Autor nie poznał swoich dziadków. Urodził się w 1973 roku, podczas gdy ich zamordowano w Auschwitz. Po latach rusza na – nazwijmy to tak – ich poszukiwania. Szuka śladów w Parczewie, skąd pochodzili, w Lublinie, w Paryżu, gdzie mieszkali, w Buenos Aires, także w miastach izraelskich, gdzie rozproszyła się rodzina. Jako historyk trafia do kolejnych archiwów, gazet i rozlicznych publikacji. Słucha własnego ojca i spotyka się wraz z nim z ludźmi, którzy mogli mieć kontakt z dziadkami, wypytuje również kolejne pokolenie o miejsca i sytuacje. Usiłuje zrozumieć elementy losu czy sytuacji dziadków. Nie jest to zresztą dalekie od pytania o własne miejsce w świecie. Wszak nawet mieszka z grubsza tam, gdzie dziadkowie po przybyciu do Paryża. Prawda, że okolica zmieniła się nie do poznania.
Znajdujemy w książce opis żydowskiego Parczewa – tamtejszej społeczności, jej domów, jej instytucji, wewnętrznych sporów, a także refleksów polityki mniej czy bardziej państwowej. Ciekawe są uwagi na temat zwrócenia się ku komunizmowi biednych Żydów w Parczewie. Dziadkowie autora byli komunistami. Autor podejmuje próbę zrozumienia – nie osądzania! – przyczyn, które skłaniały ich w tym kierunku. Prawda, w Parczewie nie było ani jednej fabryki. „Tam jednak, gdzie jest wyzysk i ucisk – pisze – są też komuniści, i tak właśnie działo się na prowincji – zarówno w Polsce, w warsztatach rzemieślniczych w powiecie włodawskim, jak i we Francji, na przykład wśród wyrobników w regionie Limousin” [s. 73]. Młodzież żydowska w Parczewie nie widziała dla siebie żadnej przyszłości. Na dodatek Komunistyczna Partia Polski (KPP) była otwarta dla wszystkich, mogli do niej wstępować młodzi ludzie „spragnieni sprawiedliwości i dążący do emancypacji ze środowiska żydowskiego” [s. 82]. Buntownicy pasowali do innych w tej partii. Komunizm był „wyzwolicielską herezją «nieżydowskich Żydów»” [s. 86]. Ci ludzie chcieli wyjść z getta. Dla wielu – konstatuje autor – była to droga asymilacji ze społecznością polską. Swego czasu Stefan Meller zaobserwował, iż jego ojciec, urodzony w Żmigrodzie (dziś woj. dolnośląskie), „doszedł do polskości i inteligenckości poprzez członkostwo w KPP, znaczy stał się Polakiem dzięki temu, że był komunistą. To brzmi dzisiaj trochę aberracyjnie…” [1]. Cała sprawa jest zresztą znacznie szersza. Od siebie skomentuję, że związki ideologii komunistycznej oraz całego tego ruchu z problematyką narodową widzi się dziś nieadekwatnie do rzeczywistości. Po pierwsze ruch potrafił być wręcz szowinistyczny, a po drugie niejedna rewolucja lewicowa, w ostatecznym rachunku nieraz komunistyczna w krajach na różne sposoby uzależnionych, rodziła się z dążenia do emancypacji narodu. Co nie potwierdza idei „żydokomuny”, o czym pisze też autor. Z tego, że wielu Żydów było komunistami, ani nie wynikają proporcje wśród Żydów i wśród komunistów, ani nie jest to przesłanka wielu, nieraz podnoszonych spraw. Podobnie autor proponuje głębszą refleksję nad reakcją Żydów, choćby parczewskich, wobec Armii Czerwonej niż obiegowa opinia.
Dalsza ciekawa sprawa to los dziadków we Francji po nielegalnym przybyciu tam. Emigrację żydowską stosunkowo mało w Polsce badano, zwłaszcza gdy nie kierowała się ku Palestynie. Badania Polonii we Francji, podobnie jak w innych krajach, na ogół nie obejmowały Żydów – zwłaszcza jeśli pozostawali w swoim środowisku i nie byli pochodzącymi z Polski ludźmi ze znanymi osiągnięciami. Publikacji, przynajmniej w Polsce, jest na ich temat mało [2]. Tymczasem ciekawy (i zarazem smutny) był los tych ubogich rzemieślników, którzy często nielegalnie przekraczali granicę francuską. Ciekawa jest jednak także postawa kraju przyjmującego i różnych jego środowisk czy instytucji (z policją na czele) wobec imigrantów napływających nie tylko z Polski w późniejszych latach okresu międzywojennego. Inny był typ strachu przed imigrantami niż dziś. To akurat chyba nie był okres zamachów dokonywanych przez cudzoziemców – choć wtedy też pojawiła się obawa przed masowością napływu.
