Mówili Państwo o jakimś facecie. Zdaje się interesujący. Wiele jego zainteresowań i dążeń było i jest mi bliskich – choć sam często nie zdołałem ich zrealizować.

Prof. Marcin Kula w trakcie wykładu. Fot. Archiwum rodzinne

Jeśli jednak o mnie mówić, to podkreślę, że często interesowały mnie zjawiska w długim trwaniu. W tym np. Uniwersytet, który przeżył już niejeden ustrój i niejedną władzę. Punkty i rankingi zmieniają się, ministrowie przychodzą i odchodzą, władza tworzy własne instytucje naukowe, promuje kogo chce lub odmawia promocji temu, kogo nie chce (niedawny casus: Michał Bilewicz!), a uniwersytety pozostają. W kontekście uniwersytetów nieraz nasuwało mi się powiedzonko z czasów komunizmu: „Przeżyliśmy rewolucję, przeżyjemy konstytucję” (Rosja 1936, Polska 1952).

Podstawowym elementem długiego trwania w konstrukcji Uniwersytetu jest zaś kontakt nauczyciela akademickiego ze studentem czy doktorantem. Chciałbym, by ta istota procesu nauczania przetrwała wszelkie idiotyzmy instytucjonalne. Nieskromnie przytoczę fragment niedawnego prywatnego listu od byłego studenta do mnie, który sprawił mi wielką przyjemność przez potwierdzenie, że udawało mi się budować taki kontakt. Nie podam nazwiska autora, nie wiem czy byłby zadowolony, ale może ucieszy się dowodem, że sprawił mi satysfakcję. Miałem zresztą więcej takich, czy podobnych listów bądź innych miłych mi wyrazów, ale ten list akurat przyszedł niedawno:

„Cieszę się bardzo, że Pana Profesora poznałem i muszę przyznać, że mnie Pan w jakimś stopniu ukształtował, choć być może nie dostrzega Pan tego biorąc pod uwagę moje obecne poglądy polityczne :)

Niemniej zawsze ceniłem Pana podejście intelektualne, metodę pracy naukowej, życzliwość do studentów i wszystkich innych osób. To wszystko chciałbym naśladować, zwłaszcza Pana dobro i życzliwość wobec ludzi”.

Inicjatywa zorganizowania tego spotkania i liczna obecność uczniów w tej sali potwierdzają, tak jak przytoczony list, że mogę mieć satysfakcję z działania w tym zakresie. Bardzo wam dziękuję – podobnie jak wszystkim przybyłym, także tym, którzy chcieli przyjść, a z jakichś powodów nie mogli – za wzmocnienie mojej świadomości, że mogę mieć satysfakcję.

Jest wszakże, a przynajmniej powinien być drugi element długiego trwania w konstrukcji Uniwersytetu: swobodna, z fantazją, twórczość naukowa, a nie realizowanie socjalistycznego planowania lub wyrabianie punkcików i podążanie za wizją historii ustaloną przez władzę, a nawet ewentualnie dominującą w społeczeństwie. Nauka nie może być także ograniczona do komentowania paru skądinąd najpewniej rzeczywiście wielkich autorytetów naukowych i podążania za nimi.

Nie znoszę standaryzowanej nauki. Biochemik z mojej rodziny, niestety już nieżyjący, w 1986 roku, gdy pracował w IBB PAN, zapisał po wizycie prof. Fraenkela-Conrata [1], jednego z ojców wirusologii:

„84-letni facet zachęcał mnie do tego, by uprawiać naukę tak, jak proponował Einstein – «…as a dream»” [2].

Nie sięgając tak wysoko, powinienem zapytać, czy mnie udało się tak pracować. W pewnym stopniu chyba tak. Udało mi się robić, co chciałem – w granicach mojej, ograniczonej zresztą fantazji. Udało mi się mieć w nosie socjalistyczne planowanie i równie głupie punkty. Robiłem, co chciałem i jak chciałem, ryzykując odrzucenie, co mi się oczywiście zdarzało; przyjmowałem także z góry, że do wielu miejsc nie mam po co startować. Paru odrzucanych, a uznanych pośmiertnie znalazłoby się w dziejach. Nie mam aż takich ambicji. Miło mi było jednak po prostu robić to, na co miałem ochotę. Rozproszyłem się, co jest jednym z grzechów naukowca-historyka. Mam nadzieję, że dzięki temu i podobnym działaniom w każdym razie przynajmniej nie wszedłem do grupy, którą Niemcy nazywają, a przynajmniej nazywali Fachidioten.

Tłumy z pewnością nie kupowały moich prac. Kiedyś, chyba w jakiejś gazecie, widziałem obrazek pracującego autora, którego żona pytała: „Po co piszesz? I tak tego nikt nie kupi!” Ten odpowiadał: „Bo mam, kurwa, wenę”. Pomyślałem, że to o mnie, skserografowałem w powiększeniu i przykleiłem na ścianie. Żona wkleiła moją fotografię, zmieniła słowo „k…” na „kurczę” – no i w tej wersji wisi w mieszkaniu. Jedną z milszych mi pochwał była końcówka recenzji prof. Rafała Stobieckiego z mojej „Wizytówki historyka”: „Można więc zasadnie przypuszczać, że jeszcze nie raz nas zaskoczy – nową książką czy artykułem, ważnym głosem w dyskusji na temat kondycji naszego środowiska czy kolejną nieortodoksyjną recenzją” [3].

Niezależnie od tego, czy na takie nadzieje zasługuję, cieszę się, że swoimi dotychczasowymi działaniami dałem widać Koledze powód do takiego sądu, a Państwu mogę tylko życzyć, by w interesie może nie tyle ludzkości, ile własnym oraz naszej społeczności, chcieli i mogli iść za chęciami i zainteresowaniami, drogą jak najbardziej oryginalną.

Będę kończył. W plakacie zamieścili Państwo moją osobę z napisem „Homo sapiens”. Gratuluję fotografowi uchwycenia, to nie było pozowane. Ponieważ mam 80 lat, po czterech godzinach jestem już jednak homo ledwo-sapiens. Życzę Wam powodzenia, dziękuję, że byliście ze mną, także za wszystko co uczyniliście dla mnie kiedykolwiek, a w tym także, na dobrym miejscu, za dzisiejszy dzień.

Przypisy:

[1] Heinz Fraenkel-Conrat (1910–1999).

[2] Z rodzinnego listu prof. Włodzimierza Zagórskiego-Ostoja z 10 października 1986 r.

[3] „Klio Polska. Studia i Materiały”, t. XIII, 2021, s. 199–205.

 

* Mowa wygłoszona w trakcie uroczystości jubileusz 80. urodzin prof. Marcina Kuli, które odbyły się na Wydziale Historii UW w dniu 24 marca 2023 roku.