Argument, że masowe hodowane zwierząt na mięso czy jajka są niehumanitarne i że kury, krowy czy świnie cierpią, nie okazał się jak dotąd wystarczająco skuteczny, by zyskać silne polityczne poparcie. Politycy i polityczki posługujący się tym argumentem byli zazwyczaj traktowani niepoważnie. Nawet jeśli filmy czy reportaże wcieleniowe z ubojni, gigantycznych obór i ferm wywoływały emocje u odbiorców, to nie na tyle skutecznie, żeby znacząco ograniczyć sprzedaż produkowanego w ten sposób mięsa i jajek. A co za tym idzie – ograniczenie barbarzyństwa wobec zwierząt nie stało się wystarczająco mocnym hasłem, by najsilniejsze partie polityczne brały je na sztandary.
Wrażliwość nie wystarczająco poważna
Próby postawienia masowych hodowli jako problemu powszechnego, a nie niszowego, podjął się Szymon Hołownia. Jednak i on nie powołuje się w pierwszej kolejności na konieczność rezygnacji z barbarzyństwa, jak na przykład nawołująca do weganizmu (i obśmiewana do rozpuku) Sylwia Spurek. Hołownia posługuje się głównie argumentem klimatycznym. Emisja CO2 podczas masowej hodowli zwierząt jest tak duża, że wpływa na ocieplenie klimatu, a więc należy wziąć ją pod uwagę.
Można to interpretować tak, że Hołownia daje nam poważne argumenty, a nie „jakieś tam” połamane dzioby kur. Jeszcze inaczej można powiedzieć, że powoływanie się na cierpienie zwierząt nie przystoi poważnym politykom, ale na klimat – już tak. W polityce wrażliwość wciąż nie stała się wystarczająco poważna.
Argument klimatyczny jest bezpieczniejszy politycznie niż humanitarny, jednak i on jest ryzykowny, dlatego największe partie posługują się nim ostrożnie. Dotychczas używają go głównie w kontekście energetyki, mówiąc o konieczności jej zielonej transformacji. Konieczności ograniczenia ilości spalin samochodowych, śladu węglowego produkcji ubrań czy właśnie masowych hodowli wiodące partie nie negują, nie mówią też jednak o tym często i głośno. Wydaje się, że wygodniej dla nich jest, kiedy robią to instytucje unijne, biorąc na siebie odpowiedzialność za niepopularne decyzje w rodzaju zakazu produkcji nowych samochodów spalinowych po roku 2035.
To, że argument klimatyczny jest ryzykowny, pokazała ostatnia „batalia o kotleta”. Informacja o konieczności ograniczania w miastach emisji CO2 doprowadziła posłów prawicy do wniosku, że mięso będzie na kartki, więc w obronie „normalności” i wolności publikowali swoje zdjęcia z drogich restauracji, szczerząc zęby w uśmiechu i krzyżując sztućce. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że ocieplenie klimatu, podobnie jak cierpienie zwierząt, nie jest argumentem bezpiecznym ani wystarczającym, by zdobyć się na krytycyzm wobec masowych hodowli w kampaniach wyborczych największych partii.
Ostatnie spotkanie Donalda Tuska z mieszkańcami Pabianic pokazało, że można jednak podejść do tego tematu jeszcze inną drogą – tak, by mainstreamowi politycy mogli bez obaw dołączyć ograniczenie barbarzyństwa do swojej agendy.
Bronić zwierząt w imię dobra człowieka
Możliwe, że Tusk chciał odpowiedzieć na pytania z publiczności tak, by przeforsować proklimatyczną i prozwierzęcą agendę, nie narażając się na kolejną batalię obrońców „wolności” i „normalności”, czy po prostu odpowiedzieć tak, by nie narazić się nikomu na sali, a każdemu spodobać. Faktem jest, że znalazł dobre rozwiązanie w obu sytuacjach.
Pierwsze pytanie na temat zwierząt zadała młoda kobieta, która chciała wiedzieć, co Tusk zamierza zrobić, żeby Polska odeszła od hodowli klatkowych. Argumentowała przy tym, że takie zalecenia są już od dawna formułowane w Unii Europejskiej.
Tusk odpowiedział, że szuka rozwiązania, które usatysfakcjonuje aktywistów działających na rzecz praw zwierząt i jednocześnie nie doprowadzi do bankructw właścicieli hodowli. Szczegółów nie zdradził, ale pomieścił w jednej wypowiedzi godność zwierząt, ekologię, zdrową żywność i bezpieczeństwo bytowe hodowców.
Drugie pytanie dotyczące masowych hodowli wiązało się z ich destrukcyjnym wpływem na środowisko oraz na mieszkańców wsi. Miała być modernizacja, a jest upadek gospodarstw i ptasia grypa oraz groźba kolejnych epidemii – tłumaczył mężczyzna z sali.
Tusk, odpowiadając, mówił o katastrofie klimatycznej, pandemii i o tym, jak przeżywają to młodzi ludzie. Masowe hodowle miały więc w tej wypowiedzi związek z plagą depresji wśród młodzieży, poczuciem, że świat się kończy. Nie można mówić o katastrofie i nic z tym nie robić, mówił. Zarówno klimat, jak i prawa osób LGBT i przemysłowe fermy przestały być ekstrawagancją nadwrażliwców, stały się realnym problemem – dowodził. To nie tylko sprawa etyki (a więc ukłon wobec Polski „empatycznej”), ale i naszego bezpieczeństwa zdrowotnego (ukłon wobec Polski „normalnej”).
Niespodziewane korzyści z lewicowego zwrotu
Tusk lawiruje między lewicowym, a swoim dotychczasowym elektoratem. Puka do tych, którym bliskie są postulaty „mieszkanie prawem nie towarem”, prawa do aborcji, równouprawnienia bez względu na orientację seksualną, czy właśnie praw zwierząt. Być może jego sposób na to, by odpowiadając na pytania publiczności, zadowolić różne strony sali jest drogą dla tych, którzy chcą ograniczyć, a najlepiej zlikwidować barbarzyństwo wobec zwierząt hodowlanych. Tusk nie użył słowa „barbarzyństwo”, ale jego odpowiedź mogła dać nadzieję tym, którzy go używają bez ryzyka, że podniesie się larum w obronie hodowców spłacających kredyty za obory i odwiecznego prawa Polaka do kotleta.
Chodzi o skuteczność. Akcje uświadamiające barbarzyństwo w wielkich oborach i ubojniach dały już tyle, że o cierpieniu hodowanych tam zwierząt wiadomo. Być może odwołując się do ludzkich sumień, ci, którzy chcą ratować zwierzęta, wiele już nie zdziałają. Ale zdziałają, odwołując się do dobra ludzi – ich zdrowia, stanu środowiska. Obrońcom kotleta nie będzie do twarzy z uśmiechem, jeśli do tego kotleta przyczepi się skojarzenie wirusów roznoszonych przez zwierzęta czy zanieczyszczonych rzek.
Być może nadchodząca kampania wyborcza będzie więc wyjątkowa i spowoduje coś dobrego – wywoła rywalizację, której efektem będzie uwrażliwienie Polaków na barbarzyństwo. Nawet jeśli tak tego nie nazwą, bo będzie im w rzeczywistości zależało na własnym zdrowiu, to mimowolnie przyczynią się do tego, że zwierzęta nie będą tak cierpieć.