– Dzień dobry, czy to weterynarz? Mój pies jest chory. Rosną mu wielkie kły, takie aż do ziemi, zjadł już kilka osób. Hi, hi [buch, odkładam słuchawkę].

– Tu mówi śmierć, uuumrzeeesz juuuutroooo [buch, moja przyjaciółka odkłada słuchawkę, zwijając się ze śmiechu].

Miałyśmy dziewięć, dziesięć lat, a kawały telefoniczne to była jedna z naszych ulubionych zabaw, kiedy byłyśmy same w domu. Mówimy o czasach telefonów stacjonarnych, odbierający nie wiedział, kto dzwoni, i według nas nieźle się dziwił, kiedy nas słyszał: królowe angielskie, wysłanniczki szatana, duch zmarłej ciotki albo milicjantka.

Wiele się zmieniło od tamtych lat. Maszyny wymyślane wówczas przez autorów futurystycznych książek stały się codziennymi, banalnymi urządzeniami. Inżynierowie z Doliny Krzemowej projektują równoległe światy, w których funkcjonują nasze awatary, a już od dawna istnieją technologie, dzięki którym można sprawdzić, kto dzwoni. Wydawałoby się, że w tych czasach kawały telefoniczne stały się nieco bardziej skomplikowane. 

Aż tu nagle rosyjscy pranksterzy dwukrotnie dodzwaniają się do polskiego prezydenta i wkręcają go, że są światowymi dygnitarzami. 

Skorzystali z okazji

Wiele już padło poważnych słów pod adresem prezydenckich służb, które powinny ponieść surową odpowiedzialność za narażenie głowy państwa na kontakt z nieznaną osobą. Wiele żartów na temat pechowca, który z ufnością zwracał się imieniem francuskiego prezydenta do rozmówcy z wyraźnym rosyjskim akcentem. 

Szef gabinetu prezydenta, Paweł Szrot, powiedział portalowi wp.pl, że rozmowy telefoniczne głowy państwa są obwarowane procedurami bezpieczeństwa i że urzędnicy, którzy ich nie dopełnili, będą ukarani. A więc są procedury, są technologie i są urzędnicy, którzy wiedzą, co robić, żeby prezydent mógł mieć pewność, że wie, z kim rozmawia. Ale Andrzej Duda nie wiedział. 

„Gazeta Wyborcza” ustaliła, jak doszło do tej potencjalnie groźnej w skutkach sytuacji. Do prezydenta mniej więcej w tym samym czasie dzwonili inni, prawdziwi przywódcy w związku z uderzeniem dwóch rakiet w Przewodowie. „Macron” dzwonił na prywatną komórkę Andrzeja Dudy z Bali, a tam odbywał się właśnie szczyt G20, na którym był prawdziwy Macron i inni dygnitarze. Tuż przed tą rozmową do Dudy dzwonił, również z Bali, kanclerz Niemiec Olaf Scholz, który, jak twierdzi źródło „Wyborczej” w Pałacu Prezydenckim, mówił polskiemu prezydentowi, że w pobliżu jest zaniepokojony Macron i on też chciałby się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja.

Źródło domyśla się, że rosyjskie służby podsłuchiwały, co się dzieje na szczycie i wykorzystały to. Pranksterzy, którzy (po raz kolejny!) dodzwonili się do prezydenta Dudy, podszywając się pod francuskiego prezydenta, to rosyjscy youtuberzy znani z tego, że nabierają znanych ludzi, podając się także za znanych ludzi. Wcześniej nabrali też samego Macrona, księcia Harry’ego czy Aleksandra Łukaszenkę. Można domyślać się, że są związani z rosyjskimi służbami i to na ich zlecenie robią swoje pranki, podważając autorytet przywódców świata zachodniego albo tych, których Rosja chciałaby upokorzyć.

W Pałacu Prezydenckim nie można być zmęczonym

Po ludzku można więc zrozumieć, jak doszło do tej niefortunnej sytuacji. Czy jednak w pałacu prezydenta, wśród jego urzędników, jest miejsce na ludzkie zaniedbanie i zmęczenie? Czy można być człowiekiem i mylić się jak człowiek, kiedy w grę wchodzi bezpieczeństwo państwa związane z tematami omawianymi przez jego prezydenta z innymi przywódcami? 

Chociaż w tym przypadku nic strasznego się nie stało i nie mogło się stać, bo prezydent ponoć wiedział, że podczas tego rodzaju nieszyfrowanego połączenia musi uważać na to, co mówi, to odpowiedź brzmi: nie, nie można pójść na skróty, być zmęczonym i dać się zmylić. To jest polityczny błąd, który nas osłabia, a graniczymy z krajem, w którym trwa wojna i jesteśmy w tę wojnę zaangażowani. Połączenie powinno zostać przechwycone, tak jak stało się to przy podobnej próbie wkręcenia prezydenta i premiera Łotwy.

