Na okładce książki ""Zguba" Natalii Szostak, przedstawiona jest kobieta, która jest zanurzona w wodzie, widać tylko pół głowy. Natomiast inną część ciała widzimy w pokoju.

Natalia Szostak (ur. 1987) – iberystka, publicystka kulturalna, krytyczna literacka i felietonistka przez lata związana z „Gazetą Wyborczą” i „Książkami. Magazynem do czytania” – opublikowała właśnie nakładem Wydawnictwa W.A.B. debiutancką powieść. „Zguba”, bo taki jej tytuł, reklamowana jest na czwartej stronie oładki słowami Joanny Bator jako książka „opowiedziana z bezpretensjonalną prostotą”, co, jak rozumiem, ma stanowić alibi dla jej rozmytej poetyki i niewyrazistości artystycznej. Powieść ta bowiem napisana została językiem przeźroczystym (potocznym), charakterystycznym dla prozy gatunkowej vel popularnej, choć jednocześnie, jak wnioskuję z kampanii medialnej, celuje w zupełnie inny rynek.

Pętla na szyi 

Tytułowa zguba to Marianna – nastolatka w tarapatach, którą poznajemy w momencie, kiedy traci głos. „Nikt z tego powodu nie wszczął alarmu, zresztą i ona sama na początku to zbagatelizowała” [7] – komentuje to zdarzenie narratorka. „Cisza uzależnia” – przyznaje Marianna w finale, a potem dopowiada:

„A może nie ma takich słów. Może trzeba je dopiero wymyślić. Słowa są ważne. Jeśli się je przedtem obmyśli, można z nich skorzystać, kiedy będą potrzebne. 

Bo przecież tego wszystkiego by nie było, gdybym znalazła odpowiednie słowa. Albo gdybym umiała odezwać się w odpowiednim momencie. 

No, bo tak to się zaczęło, prawda? 

Od tego, że straciłam głos”. [s. 265]

Początek książki zapętla się z jej końcem, co samo w sobie nie jest chwytem specjalnie oryginalnym, ale za to podkreśla, że tajemnica kryje się w środku. Szukałam jej zatem cierpliwie, od 7 do 265 strony, ale znalazłam tylko banały o prostym życiu zwykłej rodziny, której, szczerze mówiąc, pozazdrościłam problemów. Niezaradny mąż, którego wad zakochana w nim żona Hanka przez całe lata nie dostrzega, a po odkryciu stutysięcznego długu – rzuca wszystko, żeby mu pomóc, czym, naturalnie, nie zaskarbia sobie jego szacunku, więc, porzucona przez niego, szybko znajduje nowego partnera. Teściowa – niewspierająca, ale i niespecjalnie przeszkadzająca. Rodzice Hanki – trwale nieobecni w jej życiu, lecz równie niezbyt obecni, ot, choćby jako kompleks czy problem, w samej powieści. Dzieci Hanki – kilkuletni i nieco zbyt elastyczny Kuba oraz nastoletnia i nazbyt usztywniona Marianna, która wpierw bardzo pragnie czteronożnego przyjaciela, a potem tęskni za utraconym, wskutek przeprowadzki do babci Aliny, pieskiem Frajdą…

Przyszło mi nawet do głowy, że to być może ja mam problemy ze skalą, stąd też doświadczenia, które ugrzęzły w gardle dorastającej dziewczynce, nie robią na mnie zbyt dużego wrażenia. Odrzuciłam jednakże tę myśl, bo przypomniałam sobie, że wiele innych książek chwyta mnie przecież za gardło i, miast kontemplować własną gruboskórność, postanowiłam jednak krytyczne przyjrzeć się powieści Natalii Szostak.

Pisanie dla dziewczynek

Założyłam zatem, że „Zguba” to powieść dla młodzieży, co tłumaczyłby jej schematyczność, potoczność i tendencyjność – cechy, które, nawiasem mówiąc, w przypadku powieści dla młodzieży wcale nie byłyby wadami, z drugiej zaś – „usprawiedliwiałoby”, nachalny miejscami, dydaktyzm, na przykład wstawki eseistyczne o pieskach, które grały w serialu „Czterej pancerni i pies” oraz przypiski do elementarza polskiego feminizmu, jakim są „Szczeliny istnienia” Jolanty Brach-Czainy.

