Czy wina Tuska?

Czy warto szkodzić Platformie Obywatelskiej? To zależy od tego, jakiej partii politycznej się sprzyja. Przykładowy Jarosław Kaczyński z pewnością nie będzie miał nic przeciwko temu.

Istnieje natomiast w naszej debacie publicznej ciekawe zjawisko – oczekiwanie od Platformy Obywatelskiej, że wytłumaczy się z wypowiedzi czy działań różnych osób publicznych, które często nie są nawet jej członkami, a jedynie reprezentują jakąś grupę, którą ogólnie się z nią utożsamia. Na przykład wystarczy, że ekonomista Bogusław Grabowski powie w radiu, że należy sprywatyzować spółki publiczne, a już Donald Tusk ma się tłumaczyć z tych słów, ponieważ Grabowski wyraża rzekomo prawdziwe poglądy Platformy, o których jej politycy nie mogą otwarcie powiedzieć.

Tego rodzaju zagrywka nie zawsze ma sens, a często nie ma sensu, niemniej wykazuje sporą nośność polityczną, a więc warto się zastanowić, na czym ona polega. Towarzyszą jej zjawiska podobnej natury – na przykład wtedy, gdy to zwolennicy Platformy zaganiają wyborców innych partii do kąta, gdy nie zgadzają się oni w jakiejś sprawie ze stanowiskiem PO (co chyba nie jest aż takie szokujące, skoro nie są wyborcami PO).

Wydaje się mianowicie, że istnieją przynajmniej cztery postawy czy grupy, które są wyborczo, a może i z ducha platformerskie, a jednocześnie sprawiają Platformie Obywatelskiej problemy polityczne.

Cztery style polityczne

Po pierwsze: kodersi. Nie chodzi tu literalnie o działaczy Komitetu Obrony Demokracji, lecz o wywodzący się z PRL-u światopogląd, zgodnie z którym PiS jest kopią PZPR-u, a zatem dysydenci muszą formować moralną opozycję wobec autorytaryzmu. Jest to światopogląd błędny, ponieważ współczesna opozycja musi być polityczna, a nie moralna, zaś porównanie do PRL prowadzi do ideowego absolutyzmu i pompatycznych metafor, które nie trafiają do większości współczesnych wyborców. PiS buduje system polityczny o tendencji autorytarnej. Ale w kontekście politycznym nie ma sensu pogląd, że PiS jest wszystkim, co najgorsze, a wszystko, co najgorsze, jest z pewnością winą PiS-u – takie myślenie służy przede wszystkim produkcji zabawnych memów, a nie sukcesom politycznym.

Po drugie: prawnicy. Nie chodzi oczywiście o prawników jako takich, lecz tylko pasjonatów praworządności. Praworządność była głównym tematem Platformy w czasach Grzegorza Schetyny i Borysa Budki – częściowo dlatego, że wtedy miał miejsce najsilniejszy atak PiS-u na niezależne sądy. W czasach Tuska większy nacisk idzie na problem kosztów życia, a praworządność stała się jednym z tematów na liście, ale nie tematem definiującym opozycję. I słusznie. Również w tym kontekście ujawnia się bowiem rodzaj moralizmu, w którym wyraża się rozczarowanie, że ludzie nie dość przejmują się losami Sądu Najwyższego. W sensie politycznym prawda jest taka, że jedynie mniejszość wyborców oddaje głos ze względu na wartości postmaterialne – i to nie tylko w Polsce, ale wszędzie – a zasadnicze znaczenie dla ludzi mają sprawy materialne, nieraz kwestie uznania, czasem emocje; ale niekoniecznie zagadnienia ujmowane w języku abstrakcyjnych „wartości”. Trzeba szukać sposobów na to, jak pogodzić możliwie wiele z tych potrzeb obywateli.

