Jestem ciekawa, czy czytelniczki tego tekstu pamiętają, kiedy i w jakich okolicznościach zrozumiały, co znaczy być dziewczyną, z jakimi „powinnościami”, zakazami i nakazami się to wiąże (jeśli nie myślałyście o tym do tej pory, zachęcam, żeby wykonać tę pracę pamięci). Na pewno od dawna zastanawia się nad tym Weronika Murek – pisarka z nagradzanym debiutem na koncie, a ostatnio bardzo aktywna dramaturżka. Wiele osób czekało na jej kolejną książkę po zbiorze opowiadań „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”. I wiele osób liczyło na powieść. Zamiast tego otrzymaliśmy eseje dotyczące dziewczyńskości w szeroko pojętej kulturze, w dużej mierze popularnej.
Kapryśne, próżne, płaczliwe
Weronika Murek w „Dziewczynkach” pozwoliła sobie na zupełną dowolność i wybór tych tropów, postaci, tematów, które poruszały ją jako dziewczynkę, nastolatkę i dorosłą już kobietę. Co jest zresztą prawem gatunku, jakim jest esej. Nie ma tu diagnoz ogólnospołecznych, raz na zawsze zamkniętych wątków, jest ciągłe „stawanie się”, jak głosi podtytuł książki. I dotyczy to zarówno formy, jak i tematu, którym jest tytułowa dziewczęcość, dziewczynkowatość czy dziewczyńskość.
Niektórym nowa propozycja Murek może się skojarzyć z książką „Dziewczyństwo” Melissy Febos. I słusznie. Oba te tytuły to dość subiektywne opowieści, ale u polskiej autorki mniej jest chyba jej samej (i jej prywatnych doświadczeń) w tekście. Oczywiście dla pokolenia dorastającego w tych samych czasach, co pisarka, znajome są wszystkie tropy dotyczące drobiazgów, takich jak pamiętniki na kłódkę, tazosy, skarby zakopywane w ziemi itp. Dokładnie pamiętam te wszystkie rzeczy, a do tego jeszcze zegarek z kolorowych pastylek, oranżadę w proszku wylizywaną wprost z woreczka i zbieranie „karteczek”. Każde pokolenie dziewczynek ma bez wątpienia swoją własną pamięć i mnóstwo przedmiotów, które mają znaczenie wyłącznie dla nich. Są jednak dziewczynki, które łączą pokolenia. I to właśnie na nich w dużej mierze koncentruje się w tych esejach Murek.
Dorotka, Lolita, Shirley Temple
Dlaczego akurat te bohaterki? Warto tu przywołać kontekst, o jakim pisze autorka: „piszę w tej książce o dziewczyńskości i dziewczynkowatości, ale staram się o nich pisać przede wszystkim w takim wymiarze, który sama najmocniej zapamiętałam: jako marzeniu o tożsamości, która może podlegać nieustannej zmianie, i złudzeniu, że ludzkie życie – zanim (i jeśli w ogóle) obierze jeden kształt, w którym ostatecznie stężeje i osiądzie – ma szansę mienić się, musować, być w wiecznej podróży i ciągłym przeistaczaniu, że można żyć bez konieczności podejmowania decyzji, co do tego, kim się jest lub będzie” [s. 12].
Tak jest (przynajmniej częściowo) w przypadku wymienionych dziewczynek. Dorotka, zanim otrzymała twarz Judy Garland, była buntowniczką, silną postacią, podobną do bohaterów chłopięcych (autor książki „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” Lyman Frank Baum był ojcem dwóch chłopców) wyruszających w przygodę, łobuzów, którym więcej wolno, a którzy na końcu wyprawy przechodzą jakąś głęboką wewnętrzną przemianę. Tak bohaterka jest odmalowana w książce. Hollywood „założyło” Dorotce czerwone pantofelki, kazało się odchudzić i „zmaleć”, bo Garland miała już (o zgrozo!) szesnaście lat i jakoś nie pasowała do wizji reżyserskiej. Drakońska dieta, kawa, papierosy i amerykański sen o sławie – to była codzienność młodej aktorki. Zmieniła się zatem Dorotka i zmieniła się Garland. Obie zapłaciły za to wysoką cenę.
Lolita, czy raczej Dolores Haze, stała się bohaterką w typie femme fatale, choć była tylko dwunastoletnią dziewczynką, kochającą jazdę na wrotkach i gumy balonowe. Nie pomogło, że powieść została wydana we francuskim wydawnictwie, które słynęło z drukowania książek pornograficznych. Podobno Vladimir Nabokov nie wiedział o tej specjalizacji, ale innych chętnych do wydania „Lolity” nie było. Jeśli wierzyć, że w każdej opowieści (czy też plotce) jest ziarno prawdy, zapłacił za to pewną cenę. Jeszcze za jego życia w sex shopach można było kupić lalki wyglądające jak Lolita, a w Halloween do jego drzwi pukały dziewczynki przebrane za bohaterkę jego książki. Nie sądzę, żeby było to dla rosyjskiego pisarza szczególnie pokrzepiające, bo chyba nie na taki efekt literacki liczył.
