Trwa spór, czy zbrodnie rosyjskie w Ukrainie stanowią ludobójstwo; to, że popełniane są tam zbrodnie wojenne i przeciw ludzkości nie ulega jednak wątpliwości.
Zbrodnie wojenne ścigać można na podstawie IV konwencji haskiej z 1907 roku, ewentualne ludobójstwo – w oparciu o stosowną konwencję ONZ z 1948 roku. Ale z przyszłym ściganiem przed trybunałem międzynarodowym zbrodni przeciw ludzkości może być kłopot – bo żadna konwencja międzynarodowa o ich karaniu nie istnieje.
Problem z definicją
Słucham!? – chciało by się wykrzyknąć. O tureckich zbrodniach przeciw ludzkości mówili już alianci podczas pierwszej wojny światowej, potępiając popełnione wówczas na Ormianach ludobójstwo – choć słowo to, wówczas jeszcze nie istniejące, w alianckiej deklaracji nie padło.
Za zbrodnie przeciw ludzkości sądzeni byli niemieccy i japońscy przywódcy po drugiej wojnie światowej – i ta kategoria zbrodni weszła do kodeksów karnych wielu państw. Każą je też liczne międzynarodowe akty prawne, w tym zwłaszcza leżący u podstaw działania Międzynarodowego Trybunału Karnego statut rzymski.
Choć zbrodnie te są w nich określane w różny sposób, chodzi o nieprzedawnialne akty okrucieństwa, niezależnie czy popełniane na własnych czy cudzych obywatelach, w czasie pokoju czy wojny, wymierzone w definiowalną grupę ludzi. Najpełniejszą ich definicję zawiera statut rzymski – ale ratyfikowały go tylko 123 kraje ze 193 państw członkowskich ONZ. Konwencję o ludobójstwie – 152. Konwencja haska jest uważana za obowiązującą powszechnie.
Przyjęcie przez Zgromadzenie Ogólne ONZ konwencji o zapobieganiu zbrodniom przeciw ludzkości i ich ściganiu pozwoliłoby na ujednolicenie ich definicji, a także objęcie nią czynów, które dopiero niedawno za zbrodnie takie zostały uznane. Należą do nich między innymi gwałt, zniewolenie czy tortury, karane w rozmaitych aktach prawnych, lecz dopiero w statucie rzymskim uznane za zbrodnie przeciw ludzkości.
Można by wręcz sobie wyobrazić, że wszystkie państwa członkowskie przyklasną z entuzjazmem takiej inicjatywie, chcąc udowodnić, że z takimi zbrodniami nie mają nic wspólnego. Nic jednak bardziej mylnego.
Wstrząśnięci dyktatorzy
„Jesteśmy wstrząśnięci, że poprzez Sekretariat Szóstego Komitetu delegaci z niektórych misji ogłosili się koordynatorami projektu rezolucji o Zbrodniach przeciw Ludzkości”, napisali w październiku do tegoż sekretariatu przedstawiciele w ONZ Rosji i Chin; misje Korei Północnej, Iranu, Białorusi, Syrii, Wenezueli, Kuby, Erytrei oraz Nikaragui dołączyły zaś swoje podpisy.
Szósty Komitet to organ Zgromadzenia Ogólnego zajmujący się traktatami. Od dawna działa zwyczajowo na zasadzie konsensusu: jeśli jakaś sprawa budzi sprzeciw jednego nawet państwa, automatycznie i bez dyskusji przenoszona jest do porządku obrad na rok następny. Tak właśnie w ostatnich latach sprawa konwencji o zbrodniach przeciw ludzkości spadała z porządku obrad.
Ale zwyczaj prawem nie jest, a w ZO, inaczej niż w Radzie Bezpieczeństwa, nikt nie ma prawa weta. Jesienią tego roku, jak w latach poprzednich, grupa ośmiu państw, pod wodzą Meksyku i z udziałem między innymi USA, Bangladeszu i Gambii, ponownie wystąpiła z wnioskiem o wszczęcie prac nad konwencją, Rosja ponownie zgłosiła sprzeciw – ale okazało się, że została przechytrzona. Meksyk przygotował sobie zaplecze, zyskał poparcie między innymi UE, w tym i Polski, i innych państw. W ciągu kilku dni grupa sygnatariuszy wniosku urosła z 8 do 86 i wniosek meksykański zgłoszono do porządku obrad.
Stąd oburzone pismo Rosji i Chin do Sekretariatu. Tyle że oprócz oburzenia niewiele przeciwnikom konwencji pozostało. Mogli albo doprowadzić do głosowania i przegrać je sromotnie, albo pod przymusem wycofać swój sprzeciw. Otrzymawszy odpowiedź Sekretariatu, że ten nie dopatruje się żadnej niestosowności we wniosku grupy 86, Moskwa i Pekin przełknęły swe oburzenie. Wiosną Szósty Komitet będzie mógł przystąpić do pracy.
Kij w szprychy terroru
Nie powinno jej być dużo: grupa 86 przyjęła za punkt wyjścia stosowne fragmenty statutu rzymskiego, które niejako z marszu można by uznać za tekst konwencji. Ale ze statutem są problemy: nie uznaje on za zbrodnię przeciw ludzkości terroryzmu, bo nie udało się znaleźć takiej jego definicji, która pozwalałaby nie ścigać terroryzmu palestyńskiego.
Za zbrodnię przeciw ludzkości uznaje za to, całkiem zasadnie, apartheid, tyle że zdefiniowany niezmiernie rozszerzająco: artykuł 7.1(h) statutu głosi, że zbrodnię tę stanowi „prześladowanie jakiejkolwiek rozpoznawalnej grupy lub zbiorowości na podstawach politycznych, rasowych, narodowych, etnicznych, kulturalnych, religijnych, genderowych lub innych, powszechnie uznanych za niedopuszczalne”.
Autorom definicji chodziło o to, by o apartheid, ze względu na potępienie, jakie z tym się wiąże, można było oskarżyć Izrael – choć na mocy tego artykułu represjonowanie na przykład przeciwników Marszu Niepodległości w Warszawie też byłoby apartheidem. Inna rzecz, że jeśli obecny rząd izraelski wprowadzi w życie swą deklarację programową, głoszącą, że „naród żydowski ma wyłączne i niezbywalne prawo do całej Ziemi Izraela”, to nie będzie w tej kwestii trzeba się uciekać do kruczków prawnych.
Należy się spodziewać, ze sprawy terroryzmu i apartheidu powrócą w debacie i mogą opóźnić przyjęcie konwencji. To zaś byłoby z korzyścią dla sygnatariuszy listu do Sekretariatu, którzy dopuszczają się wszak zbrodni przeciw ludzkości.
Samo uchwalenie konwencji tego nie zmieni, ale może być kijem w szprychy terroru. A nawet najbardziej zaprawiony w kłamstwach rosyjski przedstawiciel nie chciałby musieć słyszeć tego, co w debacie nad konwencją miałby do powiedzenia przedstawiciel Ukrainy.
Trudno się Rosji dziwić, że jest wstrząśnięta.