Po trzecie: neoliberałowie. Wspomniałem w tym kontekście o wypowiedzi Bogusława Grabowskiego, ale przykładów można znaleźć wiele – choćby w kontekście popularnej krytyki 500 plus jako rodzaju „zapomogi dla nierobów”. I w takiej postawie można dojrzeć rodzaj moralizatorstwa, który replikuje popularną w XIX wieku ideę, że bieda wynika z grzechu. W odróżnieniu od tego, poseł Platformy Obywatelskiej Bartłomiej Sienkiewicz mówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, że jest przeciwnikiem „mieszania liberalizmu ze szkołą neoliberalną w ekonomii”. I słusznie, ponieważ tego rodzaju sposób myślenia powoduje w praktyce społecznej, że do Platformy niepotrzebnie przypięta zostaje łatka bezdusznej partii dla elit, które gardzą niezaradnym „plebsem”, podczas gdy PO powinna być partią szeroko rozumianego liberalno-demokratycznego ludu. Dla porządku: w tym kontekście ma mniejsze znaczenie, na ile poszczególne z tych poglądów należy doktrynalnie wiązać z terminem neoliberalizm – rozmawiamy teraz o polityce (o pojęciu neoliberalizmu pisałem w przeszłości w tej rubryce).

Wreszcie, są jeszcze ultrasi – w mediach społecznościowych kojarzeni z hashtagiem „SilniRazem”. W haśle chodzi niby o to, żeby budować zjednoczony front przeciwko PiS-owi, ale w praktyce chodzi o to, żeby budować go pod przewodem Platformy Obywatelskiej; żeby robić to, co sprzyja PO. A jak się tego pewnego razu nie uczyni, no to ultrasi idą na wojnę. Wedle przeważającej opinii, czarodziejski flet zaklinający ultrasów posiada Donald Tusk. Podążają więc za graną przez niego melodią. Ten dźwięk ich uspokaja, ale niepokoi ich, łagodnie mówiąc, gdy inni nie idą równo w rytmie. Problem polega więc na tym, że staje się to źródłem licznych napięć i nieufności w szeregach demokratycznej opozycji.

Nie jest to oczywiście ścisła klasyfikacja, czasem bywa tak, że grupy te zachodzą na siebie. Jest to w każdym razie kilka typów postaw, do których łatwo znaleźć regularne odniesienia w debacie publicznej. W tym sensie nie jest to również wyczerpująca lista postaw istniejących wśród sympatyków Platformy – dotyczy ona tylko tych popularnych stylów myślenia, które rodzą zbędne problemy czy kontrowersje polityczne; i które występują w szczególności wśród wyborców albo w środowiskach związanych z PO, a więc raczej wokół partii niż w partii, chociaż sama partia również nie jest od nich całkowicie wolna.

Tusk jako opozycja wewnętrzna w PO?

A oto zagwozdka: wszystkie cztery grupy wypada zaliczyć do rdzenia wyborców PO – jeśli jednak będą one nadawać ton formacji, ograniczą możliwości jej rozwoju politycznego.

Jak to możliwe? Wydaje się, że wszystkie wyrażają jakiegoś rodzaju dogmatyzm, wzmacniający negatywne konotacje z partią albo ograniczający Platformie pole manewru. Warto zwrócić uwagę, że ugrupowania polityczne częściej odzwierciedlają dzisiaj przygodne koalicje interesów i potrzeb, a nie reprezentują sztywno określone grupy społeczne – z wyjątkiem PiS-u, które z sukcesami przedstawia się jako reprezentacja osób starszych i mieszkańców wsi. Pewna elastyczność jest więc naturalną cechą współczesnej partii politycznej: pozwala ona zawsze na nowo budować aktualnie ważne koalicje wyborców. Z drugiej strony, owa elastyczność musi mieć swoje granice, ponieważ bez tego partię postrzega się jako mdłą, bezideową i niezdolną do działania. Tak zwany twardy elektorat jest zatem nieodzownym składnikiem koalicji wyborczej – w obliczu braku naturalnej podstawy społecznej odgrywa on ważną funkcję mobilizacyjną, nawet jeśli siłą rzeczy zniechęca równocześnie niektórych mniej zdecydowanych wyborców. Nie może być więc Platformy bez najbardziej platformianych platformersów – ale za dużo Platformy w Platformie ogranicza potęgę Platformy.