Lolita – i ten nieznośny sposób wymawiania jej imienia przez Humberta Humberta – to tak naprawdę opowieść o ciągłym stawaniu się na czyjś obraz i podobieństwo, przekształcaniu się pod wpływem cudzego spojrzenia, byciem za, zamiast, w zastępstwie. To także opowieść o zmuszaniu do dorosłości dziewczynki, która chce się bawić. No właśnie – dziewczynki. A ta z natury rzeczy jest istotą słabą, ufną, niewinną, dlatego tym łatwiej ją kontrolować. W pewnym sensie przejęcie kontroli nad Lolitą przez Humberta Humberta jest próbą przejęcia kontroli nad dorosłymi kobietami, których ten po prostu się boi. Przedmioty, mnóstwo kolorowych, dziewczyńskich prezentów, którymi bohater próbuje „przekupić” Lolitę, to próba przejęcia jej życia – ma być jego Lolitą, żyć dla niego, dla jego przyjemności.
Na koniec Shirley Temple – uosobienie dziewczynkowatości. Karierę aktorską zaczęła jako trzylatka i bezustannie mierzyła się z byciem „za starą”, więc chętnie odejmowano jej nadmiarowe lata. Tak sprawnie, że sama zainteresowana poznała swoją prawdziwą datę urodzenia jako ostatnia. Zanim przyszedł czas na wielkie kino, była dziecięca burleska, czyli udawanie przez kilkulatkę zachowań dorosłych kobiet. Już samo to jest kuriozalne. Bo czy istnieje wzór zachowań kobiecych? Nie przeszkadzało to jednak w kręceniu przez matkę (podobno pięćdziesięciu czterech) wałków na małej główce Shirley, abyśmy mogli ją zapamiętać jako złotowłosą z najpiękniejszymi dziewczęcymi loczkami w historii.
Oczywiście te trzy bohaterki, to tylko część postaci, którym przygląda się Murek. Sięga ona bowiem zarówno po pisma Simone de Beauvoir, japońską kreskówkę „Czarodziejka z księżyca”, wróżki z bajek i baśni, tak zwane Króliczki Playboya, historie true crime z pierwszych stron gazet, a także czyta „Dziennik” Anny Frank ocenzurowany przez jej ojca.
Bycie dziewczynką – aż czy tylko?
Z prywatnych poszukiwań i zainteresowań autorki powstała książka będąca w zasadzie pewnym zaczynem opowieści. Są tu bowiem zaledwie tropy, mnogość bardzo pojemnych tematów, takich jak: sekrety, pamiętnik, kieszenie a torebka, czystość, menstruacja, siostrzeństwo, dziewczynki a sport, opresja i przemoc. Już same (bardzo zresztą barokowe) tytuły kolejnych rozdziałów mają w sobie przynajmniej kilka wielkich tematów, na przykład „Rozdział, w którym omawiamy amerykańskie spojrzenie na dziewczynkę, dowiadujemy się, po co koniom zielone okulary, ile loczków miała na głowie Shirley Temple i kto straszył Nabokova w Halloween”, „Rozdział, w którym dowiadujemy się, czym jest sekret, poznajemy też kilka dziewczęcych dzienniczków oraz świat, w którym mężczyźni uważali, że kobiety nie powinny mieć kieszeni”, „Rozdział, w którym poznajemy niemiłe dziewczynki oraz te, co to się gapią”. Wydaje się, że bycie dziewczynką trwa tylko przez krótką chwilę, więc po co poświęcać temu tematowi całą książkę, która (jak mówi Murek) jest dopiero początkiem większego projektu? Nic bardziej mylnego. Wiek nie gra tutaj roli. W oczach pewnych osób zawsze będziesz tylko małą dziewczynką.
Największym atutem esejów Murek jest właśnie to, że wciąż możemy coś do „Dziewczynek” dodawać, dopisywać, bo możliwości są nieskończone. Jeden trop podsuwa nam kolejny i kolejny… Pisarka proponuje nam zresztą listę lektur, z której korzystała, i podpowiada, gdzie jeszcze możemy szukać, żeby zafascynować się (tak jak ona) możliwościami, jakie daje nam kategoria dziewczyńskości. Osobiście zrobię to z ogromną przyjemnością i Was zachęcam do tego samego.
Książka:
Weronika Murek, „Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się”, wyd. Czarne, Wołowiec 2023.