodowych konferencjach o przebaczeniu ponad dekadę temu można było usłyszeć, jak ludzie z całego świata, szczególnie z Korei, Japonii, Chin, prosili, aby opowiedzieć im więcej o tym, w jaki sposób Polacy i Niemcy pojednali się po wojnie. Wszystkie kroki, które zostały wykonane w tym procesie – list biskupów polskich do biskupów niemieckich, napisany już w 1965 roku, którego słynne sformułowanie „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” wywołało furię władz komunistycznych; potem wielokrotne przeprosiny ze strony polityków niemieckich; odszkodowania dla ofiar narodowego socjalizmu; fundacje polsko-niemieckie; wymiany studenckie – jest naprawdę o czym opowiadać. 

Skoro temu pojednaniu niczego nie brakuje, to co jest z nim nie tak? Stawiamy tezę, że było udane z punktu widzenia poprzedniej, ale nie obecnej epoki. I że w takim razie potrzebujemy nowego podejścia do niego. Proces pojednania bowiem jako taki nie kończy się nigdy, możemy go zatem otworzyć na nowo i to nie tylko w negatywnym, rewanżystowskim sensie. 

Po pierwsze, pojednanie polsko-niemieckie odbyło się na poziomie elit, ale nie społeczeństw. W imieniu Polaków i Niemców mówili i mówią intelektualiści, duchowni, politycy. Taki rodzaj pojednania nie jest przekonujący w czasach demokratyzacji spod znaku mediów społecznościowych. Francuski socjolog Pierre Rosanvallon opisał nowe zjawisko społeczne, które nazwał indywidualizmem pojedynczości. Polega ono między innymi na tym, że w dobie mediów społecznościowych bardziej skupiamy się na autentyczności pojedynczych przeżyć, niż jakimkolwiek przekazie od autorytetów. Autorytety nie działają w epoce klików. Oparte na odgórnych stwierdzeniach i dokonaniach autorytetów, a nie oddolnych działaniach obywateli, pojednanie polsko-niemieckie zostało przygotowane na inne czasy i obecnie domaga się przetłumaczenia na nowy język.

Ponieważ pojednanie polsko-niemieckie odbywało się dotychczas na poziomie elit, ostatecznie nie trafiło do masowej edukacji. I tak, Polacy i Niemcy wiedzą, że mieszkają tuż obok siebie, ale w ich zbiorowej świadomości ze świecą można by szukać wiedzy o tym, jak dokładnie działa i wygląda kraj sąsiada, jak bardzo jest zróżnicowany, z jakimi problemami się mierzy i jak można byłoby z nim współpracować lub od niego się uczyć. Wymiany studenckie tego nie załatwią, ponieważ jako odbywające się w bańce czysto akademickiej, są one zasadniczo przedłużeniem pojednania elitarnego. Jak wielkie jest natomiast zapotrzebowanie na wiedzę o sąsiedzie, uświadomimy sobie, gdy zrozumiemy, co następuje. Wiele mówi się ostatnio o rywalizacji Polski i Niemiec na wielu polach – media prorządowe wypełnione są informacjami na ten temat, a także o tym, w czym się nie zgadzamy. Za mało mówi się natomiast, jak nawet i pod rządami PiS-u kwitnie wymiana handlowa. W 2021 roku Polska była piątym partnerem gospodarczym Niemiec na mapie świata, a wartość wymiany handlowej wyniosła 147 miliardów euro [!]. Zamiast elitarnych wymian trzeba byłoby raczej pomyśleć o stałej obecności kraju sąsiada w programie szkolnym, wiadomościach telewizyjnych i radiowych. I bynajmniej nie chodzi jedynie o mówienie o historii – dla młodych pokoleń ważne jest to, co dzieje się teraz, osobiste doświadczenie ich oraz ich rodzin. 

