Paweł Śpiewak. Fot. Archiwum prywatne Piotra Kulasa

Bądź niezależny intelektualnie. Od osoby formatu Pawła Śpiewaka oczekuje się, że będzie autorytetem; osobą, która udzieli uniwersalnych lekcji. Sam Paweł miał jednak zdystansowany, ironiczny i skomplikowany stosunek do figury autorytetu. Zawsze najwyżej cenił samodzielność, niezależność i brak pokory. Wszystko to uznałbym za lejtmotyw jego życia i coś w rodzaju niewysłowionego przesłania. Dlatego lekcje, o których tu wspominam, były raczej wynikiem jego postawy i praktyki niż bezpośredniej artykulacji, z którą na co dzień się obnosił. Należał do odchodzącego pokolenia tej części polskiej inteligencji, którą cenię. Cechuje się ona troską o jakość języka, zaangażowaniem, stylem życia wyrażającym się w rozległości zainteresowań wykraczających poza zawód czy hobby. Zresztą to od zainteresowania rolą i miejscem inteligencji zaczęła się nasza znajomość, która z czasem przerodziła się we współpracę, a nawet powiedziałbym chyba – w rodzaj przyjaźni.

Kultywuj kulturę daru i wdzięczność. Paweł pięknie celebrował kulturę daru. To była jego lekcja najpiękniejsza. Było to u Niego autentycznie uwewnętrznione. Lubiłem, jak przyjeżdżał do mojego domu na Górnym Śląsku, do Bierunia, niedaleko Oświęcimia. Zresztą podczas jednej z wizyt we trójkę (ja, Paweł i Krzysiek Świrek) odbyliśmy przejmującą całodniową podróż do obozu w Auschwitz-Birkenau. Przywoził prezenty i upominki: mapę Izraela, obraz czy rysunki, kubki, książki, kalendarze, piękne zeszyty. Dbał o relację, dzwonił, interesował się, pisał, gościł nas w swoim domu w Warszawie i na wsi. Kiedy odwiedzałem go po swoich uniwersyteckich zajęciach, przygotowywał dla mnie kolację. „Musisz coś zjeść. Trudno się gada z pustym brzuchem” – powtarzał. Pamiętam, jak dzwonił i trzymał kciuki za moją habilitację. W książkach mam jego piękne dedykacje, w pierwszej: „Piotrowi, serdecznie z nadzieją na długą, dobrą znajomość. Paweł Śpiewak, 6 V 2013”. W następnej: „Ani i Piotrowi, z którymi dobrze być w przyjaźni, lekturę sentencji zaleca komentator, 27 grudnia 2014”. Wtedy spędził u nas sylwestra. Czasem zdobył się na prywatne zwierzenia.

Pisz o rzeczach ważnych dla samego siebie. Trzecią lekcją Pawła Śpiewaka była sztuka pisania. Przeczytałem większość rzeczy, które napisał. Dla mnie były to książki ważne i prowokujące. Zresztą nasza znajomość zaczęła się od mojego zainteresowania jego pisarstwem. Opublikowaliśmy później razem kilka rzeczy i dlatego wiem, jak pracował. Parę tekstów napisaliśmy razem, przygotowana przez nas książka mówiona o jego życiu czekała na ostateczne pociągnięcia pióra i końcową redakcję. Jego sposób pisania nie przypominał akademickiego stylu. Irytowało go nawet, że współczesne nauki społeczne są zdominowane przez biurokratyczny gorset wyrażania myśli. Sam uprawiał sztukę eseju z charakterystycznym sposobem wyrazu. Publikował książki i eseje w czasopismach dla inteligencji, nie unikał jednak też polemicznych artykułów i felietonów. Od pewnego czasu ważne były dla niego również kwestii religii czy nawet wiary, a także pisma poświęcone tematyce Holocaustu. Do najpiękniejszych należy między innymi „Śmierć ma wiele imion”, który przesłał mi z pytaniem o zdanie. Teraz wracam do jego komentarzy zamieszczonych w „Pirke Awot. Sentencje Ojców”. Do jego ulubionych socjologów należał Richard Sennett. Na naszych ostatnich zajęciach, które się już nie odbyły, mieliśmy czytać jego „Korozję charakteru”.

