Tomasz Sawczuk: Wyobraźmy sobie, że Chiny wprowadzają blokadę Tajwanu. Wyspa produkuje 30 procent czipów na świecie. Jakie to ma konsekwencje?
Chris Miller: Szok byłby tak wielki, że nawet trudno to sobie wyobrazić. Jeśli eksport czipów z Tajwanu zostałby wstrzymany, spowodowałoby to najpoważniejsze zakłócenie globalnej produkcji od czasu wielkiej depresji. Produkcja smartfonów spadłaby prawie do zera. Powstałyby ogromne zakłócenia w produkcji komputerów, choćby w centrach danych. Konsekwencje wykraczałyby zresztą daleko poza produkty technologiczne. Zmywarki do naczyń, mikrofalówki i ekspresy do kawy – problem dotyczyłby wszystkich rodzajów urządzeń elektronicznych. Weźmy samochód. Powiedzmy, że jest w nim 800 czipów. Szansa, że przynajmniej jeden z nich produkuje się na Tajwanie, jest bardzo wysoka.
Na Tajwanie produkuje się 90 procent najbardziej zaawansowanych czipów. Na ile to jest ważne? Wydaje się, że można żyć bez najnowszego iPhone’a.
Można, ale smartfony to biznes o wartości pół biliona dolarów rocznie. To jest pół procent globalnej gospodarki, które znika. To samo dotyczy komputerów, które produkuje się zwykle na najnowszym albo prawie najnowszym procesie technologicznym. Podobnie jest w przypadku sprzętu do centrów danych albo wież telekomunikacyjnych. Czyli globalnie problem byłby zdecydowanie większy niż nowy iPhone.
Jest pan autorem książki „Chip War” na temat rywalizacji o najbardziej zaawansowane technologie. Kto z kim prowadzi wojnę o czipy? I dlaczego jest ona ważna?
Ma ona kilka wymiarów. Jest walka o rynek między firmami. Jest konkurencja między spółkami o kontrolę nad własnością technologii. Istnieje też związek między półprzewodnikami a wyścigiem zbrojeń między USA, Chinami, Tajwanem czy Japonią. Wojsko próbuje wykorzystać możliwości technologiczne, aby zyskać przewagę militarną. W tym sensie wojna o czipy ma znaczenie dla określenia równowagi sił w Azji.
Jaka wygląda w tym kontekście relacja sił między USA oraz Chinami?
Chiny są wiele lat do tyłu, jeśli chodzi o zdolności w zakresie tworzenia i produkcji czipów w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi oraz ich sojusznikami. Tajwan dysponuje najbardziej zaawansowaną technologią do produkcji czipów, ale potrzebuje do tego projektów oraz narzędzi wytwarzanych w USA, Japonii i Holandii. Chiny są największym importerem półprzewodników i czipów, przede wszystkim dlatego, że nie wiedzą, jak produkować je w kraju.
Czy Chiny mogą dogonić USA?
Cóż, myślę, że Chiny nigdy nie dogonią konkurencji. Większości krajów się to nie udało. Taka jest norma w tej branży. Nie zrobiła tego Brazylia, Niemcy, Francja, Włochy i wielu innych. Trudno dostrzec, dlaczego miałoby się udać Chinom. Jeśli wziąć pod uwagę nadzwyczajne skupienie kompetencji w kilku ośrodkach na świecie, tempo rozwoju technologicznego związanego z prawem Moore’a, coraz większą kontrolę Stanów Zjednoczonych nad zasadami eksportu technologii – założenie, że Chiny mogłyby technologicznie doścignąć USA, nie ma podstaw.
W książce pisze pan, że wystarczy porozumienie między Waszyngtonem i Tokio, żeby żadna firma i kraj na świecie nie były w stanie produkować zaawansowanych czipów.
USA już wykorzystały taką możliwość przeciwko chińskim firmom. Aktualnie nie jest możliwy transfer najbardziej zaawansowanych narzędzi do produkcji czipów w tym kierunku.
Ale Chiny wciąż produkują smartfony i inne urządzenia elektroniczne. Mogę kupić urządzenie chińskiej marki w każdym sklepie. Czy tego rodzaju restrykcje powinny być poważniejsze?
Większość smartfonów składa się w Chinach, ale części do nich produkuje się na Tajwanie albo w Korei Południowej. Wydaje się, że Stany Zjednoczone próbują znaleźć równowagę – wprowadzić jak najmniej zakłóceń gospodarczych, ale jak najbardziej ograniczyć dostęp do zaawansowanych technologii.
A czy pana zdaniem powinniśmy kupować sprzęt elektroniczny chińskich firm?
Myślę, że jest różnica między smartfonami a infrastrukturą telekomunikacyjną. Zagrożenie związane ze smartfonem jest relatywnie niewielkie, natomiast ryzyko związane z infrastrukturą jest większe, ponieważ tędy idą wszystkie dane.