Tymczasowe rozwiązanie tego problemu wygląda następująco. Donald Tusk ma bardzo mocną pozycję, ponieważ duża grupa wyborców i działaczy postrzega go jako jedynego polityka zdolnego wygrać wybory z Jarosławem Kaczyńskim. Dzięki temu może bez negatywnych konsekwencji bywać opozycjonistą w obrębie własnej formacji politycznej – i na przykład odcinać się od wypowiedzi prof. Grabowskiego. Jednak polityka jest grą zespołową i Tusk nie może całkowicie stracić kontaktu z owymi czterema postawami współtworzącymi społeczną bazę PO, a więc odwołuje się nieraz do tych postaw, w szczególności do kwestii anty-PiS-u, co zresztą nie jest nietrafne, bo też opłaca mu się politycznie budować pozycję głównego polityka opozycji; innym razem odwołuje się do wrażliwości kodersów, gdy mówi o możliwości sfałszowania wyborów przez PiS. Niemniej nie rozwiązuje to podstawowego problemu istniejącej w niektórych kręgach społecznych nieufności co do realnych zamierzeń PO w razie objęcia władzy.

Czy można to zrobić lepiej? Cztery sugestie

Czy można wyobrazić sobie inne, bardziej korzystne rozwiązanie tego problemu? Zostawiam w tej chwili na boku program czy politykę partii, o czym pisałem w przeszłości wielokrotnie, aby pozostać przy interesującej nas tutaj kwestii wyborców. Cóż, jeśli źródłem problemu jest w największym skrócie dogmatyzm, to można by w pierwszej kolejności zasugerować nieco mniej dogmatyzmu. Można by zatem pomyśleć o takiej aktualizacji idei wyrażających emocje stojące za każdą z owych czterech postaw, która budowałaby potencjał Platformy, zamiast go ograniczać. Oczywiście, nie wszystkim wyborcom będzie na tym zależało, ponieważ nie wszyscy z nich należą do grupy partyjnych ultrasów i dla niektórych ważniejsze będą pewne określone kwestie polityczne, a nie interes danej partii, nawet jeśli stanowią ostatecznie jej typowy elektorat. Ale dla celów analitycznych można przynajmniej zapytać: jak wyglądałyby owe alternatywne tendencje polityczne?

Po pierwsze, autonomia i sprawczość zamiast koderskiego anty-PiS-u. Ale nie w takim sensie, żeby nie krytykować PiS-u, bo jak władza kradnie, to trzeba krytykować, że kradnie; lecz w takim sensie, że PO nie musi być odbiciem PiS-u, tylko może być autentyczną siłą polityczną zmierzającą do władzy. Nie musi w tym celu naiwnie odcinać  się od przeszłości, ponieważ tego nie da się zrobić, lecz może proponować twórcze rozwinięcie własnego projektu politycznego: podobnie jak po Windows 8 przychodzi lepszy Windows 10 (i jak konserwatyści w rodzaju Kazimierza Ujazdowskiego będą z sentymentem wspominać Windows XP). Z tym wiąże się oczywiście inne ryzyko, bo jak ktoś będzie za dużo wymagać od partii politycznej – na przykład nie zdając sobie sprawy, jak wygląda z bliska i jak wymagająca jest działalność polityczna – też będzie go to prowadziło raczej do frustracji niż do sukcesów.