Ważna jest mało znana w Polsce sprawa udziału imigrantów w Legii Cudzoziemskiej po wybuchu wojny, także życie we Francji po klęsce. No i zróżnicowany stosunek Francuzów do przybyłych – idący od pomocy w potrzebie po posłuszeństwo policji wobec Niemców i wysłanie ludzi do Auschwitz. Owe sprawy francuskie warto poznać, zwłaszcza w kontekście podnoszenia dziś sprawy żydowskiej w Polsce. W ogóle historię powinno się badać z uwzględnieniem innych, porównywalnych sytuacji, a nawet wręcz porównawczo; inaczej to często nie ma sensu. Ostatnią, najtragiczniejszą fazę epopei – Auschwitz – autor opisał z dramatycznymi detalami.
*
W sumie książka to ciekawa, tragiczna, pełna wysiłku zrozumienia ludzkich postaw. Jako historyka zainteresowała mnie ona także dlatego, że autor w oryginalny sposób wykonuje zawód badacza historii. W niektórych aspektach swego wykładu prof. Jablonka umocnił mnie w moich odstępstwach od standardu, a w paru może wskazał mi nowe ścieżki. O dążeniu do zrozumienia zjawisk w miejsce ich oceny, potępienia lub hagiografii (w tym o fałszowaniu ich choćby przez pomijanie niewygodnych faktów) już wspominałem. Cenię uprawianie badań i przedstawianie wyników w sposób, który w języku angielskim nazywa się „historią bliską trawy”. W jego ramach patrzymy na dzieje nie tylko z punktu widzenia wielkiej polityki, ale ich postrzegania i przeżywania przez przeciętnych ludzi.
Zaciekawiła mnie także ta książka jako swoista ego-historia, czy badanie dziejów własnej rodziny, również odsłanianie przez autora osobistej motywacji badawczej i pisarskiej. Wielu autorów jest osobiście motywowanych do podjęcia tematów, którymi się zajęli, ale historycy na ogół zdradzają co najwyżej motywację obywatelską, patriotyczną, polityczną czy światopoglądową. Natomiast autor pod koniec książki zapisuje własne myśli o dziadkach i o sobie:
„Nie wiem, czy byliby tak samo dumni ze mnie, jak ja z nich. Ich życia, usianego porażkami, nie plami żadna rezygnacja. Wiedzeni usilnym pragnieniem emancypacji, wznieśli się ponad własne ograniczenia. Mój własny bunt, trzeba przyznać, że dość mizerny, każe mi się sprzeciwiać zapomnieniu i milczeniu, ustalonemu porządkowi rzeczy, obojętności, przeciętności. Moje poszukiwania dobiegają końca, ich życie również. Koniec ten jest jednak także wyzwoleniem, bo przywraca im przyrodzony zapał, żarliwość – znów są ludźmi o niepowstrzymanej, żywiołowej woli życia. W chwili, kiedy się rozstajemy, chciałbym im powiedzieć, że ich kocham, że często o nich myślę, że podziwiam życie, które przeżyli, umiłowanie wolności, jakie głosili, że jestem im wdzięczny , ponieważ właśnie im zawdzięczam to, że żyję we Francji, w wolnym, bogatym kraju, w którym panuje pokój – chociaż oni sami może inaczej na to patrzyli. Wiele bym dał, aby wiedzieli, że chciałbym ich poznać, dziwić się ich akcentowi, nieco nietrafionym prezentom, słuchać z zachwytem ich opowieści. Chciałbym też opowiedzieć im ciąg dalszy: ich dzieci po wojnie otrzymały obywatelstwo, troje wnuków – moja cioteczna siostra, mój brat i ja – skończyło studia, a Republika pokazała nam inne oblicze niż to, które oni niegdyś znali” [s. 427–428].
