Robert Mazurek nie będzie już prowadził audycji w publicznym radiu, bo w radiu RMF przepytywał posła PiS-u o to, czy w ustawie budżetowej powinno znaleźć się 2,7 miliarda złotych na media publiczne, zamiast na coś innego.
Brzmi to źle. Być może kiedyś w obronie dziennikarza poddanego tak oczywistym szykanom politycznym powstałby jakiś list otwarty do władz radia, środowisko wyraziłoby sprzeciw. Jednak teraz jest cisza. Wygląda na to, że nikt nie współczuje dziennikarzowi, który stracił audycję muzyczną w niszowej stacji, jaką jest Dwójka, bo kwestionował gdzie indziej polityczne decyzje.
Żadnych złudzeń
Strona, która mogłaby teraz organizować takie protesty, teraz milczy, bo Robert Mazurek nie jest pierwszy. Przed nim z publicznymi mediami pożegnało się wielu dziennikarzy, a ich miejsca zajęli inni – lojalni wobec władzy. Zaczęło się w 2015 roku i trwało przez kilka lat, aż do całkowitego pozbawiania mediów publicznych niezależności. A Robert Mazurek, rozpoczynając tam w 2020 roku pracę, wiedział, jaka jest sytuacja.
Jest też najprawdopodobniej drugi powód tego, że obrońcy wolnych mediów tym razem milczą – Polskie Radio od dawna nie nosi cech medium wolnego, więc nawet jeśli rezygnuje ze współpracy z dziennikarzem, bo jego władzom nie podoba się to, jak rozmawia z posłem, nie zmieni to ani trochę tego radia. Zniknięcie Roberta Mazurka z anteny niczego nie zmieni, jeśli chodzi o niezależność radia. Tym bardziej że prowadził audycję muzyczną.
Jednak za dziennikarzem znanym raczej z prawicowych sympatii politycznych, a już na pewno środowiskowych, nie ujmą się też raczej koledzy z mediów sprzyjających PiS-owi. Rezygnacja ze współpracy z gwiazdą, jaką jest Mazurek, to znak, że nie ma takich gwiazd, których nie można by zwolnić. A co dopiero szeregowych pracowników.
Standardy poszły z dymem
W tym samym czasie, z podobnych powodów, co Robert Mazurek, pracę straciła inna rozpoznawalna dziennikarka – Joanna Racewicz. Jej, podobnie jak Mazurkowi, nie przedłużono umowy w radiowej Jedynce. Z tych samych powodów – krytykuje telewizję publiczną. Racewicz powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską, że standardy TVP, jakie pamięta z dawnych czasów, czyli obiektywizm, prawda, wysłuchanie obu stron, uleciały z dymem epoki.
W Jedynce prowadziła program w paśmie „Cztery Pory Roku”, trudno więc spodziewać się, że z takimi wyskokami jest zdolna przeprowadzić jakąś rewolucję – ani publiczność nie była duża, ani tematyka drażliwa. A jednak. Jej również nikt nie broni, chociaż i tym razem rzeczniczka Polskiego Radia nie ukrywała, z jakiego powodu nie przedłużono umowy. Jakby wolność słowa w tej instytucji była pojęciem tak archaicznym, że nie można jej wprost podać jako powodu do rezygnacji ze współpracy.
Co tam Racewicz. Kilka miesięcy temu nagle, bez podania do wiadomości publicznej powodów, został zwolniony z funkcji prezes Telewizji Publicznej Jacek Kurski. Można się tylko domyślać, że chodzi o karę za własne rozgrywki polityczne niewygodne dla prezesa PiS-u, jednak oficjalnie żaden argument, który stawiałby na pierwszym miejscu dobro odbiorców mediów publicznych, nie został podany.
Reasumując – z mediów publicznych można zwolnić za każdą niesubordynację i każdego – można jawnie podać powody albo w ogóle ich nie podawać, ale nie należy się spodziewać, że ktoś się tym przejmie.
Ryzykowne zwarcie szyków
Co jednak oznacza ta niewątpliwa demonstracja siły ze strony polityków, którą było zwolnienie Kurskiego, i bezkarności władz Radia, które nie przedłużyło umów z dziennikarzami, podając powody ewidentnie polityczne? Można to traktować jako hasło do zwierania szyków przed wyborami. Media publiczne w kampanii wyborczej odgrywają kluczową rolę, a PiS może przegrać. Pokazując, że nie ma gwiazd, z którymi nie można byłoby się rozstać, daje sygnał, że nie ma też miejsca na błędy, wyskoki, niesubordynację. To jednak strategia, która jest ryzykowna.
Jeśli publicznie, bez zachowania pozorów, PiS demonstruje mobilizację, to aż się prosi, żeby przeciwnicy polityczni publicznie podstawiali mu nogę. Widać to już po reakcjach polityków Solidarnej Polski na tęczowe opaski na ramionach gwiazd „Sylwestra Marzeń”. Oprócz pomstowania na promocję LGBT, mówią też o tym, że pod znakiem zapytania stanęło głosowanie nad ustawą budżetową, w której znajduje się 2,7 miliardów złotych na TVP, o które Mazurek pytał w RMF posła PiS-u.
Tym bardziej że po zwolnieniu Kurskiego Solidarna Polska gra o wiele więcej niż o czystą satysfakcję z potknięć mediów pod władzą PiS-u. Telewizja dawała tej małej partyjce wielką platformę, bez Kurskiego trudniej będzie walczyć o przetrwanie i szachowanie PiS-u. Polityczna gorliwość decydentów mediów publicznych może więc obrócić się przeciwko nim z zupełnie nieoczekiwanej strony. Dobrze by było, gdyby to była walka o niezależność, a nie o to, w czyim imieniu będzie odbywać się manipulacja.
Trzeba bronić każdego niezależnego tekstu
Jednak władza pokazuje swoją siłę nie tylko dziennikarzom pośrednio jej podległym. Na wniosek Antoniego Macierewicza Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji rozpoczęła postępowanie w sprawie ukarania dziennikarzy TVN za reportaż „Siła kłamstwa”. Reportaż opowiada o kłamstwach i manipulacjach w pracach tak zwanej komisji smoleńskiej, która miała przeforsować tezę, że katastrofa samolotu z polską delegacją była zamachem.
Tym razem jest reakcja, media nie związane z PiS-em stają w obronie autorów reportażu. Publikując oświadczenia na swoich stronach, argumentują, że postępowanie KRRiT ma wywołać efekt mrożący, kneblować, zastraszać i że to dławi wolność mediów. Trudno nie przyłączyć się do tej akcji. Milczenie, gdy jest jeszcze o co walczyć, doprowadzi do sytuacji, w której nie będzie po co się sprzeciwiać – jak w mediach publicznych. Dopóki PiS nie ma wszystkich mediów, trzeba bronić każdego niezależnego reportażu, każdego tekstu.
Mobilizacja jest więc zrozumiała i słuszna. A cisza w mediach publicznych po jawnych interwencjach politycznych powinna wybrzmiewać równie głośno, jak ten sprzeciw.