Po drugie, więcej polityczności w miejsce formalistycznego prawniczenia. Oczywiście, procedury są bardzo ważne. I – również oczywiście – potrzebujemy instytucji i ludzi stojących na straży procedur. Przywrócenie praworządności musi stanowić część programu politycznego całej opozycji demokratycznej. Ale – bardzo mi przykro! – nie ma prawa bez polityki. Porządek prawny może istnieć w sposób stabilny jedynie na gruncie stabilnego porządku społecznego i politycznego. A tego prawnicy nie załatwią. Jest pewnym wyzwaniem dla kultury politycznej, aby rozumieć polityczność prawa we właściwy sposób – musi być to polityczność instytucji nakierowanej na sprawiedliwość, a nie polityczność rozumiana w kategoriach osobistego zaangażowania. Na przykład, można argumentować, że niektóre wystąpienia poszczególnych sędziów w ostatnich latach były nadmiernie polityczne; ale jednocześnie można przekonywać, że postawa Sądu Najwyższego w czasach Małgorzaty Gersdorf była za mało polityczna.

Po trzecie, liberalny pragmatyzm w miejsce neoliberalizmu. Filozof Andrzej Walicki mądrze pisał, że celem liberalizmu jest wolność ludzi, a nie wolność rynku. Nie oznacza to, że Platforma ma się z tego powodu stać „lewicowa” – to byłoby dość siermiężne ujęcie sprawy. Tak czy inaczej, będzie to partia rynkowa. Chodzi o to, że demokracja jest dla nas – w demokracji urządzamy instytucje polityczne w taki sposób, aby jak najlepiej odpowiadały na ludzkie potrzeby i pragnienia. Nie wystarczy więc powiedzieć, że jakieś rozwiązanie jest racjonalne, oczywiste czy naturalne, tylko z tego powodu, że jest najbardziej efektywne ekonomicznie (tak jakby efektywność ekonomiczna danego rozwiązania nie powodowała wzmocnienia czy osłabienia określonego typu interesów i potrzeb społecznych; nie ma instytucji i praw neutralnych normatywnie). Jeśli więc działanie rynku służy dobrobytowi i dystrybucji władzy (ludzie mogą być wolni, gdy nikt nie ma zbyt wiele władzy) – to bardzo dobrze. A jeśli w danej sprawie lepiej będzie zdać się na inne rozwiązania instytucjonalne, no to tak wyjdzie lepiej. Pragmatyzm, nic strasznego.

Po czwarte, tolerancja i pluralizm zamiast fanatyzmu. Mówienie do ultrasów może mija się z celem, ponieważ fanatyzm nie jest postawą racjonalną, a więc nie można przemówić do niego za pomocą argumentu. Ale dla porządku można powiedzieć, że jeśli chce się budować siłę grupy – a nie sposób tego czynić za pomocą zastraszania, bo nie jest się gangiem albo państwem totalitarnym, tylko demokratyczną partią polityczną – to lepsza jest postawa zapraszająca.

Wszystkie te uwagi warto uzupełnić o ważne zastrzeżenie: partyjność jest w demokracji czymś normalnym. Z tego względu jedna partia zawsze nie będzie się podobać innej partii – a więc samo to, że dana postawa polityczna budzi kontrowersje, nie jest jeszcze problemem; prawie każda postawa i prawie zawsze będzie budzić jakieś kontrowersje, tak to już jest. Żądanie, żeby partie się nie kłóciły albo we wszystkim się ze sobą zgadzały, byłoby dziwne. Żądanie od polityków, żeby nie przedstawiali swojej partii w dobrym świetle, a innych partii w gorszym, również mija się z celem. To tak jakby żądać od sprzedawcy Toyoty, żeby zachwalał Volkswagena; niech się tymi porównaniami zajmuje jakiś magazyn motoryzacyjny. Nie po to wymyśliliśmy partie polityczne.

Jeśli jednak idea zjednoczonej opozycji nie jest obecnie aktualna, jest to tym bardziej impuls dla Platformy, żeby budować własną silną pozycję na scenie partyjnej. A jeśli jej wyborcza baza chciałby się do tego przyczynić, to w każdym razie może wziąć powyższe sprawy pod rozwagę.