Nie można wystawiać polskiego prezydenta rosyjskim służbom, żeby go ośmieszyły, więc trzeba wykonać wszystkie mozolne procedury konieczne przy łączeniu jego rozmów, nawet jeśli są one nudne, męczące, jest już po północy, a jest się przekonanym, że ten facet w słuchawce to prezydencki friend, Emmanuel. 

Ośmieszony prezydent 

Prezydent Duda nigdy nie cieszył się przesadnie wielkim autorytetem w świecie ani w Polsce. Ma oczywiście poparcie swoich wyborców, dzięki którym został wybrany na dwie kadencje, ale oprócz własnej popularności korzystał w tym wypadku z zaplecza politycznego PiS-u i za drugim razem – z pewnej pomocy mediów publicznych. Andrzej Duda częściej bywa postacią memiczną niż uosobieniem męża stanu.

Jednak w kontekście Ukrainy Duda jest politykiem ważnym. Niewątpliwie najważniejszym w Polsce, a ponieważ rola Polski w kwestii pomocy Ukrainie jest ważna w świecie, tym samym rośnie w tym kontekście także rola polskiego prezydenta. 

Żeby to zobrazować, można wspomnieć klip, jaki zrobili Ukraińcy z okazji święta niepodległości państwa polskiego. Wołodymyr Zełenski we wzruszającej i podniosłej atmosferze składa Polsce życzenia i deklaruje przyjaźń i miłość na zawsze, a jedną z głównych postaci klipu jest występujący w różnych ujęciach u boku Zełenskiego Andrzej Duda. Dlatego ośmieszając polskiego prezydenta, rosyjscy youtuberzy próbowali osłabić sojuszników Ukrainy. Nie tylko Polaków, ale i cały zachodni świat, który stanął w jej obronie. 

Choć więc w konsekwencji rozmowy Dudy z fałszywym Macronem teoretycznie nie stało się nic groźnego dla państwa polskiego, to żart ten pokazał, że polski prezydent jako ważny polityk dla Ukrainy może być celem rosyjskich ataków i dlatego stał się celem tych youtuberów. Kontekst ukraiński jest kluczowy w tej sytuacji, bo rosyjscy prowokatorzy dodzwonili się do Dudy w chwili, kiedy wszyscy zastanawiali się jeszcze, co właściwie stało się w Przewodowie, a media nie wykluczały, że rakiety, które tam spadły, były rosyjskie. Panowała niepewność, trudna politycznie sytuacja ze stroną ukraińską, która odcinała się od jakiejkolwiek odpowiedzialności za dwa wybuchy. 

Panowała absolutna powaga, kiedy dwóch youtuberów przez telefon zrobiło Polakom pranka i słuchało z powagą, jak polski prezydent zapewnia Emmanuela, że nie chce wojny z Rosją. W efekcie ośmieszony został nie tylko prezydent, lecz także Polska, Zachód i pośrednio Ukraina, wspierana przez wszystkie te środowiska. 

Tradycyjne metody

Rosyjskie czołgi wjechały do Ukrainy po tym, jak niektórzy eksperci snuli scenariusze o końcu wojen konwencjonalnych. Następna wojna świata zachodniego miała odbywać się w internecie, miało zabraknąć prądu, hakerzy mieli zdobywać dostępy do broni atomowej i destabilizować rządy. Ale do Ukrainy wjechało wojsko, wleciały rakiety, wojna toczy się na frontach, w oblężeniach i okopach. Nowe technologie istnieją w niej w postaci nowoczesnego uzbrojenia, dronów bojowych, rakiet samonaprowadzających, ale to jest nadal dwudziestowieczna wojna.

Rosyjscy youtuberzy też robią kawały, jak dzieci w XX wieku, które korzystały z tego, że ich numer się nie wyświetla i udawały do słuchawki Dartha Vadera, dysząc: „It is your destiny”. Oni korzystają z tego, że przez chwilę nie działają procedury, że ktoś jest zmęczony, że panuje zamieszanie, bo stało się coś groźnego. Wywołują konsternację, ale przede wszystkim pokazują, że dadzą radę utrzeć nosa nawet największym przywódcom. W czasach wielkiej próby sił to coś znacznie więcej niż zwykły żart. 

Ich działanie zresztą na takie nie wygląda. W ostatnim czasie, podając się za prezydenta Łotwy, youtuberzy mieli dzwonić do sekretarza generalnego NATO, a jako Andrzej Duda do prezydenta Estonii. Tyle że tam nie udało się im nagrać ośmieszającej rozmowy. 

Wojna toczy się także o morale. Ośmieszeni przywódcy grasujący po serwisie YouTube nie podnoszą ich.

 

*Fotografia użyta na stronie głównej © Andrzej Hrechorowicz. Źródło: KPRP.