Doszłam nawet do przekonania, że jako powieść dla nastolatek „Zguba” bardzo mnie przekonuje, bo bezsprzecznie stoi po stronie dziewczynek, co w przypadku tego gatunku wcale nie jest oczywistością. W przeszłości większość powieści dla dorastających panienek służyło przede wszystkim ich ocenianiu, zawstydzaniu, umoralnianiu i upupianiu. Identyczną postawę przejawia również Małgorzata Musierowicz – autorka kultowego niegdyś cyklu powieściowego „Jeżycjada”, który od trzech dekad pozostaje niebywale krytyczny wobec współczesnych potrzeb i aspiracji dorastających kobiet, choć jednocześnie nadzwyczaj wyrozumiale traktuje słabostki chłopackie czy nawet męskie. Tymczasem Szostak niczego podobnego nie czyni – świetnie rozumie dziewczyńskie tęsknoty oraz smutki, dlatego książkę tę, mimo jej niewyraźnej poetyki, przeczytałam do końca. Właśnie przez wzgląd na Mariannę.

Chętnie uznam więc „Zgubę” za udaną, choć nieco być może zachowawczą i niedzisiejszą literaturę młodzieżową. Wszak nie każda książka dla osób dorastających musi być tak rewelatorska i rewelacyjna jak „Fanfik” czy „Slash” Natalii Osińskiej. Obawiam się jednakowoż, że ani autorka, ani wydawca nie zgodzą się ze mną w tej kwestii, szukam więc dalej.

Romans kobiecy 

Następnie pomyślałam, że „Zguba” to tak zwana kobieca obyczajówka – stworzona nie tylko niewieścim piórem, ale i dla wyrażenia kobiecych losów oraz doświadczeń. Babka Marianny (Alina Sadowska) to figura maskującego życiowe niespełniania perfekcjonizmu, zaś matka Marianny (Hanna Sadowska) reprezentuje (bez)siłę codziennego krzątactwa. Z kolei Marianna, rozdarta miedzy tymi dwoma typami kobiecej obecności, szuka dla siebie miejsca w rzeczywistości niepozostawiającej jej najmniejszych nawet złudzeń co do wagi i racji jej przeżyć. 

W sukurs tym domniemaniom przyszedł mi przeźroczysty język tej opowieści – dyskurs, owszem, wyjaśniający zdarzenia, ale niespecjalnie zatroskany o charakterystyczne dla literatury wysokiej „jak to zostało opowiedziane”. Krótko mówiąc, język „Zguby” nie stanowi jej atutu. Nie jest ani wynalazczy, ani ładny, ani choćby idiomatyczny, ale jest za to w pełni komunikatywny, co z kolei stanowi cechę powieści popularnej.

Inna rzecz, że „Zguba” jest niewolna od kiksów, choć akurat z tą pretensją wypadałoby się zwrócić nie tyle do autorki, co przede wszystkim do redaktorów. Naprawdę niepotrzebnie „spodnie, koszule, nawet dżinsowa katana” znikają „w ciemnych ustach pralki” [s. 124]. Wystarczyłoby, żeby wylądowały „w pralce”. Zaś pensjonarski afekt Marianny do Poli (koleżanki z klasy) wyrażony został w taki sposób, by z jednej strony odhaczyć obowiązkowe w powieści o dziewczynkach dywagacje o nienormatywnej seksualności, lecz jednocześnie nie powiedzieć niczego, co by wymagało pogłębienia czy choćby kontynuacji: 

„Nic dziwnego, że Marianna Polę kocha, ubóstwia wręcz. Nie do końca jest tak, że chciałaby być Poli dziewczyną; raczej chciałaby być Polą, wtopić się w jej idealną skórę, zanurzyć w kaskadę włosów i nigdy już stamtąd nie wychodzić. A skoro to niemożliwe, to chciałaby, żeby spłynęło na nią choć odrobinę tej aury fajności, która pojawia się wszędzie tam, gdzie Pola stawia kroki” [s. 23].

Na szczęście (albo właśnie na pisarskie nieszczęście) kilkadziesiąt stron dalej pojawia się scena, w której Szostak, chcąc nie chcąc, nieco odsłania autorskie intencje, lęki oraz kompleksy:

„Słowa same wypływają z ust Alicji. Jej myśli płyną obok. Mówi, a jednocześnie zastanawia się, jak wiele może wypowiedzieć, nie mówiąc niczego istotnego, niczego, co dotknie sedna tego, co właśnie przeżywa. 

Wypowiada takie zdania, jak:

– Dopiero się uczę tego odpoczywania. Po tylu latach pracy ciężko się przestawić (prawda). 

– Życie lubi zaskakiwać, teraz mam pod opiekę [tak w oryginale – przyp. KF] dwoje wnuków. Gdyby nie emerytura, pewnie nie mogłabym się nimi zająć (półprawda). 

– Brakuje mi kancelarii, tego ruchu, ludzi (prawda).

– Ale jest mi całkiem dobrze (nieprawda)” [s. 113]. 