Ta książka jest badaniem nie tylko losów, ale także intelektualnych dziejów własnej rodziny, by w końcu postawić pytanie o własne poglądy czy własną postawę na tym tle. Niejeden pisarz podejmował taki wysiłek w odniesieniu do własnych lub trochę własnych, a trochę wymyślonych ludzi. Jablonka pisze o sobie i własnej rodzinie, jakby był człowiekiem z zewnątrz, jako historyk-badacz. To trudne połączenie. Nawet jeśli czasem bliska znajomość, wręcz uczucie, ułatwiają zgłębienie tematu, to stwarzają też przeszkody nawet w wypadku własnego kraju czy grupy, a cóż dopiero rodziny. Etnologowie znają lepiej takie sytuacje. Czy historykom jednak łatwiej pisać o obcych krajach? Tak i nie.
Zaciekawiło mnie spojrzenie autora na losy własnej rodziny jako na pewien casus, punkt wyjścia do refleksji nad znacznie szerszymi sprawami. To jest mikrohistoria, prowadząca do makrospraw – jeśli można strawestować znany tytuł Kołakowskiego. Warto uprawiać taką refleksję – bowiem niektóre wielkie sprawy lepiej się widzi, gdy się patrzy na ziarenko przez mikroskop. Odważę się tak powiedzieć z moją zerową wiedzą o biologii, ale autorowi też nasuwają się porównania przyrodnicze [por. s. 115: „badacz ludzkich śnieżynek powinien ukazać zarówno siłę, z jaką porywa je lawina, jak niepowtarzalny, delikatny kształt pojedynczego płatka”].
Bardzo ważne dla szerszych ujęć historycznych są refleksje autora o udziale dziadków, a potem ojca, w ruchu komunistycznym. Stwierdza on, że jego dziadek „był przede wszystkim synem, bratem, kolegą, zakochanym chłopcem, człowiekiem, którego oburzały wszelkie nieprawości – nie zaś miernym aparatczykiem, bezdusznym ideologiem”. I dodaje: „Nie przestaje mnie za to dręczyć co innego: choć nie był tego świadom, jego wolność i mowę zatruł totalitaryzm”. Sam bym nawiązał w tym kontekście do zdań autora: „Komuniści wzbudzali podziw! Oto oni, nowe pokolenie wyznawców, naród wybrany XX wieku. Biblijne obrzędy przodków zastąpili pochodami pierwszomajowymi. Miejsce reguł i zakazów, krępujących życie pobożnych Żydów, zajęła żelazna dyscyplina. Również oni byli ludźmi oddanymi studiom, doktrynie, ortodoksji i czystości. Ich wiara wznosiła się ponad wiarę ojców, głosili mesjanizm podobny temu, którego tak nienawidzili, a ich pobożność nie mogła się wyrażać inaczej jak w konflikcie i poprzez konflikt. Na wzór proroków zapowiadali nadejście powszechnej harmonii: zbawienia miały dostąpić nie tylko dzieci Izraela, lecz wszyscy ludzie, w doczesnym świecie” [s. 86–87]. Autor mówi tak o dziadkach oraz judaizmie. Można jednak postawić sprawę szerzej. Komunizm był zjawiskiem religiopodobnym, a z przeszłości czerpał znacznie bardziej, niż głosiły hasła. Śpiewano „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata…”, ale Stalin był kolejnym carem, zaś Mao – cesarzem. Jeśli pójdziemy jeszcze trochę dalej, to dojdziemy do pytania, czy przez lunetę (bo tak się ten fatalny otwór nazywał) gilotyny było widać śniegi Kołymy? No i tak od dziadków prof. Jablonki dojdziemy do historii ludzkości. Krzyżowcy – i paru innych przedstawicieli niepodważalnych racji – nie byli lepsi bez gilotyny.
Kolejna generalna sprawa, do której pogłębienia mogą służyć „śnieżynki” zebrane przez autora, to socjologia narodu, przede wszystkim kwestia związku motywów społecznych i narodowych w ruchach społecznych – niezależnie od jakich by się zaczynały. Przodkowie autora z Parczewa chcieli przełamać bariery. Jednych z tego środowiska zamordowano, innym się udało:
„Wnuczka Heni Jabłonki pilotuje Cobrę, helikopter bojowy, którym, jak się dowiedziałem, docierała w 2006 r., w czasie wojny z Hezbollahem, nad południowy Liban. Pewnego razu wydelegowano ją na organizowaną w Polsce uroczystość jako reprezentantkę sił powietrznych Izraela. Miała pojechać do Lublina, miasta, gdzie Henia, Herszek i Matys siedzieli w więzieniu. Tamara rozpłakała się, kiedy się o tym dowiedziała. Pomyśleć tylko, że jej córka będzie chodziła po tym mieście nie tylko jako wolny człowiek, lecz także jako oficer armii izraelskiej! Sędziwi mędrcy z Parczewa wybiegliby na wieść o tym ze swoich grobów, gdyby je mieli” [s. 138–139].