Jak wypada w tej grze Europa?
Problem polega na tym, że część przywódców politycznych chce mierzyć sukces za pomocą wskaźnika produkcji. Jednak Europa już teraz ma wiele osiągających duże sukcesy firm w przemyśle czipów. Nie jest obecnie możliwe wyprodukowanie zaawansowanych półprzewodników bez narzędzi z Europy. Wiele czipów opiera się na projektach brytyjskiej firmy ARM.
A zatem Europa jest wyraźnie obecna w pewnych krytycznych punktach łańcucha dostaw, nie jest to po prostu etap fabryczny. I myślę, że to jest w porządku. Błędem byłoby oceniać sukces wyłącznie na podstawie udziału w produkcji. Myślę też, że jest mało prawdopodobne, że Europa odniesie w tym obszarze sukces, nawet jeśli wyda duże pieniądze na nowoczesne fabryki, ponieważ brakuje jej tu podstaw, na których mogłaby budować.
Istnieje jednak tendencja do myślenia – którą widać szczególnie od czasu pandemii – że dla bezpieczeństwa warto produkować jak najwięcej w domu. Przykładem jest program administracji Joe Bidena, który przewiduje granty o wartości ponad 50 miliardów dolarów na zwiększenie zdolności produkcyjnych na terenie USA.
Nie zgadzam się z poglądem, że administracja Bidena chce zwiększyć produkcję krajową – chodzi raczej o to, żeby geografia produkcji w mniejszym stopniu zależała od Tajwanu. Administracja obawia się ryzyka związanego z roszczeniami Chin wobec Tajwanu. Ludzie w rządzie w pełni zdają sobie sprawę z tego, że Stany Zjednoczone nie będą samowystarczalne w kwestii czipów w żadnym możliwym scenariuszu. Celem USA jest wzmocnienie własnych zdolności, ale też sprzyjanie podobnym rozwiązaniom w Japonii, Europie czy Indiach.
Z kolei Komisja Europejska definiuje sukces jako udział w produkcji najbardziej zaawansowanych czipów i skupia się na możliwości kontrolowania łańcucha produkcji w razie kryzysu. Problem, z którym mierzy się Europa, polega więc na tym, że jej polityka jest zbyt protekcjonistyczna i skupiona na samowystarczalności. Wydaje się wątpliwe, żeby pracownicy Komisji Europejskiej mogli być najlepszymi specjalistami od półprzewodników na najbardziej zaawansowanym poziomie i byli w stanie na bieżąco ogarnąć potrzeby poszczególnych fragmentów łańcucha produkcji. W sumie bardzo się tym martwię, Europa ma obecnie najmniej spójną politykę ze wszystkich głównych światowych graczy.
Jaka polityka byłaby lepsza?
Pierwszy krok – odłożyć na bok kwestię produkcji fabrycznej. Po drugie, przygotować polityki w sferach narzędzi maszynowych i projektowania. Szczególnie w tej ostatniej sprawie Europa radzi sobie nieźle, ale mogłaby dużo lepiej. A to jest działalność o bardzo wysokiej wartości, o ogromnym znaczeniu własności intelektualnej i wielkich nakładach na badania i rozwój. W tym obszarze Europa ma wiele potencjału, a jednocześnie są do zdobycia wielkie pieniądze – tutaj możliwy jest sukces.
W książce pokazuje pan pasjonujące historie budowy przemysłu półprzewodnikowego w krajach takich jak Tajwan, Korea Południowa czy Singapur. Prawie wszędzie ktoś musiał podjąć decyzję polityczną, że taki przemysł powstanie. Ale pokazuje pan również ograniczenia państw, jeśli chodzi o kształtowanie tego przemysłu. Jaka jest w tym kontekście rola państwa i czego nas uczą te historie?
Po pierwsze, jeśli kraj jest zapóźniony i próbuje nadgonić, to potrzebuje nadzwyczajnych ilości pieniędzy. W tym obszarze rządy odegrały dużą rolę. Tajwan, Korea Południowa, Singapur były z tyłu i mogły zrozumieć, jak pójść śladem innych, aby ich dogonić. W tej sprawie rząd może pomóc, ponieważ droga jest jasna.
Jednak, po drugie, jeśli wysunąłeś się już na czoło któregoś z odcinków łańcucha produkcji, rządowi dużo trudniej odegrać sensowną rolę. Bo rząd nie wie, w którą stronę pójdzie technologia i rynek. W Europie, Stanach Zjednoczonych czy Japonii przemysł jest już na tyle rozwinięty, że naprawdę trudno wyobrazić sobie, by rząd mógł poradzić sobie z określeniem dalszej ścieżki rozwoju. Może natomiast zapewniać finansowanie na najwyższej jakości badania i rozwój (R&D), wspierając instytucje badawcze i uniwersytety – ale nie wskazując w tym procesie konkretnych firm czy technologii, które mają odnieść sukces.