Zacytowany fragment to opis spotkania Alicji z Beatą – szefową kancelarii prawnej, która niedawno odesłała swoją wieloletnią współpracownicę na emeryturę. Zastanawia mnie, do kogo autorka kieruje te dopowiedzenia („prawda”, „półprawda”, „nieprawda”), skoro we wcześniejszych fragmentach książki dowiadujemy się w szczegółach o frustracji Alicji z powodu bezczynności zawodowej oraz konieczności zajmowania się absorbującymi i niezbyt silnie związanymi z nią dziećmi. Czyżby pisarka nie wierzyła w elementarne kompetencje swoich czytelników? Nie postępuje w ten sposób pisarz tworzący literaturę piękną tudzież dyskurs wysokoartystyczny. 

One way ticket 

Hanka pozostawia dzieci pod opieką Alicji i udaje się na emigrację zarobkową do Londynu. Alicja nie czuje się dobrze w nowej roli. Dzieci także nie lubią tej sytuacji. Tuż przed powrotem Hanki Marianna ucieka z domu. Hanka z Alicją udają się więc na jej poszukiwania. W aucie dochodzi między kobietami do scysji. Alicja przyznaje, że nie potrafiła dogadać się w z wnukami:

„Szczególnie z Marianną. Powiedziałam jej coś takiego… […] Powiedziałam, że dziewczynkom jest trudniej”. 

Hanka nie może uwierzyć w to, co słyszy:

„– Ale jak to? 

– No, po prostu. Przecież to prawda – mówi Alicja. 

– Ich świat jest już inny! 

– E tam, inny” [s. 217].

Hankę gorszy, w jak bezwzględny sposób Alicja podcięła skrzydła jej dorastającej córeczce. Cała aż się gotuje. Traci panowanie nad kierownicą i wpada w poślizg. Na szczęście, wychodzi z opresji bez szwanku. 

Zdębiałam, czytając ten fragment. I szczerze zafrasowałam się nad własnym dzieckiem, które jest mniej więcej w wieku Marianny, a ja odbyłam już z nim wiele znacznie boleśniejszych rozmów. W optyce „Zguby” nie tylko podcięłam mu skrzydła, ale i zdeptałam je, a następnie wyrzuciłam do kosza.

Czy naprawdę istnieje świat, w którym wypowiedź Aliny mogłaby zabrzmieć dla jej córki jak rzecz „nie do pojęcia”? I czy na pewno jest nim współczesna Polska? Bo, szczerze mówiąc, po przeczytaniu „Zguby” zamarzyłam, żeby mieć tylko takie grzeszki na sumieniu oraz tylko (i aż) takie problemy. Jeśli istnieje gdzieś taki świat, to ja poproszę bilet do niego – i to koniecznie w jedną stronę.

Płatki śniegu 

Szostak nie podjęła ryzyka – ani artystycznego, ani obyczajowego. Przedstawiła nam świat jak z seriali, ale nie tych produkowanych przez Netflixa, tylko tych, którymi karmi nas Telewizja Polska. Niemniej, ujęła mnie wypowiedzią, którą wsadziła w usta Alicji: 

„Hanka […] Ja jestem stara. Rozumiesz? W moim pokoleniu nie mówiło się tych wszystkich rzeczy. […] Ledwo mówiło się «kocham cię». A te wszystkie «jestem z ciebie dumna», «rozumiem, przez co przechodzisz». Skąd ja mam wiedzieć, przez co ona przechodzi? A czy ona ma pojęcie, przez co ja przechodzę? Że nie tylko jej jest trudno?” [s. 220]. 

Wypowiedź ta, skwitowana, naturalnie, przez Hankę stwierdzeniem, że Alicja jest przecież dorosła, mówi co nieco o kondycji tych bohaterek. Alicja, Hanka oraz Marianna to bańki – byty przeźroczyste (dla innych) i jednocześnie za wszelką cenę unikające jakiegokolwiek styku z rzeczywistością. Są kruche jak płatki śniegu, które w kontakcie z twardym podłożem, natychmiast spotkałaby… zguba. Słowem, w otaczającej mnie rzeczywistości nie miałby najmniejszych szans… 

Osoby urodzone w początkach trzeciego tysiąclecia, zwane pokoleniem śnieżynek lub płatków śniegu, z pewnością zrozumiałoby język tej powieści. Dla mnie jest on jednakże nieco odrealniony, ale kto wie – może to jest po prostu powieść dla młodych dorosłych?

PS Mariannie, która marzy o weterynarii, co dla Hanki zdaje się niefajnym zawodem dla kobiety z uwagi na konieczność posiadania niemałej krzepy, by móc odbierać porody krów albo klaczy, polecam specjalizację w chirurgii małych zwierząt, chorobach ptaków, ryb, owadów czy zwierząt egzotycznych. Istnieje bowiem szereg alternatyw dla weterynarii stricte wiejskiej tudzież rolniczej.

 

Książka:

Natalia Szostak, „Zguba”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2023.