Innym przykładem podejścia do socjologii narodu są podane przez autora stereotypy narodowe czy stosunki międzygrupowe.
*
Przedstawiane wyjścia ku szerszej tematyce są bardzo ciekawe, ale bywały jednak praktykowane w historiografii. Nieskromnie powiem, że też zdarzało mi się chadzać takimi drogami. Odczuwam nawet pewne „braterstwo” z autorem z tego powodu.
Prawdziwie jestem natomiast pod dużym wrażeniem odmienności omawianej książki od stylu historiografii dotychczas bardzo szeroko uprawianej na świecie na innym polu. Nowe w podejściu prof. Jablonki było dla mnie wypełnienie niedających się zapełnić luk w materiale opowieścią prawdopodobną, najczęściej zbudowaną na losach innych osób lub przedstawiającej rozwiązania wchodzące w grę. Autor czasem pyta nie o to, jak było, lecz – z braku wyjścia – o to, jak mogło być. Tak jak – o czym wspominałem – autor traktuje analizę losów swojej rodziny jako pars pro toto, tak też nieraz fragmenty innych casusów lub posiadanej szerszej wiedzy włącza on do opowieści o losach własnej rodziny.
Są w tym wypadki intelektualnie łatwe. Gdy autor przebadał archiwalnie losy oddziału wojskowego, w którym służył jego dziadek, to mógł założyć, że dziadek dzielił je z innymi. Nie wiadomo, co robił jego dziadek w Legii Cudzoziemskiej, do której zaciągnął się (on, były komunista z Parczewa!), ale wiadomo, jaki był los zaciągających się. Oczywiście, w odniesieniu do dziadka wielu historyków zapyta: „Skąd to wiesz?”. Teoretycznie jest możliwe, że dziadek poszedł akurat inną ścieżką itd. Było to jednak mało prawdopodobne. Tak samo jest w przypadku, gdy dużo wiadomo o drodze i losach transportu do Auschwitz, którym jechali dziadkowie. Można wówczas napisać wiele o osobach, którym została poświęcona książka.
Autor pisze w taki sposób, że czytelnik mu wręcz towarzyszy w jego poszukiwaniach. Wraz z nim chce na przykład zdążyć zajrzeć do jakichś materiałów przed godziną zamknięcia archiwum, gdy nie można przyjść następnego dnia z powodu rezerwacji miejsca w samolocie. Nie wątpię, że autor, przyjąwszy taki styl i pisząc czasem o rzeczach jedynie prawdopodobnych, nieraz usłyszał pytanie, czy jeszcze wykonuje zawód historyka, czy poszedł w stronę literatury pięknej. Czy byłoby to jednak czymś złym? Nie wykluczałbym wzmacniania się w przyszłości istniejącego przecież mariażu historii i literatury, jego wejścia do historiografii akademickiej. Jeżeli historycy pójdą w tym kierunku, to efekt będzie może lepszy niż u Sienkiewicza. W każdym razie nie jest tak, że w naszych tekstach ważne są przede wszystkim przypisy i styl trudny do czytania. Ta książka ma relatywnie mało przypisów i jest dobrze napisana (w czym zasługa zapewne także tłumaczki). Znajdzie się w księgarniach na półkach książek „do czytania”. Oby więcej książek polskich historyków też tam trafiło.
Przypisy:
[1] „Świat według Mellera. Życie i historia: ku wolności. Ze Stefanem Mellerem rozmawia Michał Komar”, Rosner & Wspólnicy, Warszawa 2008, s. 16.
[2] Jonathan Boyarin, „Żydzi polscy w Paryżu. Etnografia pamięci”, przeł. Adam Walaszek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997.
Książka:
Ivan Jablonka, „Historia dziadków, których nie miałem”, przeł. Katarzyna Marczewska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2022.