Organizuj seminaria i poważnie traktuj nauczanie. Chociaż wszystkie lekcje są ważne, to chyba najwięcej nauczyłem się od niego jako wykładowcy i prowadzącego seminarium. W ostatnim roku organizowaliśmy seminaria Elitylabu (Laboratorium Analiz Transformacji Elit i Inteligencji). Przez wiele lat prowadziliśmy wspólne zajęcia. Najpierw w Instytucie Socjologii. W tym roku na Wydziale „Artes Liberales” mieliśmy roczne seminaryjne zajęcia o autorytaryzmie i demokracji, których już razem nie dokończymy. Nie lubił prowizorki w nauczaniu. Chciał, aby wszystko odbywało się wedle chociażby z grubsza naszkicowanego planu, nawet jeśli potem miałyby być od niego odstępstwa. Nie chodziło nawet o teksty, ale o kierunek myśli, cel. „Piotrze, musisz mi powiedzieć, w jakim Ty chcesz iść kierunku. W jaką stronę my zmierzamy?”. Uniwersytecka dydaktyka była ważna, jednak jego sposób prowadzenia zajęć wykraczał poza formułę akademicką. Zachęcał mnie też, abym dawał swoje teksty na wspólne zajęcia. Tuż po świętach mieliśmy jechać razem ze studentami w teren, na badania do Biłgoraju. Bardzo mu zależało na tym wyjeździe. Zostanie puste krzesło.

Bądź zaangażowanym obywatelem. Piąta lekcja Pawła Śpiewaka jest nam dzisiaj najbardziej potrzebna. Jego zaangażowanie podszyte było pytaniem na temat tego, co może zrobić intelektualista w sferze publicznej w czasie marnym. Zwłaszcza intelektualista rozczarowany polityką. W jego nauczaniu, tekstach, które proponował, zaangażowanie zajmowało miejsce centralne. Był intelektualistą publicznym, który stronił od sytuacji opisanej przez Erwina Panofsky’ego w tekście „W obronie wieży z kości słoniowej” (dawniej omawialiśmy go na zajęciach). Sprawy publiczne są zbyt poważne, aby politykę zostawiać politykom, a szczególnie partiom politycznym, o których miał najgorsze zdanie. Odróżniał politykę od innych spraw, nie uważał ich za tożsame. Już same tytuły jego książek świadczą o sprawach, które winny być obecne w sferze publicznej: wizja wspólnego dobra, pamięci, kwestie tożsamości czy w końcu problematyka kultury. Na wymiar kultury czy stylu miał szczególnie wyczulony słuch. Jego zdaniem, chociaż polityka kieruje się swoją własną logiką podporządkowaną walce o władzę, to bez wizji wspólnego dobra i w ogóle jakiejś wizji – skazana jest na upadek. Rola intelektualisty polega w tej sytuacji na organizowaniu życia duchowego i kulturalnego: organizowaniu seminariów, powoływaniu do życia intelektualnych czasopism, budowaniu oficjalnych i nieoficjalnych instytucji, zabieraniu głosu w ważnych sprawach. W tym znaczeniu był spadkobiercą polskiej inteligencji zaangażowanej, etosowej, której nie jest wszystko jedno.

Smakuj życie. Wreszcie – to jest chyba lekcja najtrudniejsza – lubił i umiał korzystać z życia. Smakowanie życia było dla niego równie ważne jak książki. Lubiłem, jak myśli, mówi i pisze. Jeździł, gotował, podróżował, wykładał. Podpowiadał nam, co musimy koniecznie zobaczyć w Rzymie. Lubiłem też jego czerwone spodnie i słomkowy kapelusz. Lubiłem, jak robił pizzę z pieca albo twaróg, albo turecką kawę w miedzianym tygielku. Przyrządzał dla nas pieczoną kaczkę, której nigdy akurat specjalnie nie polubiłem. Po powrocie z Wietnamu i Kambodży nauczył nas robić sajgonki.

Miał wiele planów i celebrował wolność emeryta. Kilka miesięcy temu byliśmy gośćmi na jego ślubie, przeprowadził się, mówił, że chce z żoną Hanią kupić pod Warszawą dom. Odwiedzał Italię. Był w ciągłym ruchu. Pisał książkę o problematyce polityki w tekstach biblijnych. Obaj planowaliśmy naszą wspólną książkę, do której opublikowany niedawno tekst w „Przeglądzie Politycznym” miał być pewnym wstępem. Przygotowaliśmy wywiad rzekę o jego pracy, życiu, rodzicach, chorobie. Osobną książkę chciał poświęcić Janowi Śpiewakowi, swojemu ojcu, którego uważał za poetę niedocenionego.

Ostatnio jednak poczuł się gorzej, musiał odwołać obecność na ostatnich zajęciach. Chorował od dłuższego czasu. W niewydanym wywiadzie rzece (do której kiedyś może wrócę) mówił mi: „Kiedy dowiedziałem się, że jestem chory, to poczułem samotność. Miałem wrażenie wypadnięcia z rytmu. Potem włączyłem się, mówiąc sobie: «OK, mogę jeszcze normalnie funkcjonować przez jakiś czas». Ale na początku dojmujące było uderzenie samotności. Jesteś sam z tym przeżyciem”. Rozmawialiśmy często o drzewach, sadzeniu, pracy w ogrodzie. W moim ogrodzie rośnie Pan Buk, który zasadził, żebym go pamiętał (jak mówił), ale ja go będę pamiętał pomimo Pana Buka. Myśl, że już nigdy go nie zobaczę, jest ogromnie smutna. Ecce homo.