Po trzecie, rząd może tworzyć atrakcyjne środowisko biznesowe. Przemysł czipowy potrzebuje ogromnych nakładów finansowych, stąd polityka podatkowa ma duże znaczenie dla określenia, gdzie firmy będą chciały produkować. W Stanach Zjednoczonych, Korei Południowej i Japonii to miało duże znaczenie – chodzi o zmniejszenie obciążeń podatkowych i wprowadzenie ulg podatkowych na inwestycje kapitałowe, co czyni produkcję bardziej opłacalną. Nowa fabryka czipów kosztuje 20 miliardów dolarów, są to najdroższe fabryki w historii ludzkości. Jeśli więc firmy mogą rozliczać koszty inwestycji, ma to duże znaczenie z punktu widzenia rentowności projektu.
W jaki sposób ogromne koszty produkcji czipów przekładają się na przyszłość tego przemysłu? Jeśli w takiej fabryce trzeba co dwa lata wymieniać sprzęt, ze względu na rozwój technologii, to kwoty robią się zawrotne.
Kwoty są zawrotne, a jednocześnie istnieje konieczność produkowania coraz bardziej zaawansowanych czipów. Historia sugeruje, że ludzie będą chcieli za to zapłacić. Ponieważ chcą więcej mocy obliczeniowej. Również zastosowania AI wymagają więcej mocy obliczeniowych. Wydaje się zatem, że znajdzie się popyt, który umożliwi finansowanie tych inwestycji.
Prowadzi to jednak do sytuacji, w której bariery wejścia do przemysłu czipowego stają się coraz większe. Istnieje wyjątkowo niewielka liczba firm i krajów, które mogą pozwolić sobie na finansowanie projektów na taką skalę. Na świecie są tylko trzy firmy produkujące procesory komputerowe, które w ogóle mogą rywalizować na najwyższym poziomie.
Czy to dlatego trudno przenieść cały łańcuch produkcji do domu?
Cóż, jeśli Europa albo Japonia potrzebowałyby znaleźć 20 miliardów dolarów, to by znalazły. Prawdziwy problem jest gdzie indziej. Chodzi o niezbędną infrastrukturę i kompetencje pracowników. Dlatego jeśli Tajwan chciałby skopiować to, co robi holenderskie ASML, które jest jedyną firmą na świecie wytwarzającą niektóre narzędzia niezbędne do produkcji najbardziej zaawansowanych czipów, to też nie byłby w stanie tego zrobić. W tym kontekście problemem nie są pieniądze, tylko umiejętności.
W książce opisuje pan historię ZSRR, który przez całe dekady próbował wykradać i kopiować amerykańską technologię, ale zawsze był wiele lat do tyłu. To nie zmieniło się również po upadku Związku Radzieckiego. Jakie to ma znaczenie dla dzisiejszej Rosji?
Cała moja książka o czipach wywodzi się z pytania, dlaczego Związek Radziecki nie był w stanie dogonić Stanów Zjednoczonych i pozyskać zdolności obliczeniowych, które były niezbędne do uzyskania przewagi technologicznej w okresie zimnej wojny. Problem polegał na tym, że ZSRR zawsze próbował kopiować, a nie miał polityki innowacji. Nie miał też rynku komercyjnego, który stymulowałby rozwój technologii. Przemysł był więc nadmiernie zależny od państwa. Dolina Krzemowa również dostaje finansowanie od państwa i realizuje projekty dla wojska, ale może do tego polegać na olbrzymim rynku konsumenckim, aby finansować rozwój. Jeśli więc spojrzeć na to, dlaczego rosyjskie wojsko jest dzisiaj technologicznie zapóźnione w porównaniu z siłami USA, jest to w niemałej mierze związane z tamtą przeszłością.
Patrząc ogólnie, pana opowieść brzmi dość optymistycznie. Mówi pan, że Chiny nie dogonią technologicznie Stanów Zjednoczonych. Mówi pan również, że globalizacja nie jest zagrożona, ponieważ relacje międzynarodowe w sferze produkcji czipów są zbyt wartościowe i trwałe. Różni się to od pesymistycznego tonu wielu współczesnych narracji o świecie.
Jest optymistyczna, o ile Chiny nie zaatakują Tajwanu. A jeśli to się wydarzy, to jestem dość pesymistyczny. Fakt, że pokój, dobrobyt, rozwój technologiczny i przemysł fabryczny zależą od małej wyspy, którą Chiny uważają za część swojego terytorium, to ogromne ryzyko, którego nie rozumieją jeszcze w pełni nawet przywódcy polityczni.