Po drugie, pojednanie polsko-niemieckie zostało zbudowane w relacji bilateralnej i asymetrycznej. Niemcy, jak mawiano, przegrały wojnę, ale wygrały pokój – i Polska szybko stała się w tej relacji junior partnerem, krajem słabszym i biedniejszym. Dziś polskie i niemieckie PKB nie są wciąż równe, ale po trzydziestu latach bogacenia się nie tylko Polacy, lecz także Estończycy, Litwini i inni Europejczycy na wschód od Niemiec mają uzasadnioną potrzebę, aby relację z Berlinem budować na warunkach równościowych i partnerskich. Niestety, może się zdarzyć, że pragnąc wyjścia z tej sytuacji, coraz bardziej brnie się w asymetrię. Można powiedzieć to choćby na temat żądania reparacji od Niemiec, które nad Renem jest po prostu niesłyszalne – i jest tak niezależnie od tego, że sprawa pod wieloma względami nie jest tak prosta, jak chcieliby twierdzić krytycy tych żądań. Znajduje to swój refleks choćby w retoryce, opozycyjnej w końcu, Platformy Obywatelskiej. 

Trzeba zatem szukać nowych, multilateralnych i regionalnych sposobów budowania partnerstwa na równych zasadach. I tu uwaga. Ustanawianie instytucji, które koncentrują się wyłącznie na przypominaniu Niemcom o ich odpowiedzialności bilateralnej w kontekście historycznym, dążenie do uznania przez stronę niemiecką polskiej krzywdy, uznania równości polskiej krzywdy z krzywdą żydowską – wszystko to nie tylko jest dyskusyjne pod względem stawianych celów, lecz także mija się z aktualnym słuchem społecznym i zainteresowaniem w Berlinie. W ciągu ostatnich lat tych dróg próbowano i pokazały one swoje daleko idące ograniczenia – pamiętamy, jak polski parlament wycofywał się w pośpiechu z nieszczęsnych ustaw godnościowych. Niemcy mają dziś zainteresowania multilateralne i globalne i stąd wątpliwe jest, że kiedykolwiek to bilateralne postawienie sprawy, z kontekstem konkurencji między krzywdą polską a żydowską, będzie poprawnie odczytane, ciekawe dla niemieckich partnerów, a wreszcie skuteczne.

Nowe pojednanie: multilateralne, regionalne, europejskie

Polska, krytykując obecnie Niemcy, płynie na globalnej fali, jaką jest krytyczny stosunek do tego kraju, związany z niezbyt jasnym zachowaniem kanclerza Scholza wobec wojny w Ukrainie, a także błędami Ostpolitik spod znaku projektów Nord Stream 1 i 2 oraz złudzeń, że można Rosję demokratyzować dzięki współpracy handlowej. Jedynym wyjściem, aby obecny kryzys przekuć w szansę, nie jest wydobywanie z całej tej skomplikowanej układanki wyłącznie stosunków polsko-niemieckich, ale rozmowa na temat całej Europy Środkowo-Wschodniej, o obszarze „skrwawionych ziem” Timothy’ego Snydera, o roli, jaką Niemcy i Polska oraz pozostałe kraje regionu mają w niej odgrywać wraz z przesunięciem się geopolitycznych płyt tektonicznych, wywołanym przez Putina i przez bohaterski opór Ukraińców.

W swoim pięknym „Dzienniku myśli” Hannah Arendt napisała kiedyś, czym różni się przebaczenie od pojednania. Przebaczenie, twierdziła filozofka, to relacja asymetryczna, gdy jeden człowiek klęczy i przeprasza, a drugi przyjmuje przeprosiny (bądź też nie). Pojednanie to relacja między dwoma równymi partnerami, którzy niejako z wysokości patrzą na ciężar wspólnej przeszłości. Przebaczenie i pojednanie po drugiej wojnie światowej miało zwykle bilateralną twarz, bardziej lub mniej asymetryczną na modłę tego stwierdzenia Arendt. Niemcy i Francuzi, Niemcy i Polacy, Niemcy i Żydzi – wszystkie te pojednania były tego rodzaju.

Dziś jednak do myślenia Arendt możemy dodać jeszcze jeden obraz. To wyjście poza relację dwójkową, odwołanie do powojennej budowli, jaką jest Europa, do jej idei, która jest ideą multilateralną, szeroką i inkluzywną. To ona może być inspiracją nie tylko dla stosunków polsko-niemieckich, ale w ogóle dla koncepcji pojednania i przebaczenia w obliczu historii.