Lewica ma pewien problem z budowaniem własnego języka politycznego. A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie po konwencji gospodarczej, którą zorganizowała w poprzedni weekend lewicowa koalicja.

Brzmiało to dość zaskakująco. Na początek Marek Belka w dość eksperckim trybie ostrzegał przed niską stopą inwestycji i upaństwowieniem gospodarki przez PiS. Z kolei pierwsza wypowiedź w zamykającym wydarzenie panelu dyskusyjnym dotyczyła konieczności przywrócenia godności przedsiębiorcom. Kolejna – rosnących kosztów długu publicznego. Można było usłyszeć, że PiS jest gotowe „obiecać wszystkim wszystko” albo „kupić wyborców”. Do tego słowa o potrzebie większej merytokracji i przywrócenia władzy specjalistom.

I oczywiście można w ten sposób. Ale jak to się ma do lewicowej polityki? Tego rodzaju wypowiedzi nie kojarzą się przecież z deklarowanym w ostatnich latach programem lewicy. A nawet spotykają się zwykle z wyższościową krytyką z lewej strony skierowaną w stronę rzekomo elitarystycznych „libków”, którzy „niczego się nie uczą”. Niektóre wypowiedzi na konwencji Lewicy brzmiały bardziej – by tak rzec – neoliberalnie, niż wszystko, co można było ostatnio usłyszeć na spotkaniach PO.

W międzyczasie na scenie wystąpili wspólnie liderzy lewicowej koalicji: Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń oraz Magdalena Biejat (współprzewodnicząca partii Razem). Oni bardziej trzymali się typowego stanowiska lewicy. Ich postulaty to zbudowanie 300 tysięcy mieszkań na wynajem przez samorządy z budżetu centralnego, budowa przez państwo 1000 żłobków rocznie albo zbudowanie w dzisięć lat 4 tysięcy kilometrów linii przesyłowych w celu wzmocnienia energetyki. Postulat ogólny: podniesienie nakładów na inwestycje w gospodarce z 16 do 25 procent PKB.

Co dla ludu?

Ale obok dysonansu ideowego, był też problem czysto retoryczny. Na początek zaznaczmy, że była to retoryka łagodna i pokojowa. Główne punkty wypowiedzi liderów odnosiły się do ogłoszonych ostatnio propozycji programowych Platformy Obywatelskiej – kredytu 0 procent oraz „babciowego”. Lewica proponowała modyfikację tych pomysłów, która miałaby polegać na inwestowaniu w instytucje publiczne, zamiast wypłacania pieniędzy wybranym grupom docelowym. Propozycje zostały przedstawione w sposób pozytywny i koncyliacyjny – nie tyle jako krytyka PO, lecz raczej wkład Lewicy do programu przyszłego rządu. Włodzimierz Czarzasty zachęcał do wypracowania wspólnego minimum programowego opozycji przed wyborami.

Jednak można było odnieść wrażenie, że wydarzenie było skierowane raczej do ludzi zaangażowanych ideowo i bardzo interesujących się polityką, a niekoniecznie „do ludu” – nawet jeśli nie taka była intencja programowa. Na lewicy rozpanoszyła się przy tym osobliwa maniera mówienia o sobie w trzeciej osobie. Ze sceny wciąż wybrzmiewało „Lewica wie”, „Lewica rozumie”, „Lewica zrobi”, zamiast bezpośredniego „wiemy, rozumiemy” – tak jakby owa lewica była jakimś bezosobowym źródłem mądrości, z którego należy czerpać, a nie partią polityczną szukającą  poparcia.

Czy Lewica wie?

Czy ma to znaczenie wyborcze? Cóż, może tak, a może nie. Jeśli ma się potrójne przywództwo (a może i poczwórne, ponieważ Nowa Lewica ma przywództwo podwójne: Czarzasty i Biedroń; a Razem również: Biejat i Zandberg), a do tego stosunkowo skomplikowany przekaz, to może pojawić się pewien kłopot. Z drugiej strony, jak mawiają zwolennicy Konfederacji, „liczy się nie retoryka, tylko program partii” – a jeśli ograniczyć się do esencji programowej, którą można wydestylować z konwencji, to propozycja będzie brzmiała dość spójnie i konkretnie. Mówiąc w największym skrócie, Lewica proponuje inwestycje publiczne zamiast bezpośrednich transferów pieniężnych (na konwencji padło nawet słowo „rozdawnictwo”…).

W tym kontekście można zwrócić uwagę, że wbrew nadziejom wyrażanym na początku kadencji, poparcie dla Lewicy nie wzrosło znacząco w ostatnich czterech latach. Można też zwrócić uwagę, że po kadencji w Sejmie Adrian Zandberg ma wśród wyborców rozpoznawalność na poziomie niewiele ponad 70 procent, co jest najsłabszym wynikiem wśród przywódców partii opozycyjnych – i jest pewnym konkretnym wskaźnikiem, że istnieje po lewej stronie problem z komunikacją polityczną.

Jeśli zapytać o takie sprawy lewicowych polityków, to zwykle w odpowiedzi narzekają, że media pokazują ich za mało – jest to w szczególności stały motyw rozmów z przedstawicielami partii Razem. Ale Lewica musi też zadawać sobie pytanie o to, w jaki sposób można sprawić, aby proponowane przez nią treści były bardziej atrakcyjne medialnie i retorycznie. W teorii niby wiadomo, jaki jest przekaz lewicy, ale w praktyce miewa ona kłopoty z tym, żeby ten przekaz dobrze przekazać.