„Usilnie proszę moich Bliskich i moich Dalekich o błogosławieństwo uśmiechu i łaskę pogody ducha zamiast westchnień i smutku, bowiem nie stało się nic nadzwyczajnego” – głosi fragment słynnego epitafium wypisanego na grobie Jerzego Ficowskiego. Śmierć, niby taka doniosła, taka ostateczna, w rzeczywistości jest banalną, pospolitą sprawą, co zza grobu, z charakterystycznym dla siebie dystansem stara się powiedzieć przechodniom na warszawskich Powązkach poeta.
To samo, przy zachowaniu wszelkich proporcji, można powiedzieć o instrumentalnym traktowaniu państwa i prawa przez PiS – wywołuje podniosłe reakcje, prowokuje do wielkich słów o praworządności, ale jest tak powszechne, że kusi, by machnąć ręką na kolejny taki przypadek, bo w końcu nie stało się nic nadzwyczajnego.
Mając większość, możemy wszystko
Zazwyczaj, kiedy takie sprawy wychodziły na jaw, politycy PiS-u zaprzeczali, że tworzą nowe prawo, by osiągnąć drobne polityczne korzyści, i dalej robili swoje, na przykład wtedy, kiedy uchwalali ustawę nazwaną „bezkarność plus”, która miała zwolnić ich od odpowiedzialności za przekazanie danych obywateli Poczcie Polskiej w celu przeprowadzenia wyborów kopertowych, do których ostatecznie nie doszło. Podobnie było wtedy, kiedy uchwalili, że władze spółek skarbu państwa nie odpowiadają za błędne decyzje, co miało związek z przejęciem Lotosu przez Orlen.
„Lex Kaczyński” to kolejne prawo, dzięki któremu kłopotliwa finansowo i prawnie sytuacja stałaby się łatwiejsza. Jarosław Kaczyński przegrał przed sądem z Radosławem Sikorskim i miał go przeprosić między innymi ma łamach Onetu, co kosztowałoby go 700 tysięcy złotych. Sikorski zaproponował Kaczyńskiemu, że nie musi płaci tak ogromnej sumy, wystarczy, że przekaże 50 tysięcy złotych na siły zbrojne Ukrainy i będą kwita. Kaczyński z propozycji długo nie korzystał, za to Sejm zabrał się za zmiany w prawie, które po pierwsze miały obniżyć koszt przeprosin do 15 tysięcy złotych, a po drugie zmienić miejsce ich publikacji na Monitor Sądowy, którego nikt raczej nie czyta.
Nowe prawo miało dotyczyć także starych wyroków, więc również tego wydanego w sprawie Kaczyńskiego. Po nagłośnieniu sprawy, ostatniego dnia, kiedy propozycja Sikorskiego była aktualna, Kaczyński wpłacił pieniądze na ukraińską armię. A więc odpuścił, wycofał się, nie poszedł w zaparte, jak to ma w zwyczaju, tylko podporządkował się sytuacji.
Chociaż PiS odżegnuje się od tego, że prawo o przeprosinach, nad którym pracuje, ma cokolwiek wspólnego z Jarosławem Kaczyńskim, faktem jest, że działania w tej sprawie są zbieżne z koniecznością publikacji sprostowania w Onecie i charakterystyczne dla tej partii. Jest to typowy przykład na specyficzne pojmowanie demokracji według obecnej władzy – skoro mamy większość, możemy wszystko przegłosować, bo taki dostaliśmy mandat w wyborach.
Skoro więc sąd wydał wyrok, który nam się nie podoba, tym gorzej dla wyroku. Możemy tak zmienić prawo, żeby zmienić i wyrok. W końcu po decyzjach TSUE w sprawach związanych z praworządnością PiS-em upewniło się w Trybunale u Julii Przyłębskiej, że są one niezgodne z polską Konstytucją.
Lepiej zapłacić
A teraz jest inaczej. Wprawdzie nowe przepisy dziwną zbieżnością czasowo-treściową łączą się z wyrokiem w sprawie przeprosin prezesa, jednak prezes ostatecznie z nich nie skorzysta. Pokazuje – te przepisy nie są dla mnie. Jakby PiS uznało, że jednak stało się coś nadzwyczajnego.
Można się domyślać, że kalkulacja politycznych strat podpowiedziała, by nie eskalować akurat tego konfliktu, że wizerunkowo będzie lepiej, kiedy prezes zrobi przelew w słusznej sprawie. Że lepiej nie projektować prawa pod jego przyziemną osobistą korzyść, bo wyborcy przypomną sobie, jak wjechał na cmentarz, by położyć kwiaty na grobie matki, gdy nikt w Polsce nie mógł zrobić tego samego, bo cmentarze zamknięto z powodu wysokiej liczby zakażeń covid. A przecież zbliżają się wybory.
