Ze wszystkich demokracji to Bułgaria, nie Izrael, miała w ostatnim czasie najczęstsze wybory powszechne. Bułgarzy poszli do urn pięć razy w ciągu minionych dwóch lat (sześć, jeśli wliczyć wybory prezydenckie); Izraelczycy potrzebowali dwa razy więcej czasu, by osiągnąć ten sam wynik, a pozostałe demokracje na ogół głosują raz na cztery lata.

Przyczyna powtarzających się przedterminowych wyborów była w obu krajach ta sama: głęboko podzielone społeczeństwa nie są w stanie wyłonić politycznych większości, zaś preferencje wyborców, głosujących głównie przeciw, nie za, pozostają stałe. Co najwyżej przerzucają swe głosy na coraz bardziej skrajne partie protestu, skutecznie tym samym sabotując szanse koalicji centrum – i otwierając ekstremistom drogę do władzy.

Tak się stało w Izraelu, gdzie pośpiesznie przez premiera Benjamina Netanjahu, z troski o to, by nie zmarnował się żaden prawicowy głos, sklecony faszyzujący blok Religijny Syjonizm, zdobył 11 procent głosów i stał się trzecią siłą w parlamencie. W Bułgarii podobny sukces odniosło skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne i prorosyjskie Odrodzenie (14 procent) – a w Polsce ku podobnemu rezultatowi idzie Konfederacja.

Utracona polityczna stabilność i monumentalna korupcja

Co więcej, bułgarska ordynacja daje wyborcom możliwość głosowania przeciwko wszystkim partiom, z czego skorzystało ponad 4 procent głosujących; gdyby byli partią, weszliby do parlamentu. Zaś około 60 procent wyborców po raz kolejny nie skorzystało nawet i z tej możliwości i w ogóle nie wzięło udziału w głosowaniu. Nawet gdyby się więc udało sklecić jakąś koalicję, jej polityczny legitymizm będzie więc wątpliwy.

W obecnym parlamencie teoretycznie możliwa jest koalicja zwycięskiego GERB byłego premiera Bojko Borysowa z również centroprawicową i prozachodnią Kontynuujemy Zmiany (KZ) jego następcy Kiryła Petkowa, albo z Odrodzeniem i socjalistami. Rządy Borysowa w latach 2009–2021 (z dwiema krótkimi przerwami), jawią się dziś jako czasy utraconej politycznej stabilności.

Ale również jako czasy monumentalnej korupcji, z której premier, powiązany z mafią były ochroniarz komunistycznego dyktatora Teodora Żiwkowa, korzystał pełnymi garściami. Klip wideo, na którym widać, jak półnagi śpi przy stoliku, na którym leży pistolet, a w otwartej szufladzie widać pliki banknotów, przeszedł do historii.

To właśnie bunt przeciwko korupcji wprowadził do władzy KZ; Petkow wręcz na krótko Borysowa aresztował. Ich wspólne rządy wydają się więc niemożliwe, zaś koalicja GERB-u ze skrajną prawicą i postkomunistyczną lewicą za jedyne lepiszcze miałaby nacjonalizm, co z kolei budziłoby uzasadniony niepokój Brukseli.

Pilot na kursie do władzy

W poprzednich pięciu wyborach sztuka zbudowania koalicji udała się tylko raz – lecz wnet się ona rozpadła, zaś rozłamowcy poparli wotum nieufności i tym samym nowe przyspieszone wybory. Pozostałe rządy – tymczasowe – powoływał prezydent Rumen Radew i urósł tym samym do pozycji głównej siły politycznej kraju.

Jeżeli i tym razem tak będzie, do kolejnych wyborów, to z zastępcy sparaliżowanego parlamentu może się stać po prostu jego następcą, a gdy za dwa lata wygaśnie jego druga kadencja – zjednoczyć wokół siebie wszystkich niezadowolonych i wybory wygrać.

Perspektywa wyniesienia przez autorytarnych populistów do władzy byłego pilota myśliwców MiG-29 byłaby jednak jeszcze bardziej niepokojąca niż utworzenie koalicji nacjonalistów od lewa do prawa – i to nie tylko ze względu na politykę wewnętrzną Bułgarii czy wzór, jaki kraj mógłby dać innym niewydolnym demokracjom.

Chaos w fabryce amunicji

Bułgaria jest bowiem największym w UE producentem amunicji do sowieckiej artylerii, którą Ukraina odpiera rosyjską agresję; w Układzie Warszawskim przeznaczono jej role zbrojowni.

W ubiegłym roku ponownie otwarto zamknięte po upadku komunizmu zakłady zbrojeniowe, jak fabryka pocisków kaliber 122 w Kostowcu, a wartość bułgarskiego eksportu broni wzrosła z miliarda do czterech miliardów euro rocznie. Ale prezydent jest przeciwny wspieraniu Ukrainy: oświadczył, że „nad Krymem powiewa rosyjska flaga”, zaś „żadnych dostaw amunicji dla Ukrainy nie będzie”.

W tradycyjnie prorosyjskiej Bułgarii, gdzie 48 procent badanych deklaruje „neutralność” wobec tej wojny, postawa taka jest popularna. Oficjalnie Sofia tylko raz wysłała broń do Kijowa; reszta dostaw przechodzi formalnie przez państwa trzecie, w tym Polskę. Rząd zależny od prezydenta mógłby w ogóle takich praktyk zakazać, zaś ewentualna nacjonalistyczna koalicja nie musiałaby nawet czekać na zakaz prezydenta.

Prorosyjskich prezydentów sabotujących politykę rządu widzieliśmy także w Zagrzebiu i Pradze, ale sukces wyborczy Petra Pavla położył kres ekscesom Miloša Zemana, a przeciwwagą dla Zorana Milanovicia jest solidna większość popierająca w parlamencie mniejszościowy rząd.

W Sofii jednak nie widać szans na taką większość, ani też na skutecznego konkurenta politycznego dla Radewa. Większość Bułgarów nie ufa demokracji, a ci, którzy jej jeszcze ufają, nie ufają sobie nawzajem. Taka sytuacja źle rokowałaby wszędzie, ale w fabryce amunicji już zwłaszcza.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: , Flickr.