Cała sytuacja wpisuje się jednak w specyficzne pojmowanie władzy przez PiS. Polega ono na traktowaniu państwa jak własnej zdobyczy, zaplecza, które można swobodnie wykorzystywać, a nie jak dobra wspólnego. Publiczne pieniądze, które, sprawując władzę, wydaje PiS, służą jego politycznym korzyściom, choćby świadczenia przyznawane akurat przed wyborami.
Willa plus kolejna w sztafecie
PiS, które nie daje odpocząć, zaraz po emocjach związanych z „lex Kaczyński” dostarczyło nowych w ramach programu „Willa plus” od ministra Przemysława Czarnka. Justyna Suchecka i Piotr Szostak z TVN24 ustalili, że minister edukacji wyposażył organizacje powiązane z władzą w drogie nieruchomości. Wybrane przez ministra w ramach konkursu fundacje i stowarzyszenia dostały 40 milionów złotych na zakup lub remont willi. Konkurs przeprowadzono na podstawie przepisów dodanych do ustawy o systemie oświaty, którą znowelizowano po to, by ułatwić walkę ze skutkami pandemii. Dziennikarze ustalili, kto w ramach prawa oświatowego dostał wille w najdroższych dzielnicach Warszawy albo w innych miastach. Na przykład Fundacja Polska Wielki Projekt dostała 5 milionów złotych na willę o powierzchni 400 metrów kwadratowych na warszawskim Mokotowie. Kupiła dom od spółki kontrolowanej przez skarb państwa. Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski sprawdził, że osiem lat temu willa była wyceniona na 6 milionów złotych, a od tej pory ceny nieruchomości wzrosły o 50 procent. Okazyjna cena podnosi emocje, kiedy sprawdzimy, kto należy do Rady Programowej Fundacji Polska Wielki Projekt. Jak podaje TVN24, są to: wicepremier Piotr Gliński, europosłowie PiS-u Zdzisław Krasnodębski i Ryszard Legutko, dyrektor Centrum Informacyjnego Rządu Tomasz Matynia, prawicowy publicysta Bronisław Wildstein, doradca prezydenta Andrzej Zybertowicz, były szef MSZ Jacek Czaputowicz i mąż prezes TK Andrzej Przyłębski.
Materialne i prawne korzyści, jakie odnoszą osoby związane z PiS-em ze zmiany różnych ustaw, stały się za rządów PiS-u praktyką tak powszechną, że najwyraźniej stępiła u nich poczucie niestosowności. Zdzisław Krasnodębski wytknął na przykład, że w 2019 roku „Kultura Liberalna” dostała od niemieckiej fundacji ZEIT Stiftung 107 380 złotych. Narzeka, że „nasi przyjaciele zza Odry” wydali na polskie organizacje setki milionów złotych. Dlaczego organizacje te nie dostają pieniędzy od polskich ministrów? O to europoseł nie pyta. Nie zestawia też tych dotacji z milionami z programu „Willa plus” dla przyjaciół władzy, w tym – dla swojej fundacji.
Trwała szkoda
Państwo w rękach PiS-u wydaje się jego własnością, z którą można zrobić, co się chce, bo przecież ma się większość. Demokracja ma być mechanizmem, który tę własność przyznaje – jakby poprzez głosowanie obywatele dawali partii prawo do zarządzania państwem jak prywatną firmą. Niby tak nie wolno, ale okazuje się, że jak się chce, to można.
Oprócz złej praktyki PiS-u realizowanej podczas jego dwóch kadencji zachodzi tu jeszcze jedna, trwalsza szkoda – zakorzenienie tego fatalnego obyczaju politycznego. Instrumentalne traktowanie państwa jako własności zostało zalegalizowane i teraz może być kontynuowane przez kolejne ekipy. Oczywiście politycy zawsze mieli takie skłonności, tylko teraz dzieje się to na wielką skalę i bezwstydnie, w sposób widoczny. I okazuje się, że to politycznie nie szkodzi.
Dlaczego więc ewentualni następcy PiS-u mieliby nie korzystać z tej pokusy? Zła praktyka wprowadzona przez PiS ma szansę zostać i zakorzenić się, tak jak złe traktowanie, które, jeśli nie spotyka się od razu ze zdecydowanym sprzeciwem, utrwala się i umacnia. I pod tym względem może się okazać, że PiS jednak zrobiło coś ponadkadencyjnego. Tylko nie o takie coś chodziło tym, którzy narzekają na perspektywę zarządzania państwem zorientowaną najdalej na najbliższe wybory.
Jedynym zabezpieczeniem wydaje się rozdrobnienie opozycji, które uniemożliwi podporządkowywanie jej sobie państwa, ale to utrudni skutecznie zarządzanie, a więc nie jest w interesie Polski na to liczyć.
Nie stało się nic nadzwyczajnego. Ficowski odnosi te słowa do śmierci, w indywidualnym doświadczeniu oznaczającej koniec życia, a więc czegoś najważniejszego, a w doświadczeniu ludzkości czegoś przyziemnego, ludzkiego. Być może, oby nie, z demokracją właśnie też nie stało się nic nadzwyczajnego.