Trzy tygodnie temu Dalajlama ogłosił, kto jest dziesiątym wcieleniem chałchaskiego Dżecundampy, duchowego przywódcy buddyzmu w Mongolii i trzeciego najważniejszego przywódcy tej wiary, po samym Dalajlamie oraz po Panczenlamie. To radosna wiadomość dla wyznawców buddyzmu tybetańskiego na całym świecie, ale dla pozostałej części opinii publicznej ważne było przede wszystkim, jak na nią zareagują w Pekinie. Chiny przyłączyły Tybet zbrojnie w 1950 roku i nadal rządzą w nim siłą, a żyjącego na emigracji w Dharamśali w Indiach Dalajlamę uważają za „odszczepieńca i separatystę”, którego należy zwalczać. Gdy w 2016 roku Dalajlama złożył w Mongolii oficjalną wizytę, by rozpocząć poszukiwania następcy zmarłego cztery lata wcześniej dziewiątego wcielenia, Pekin w odwecie nałożył karne cła importowe na produkty mongolskie, zmuszając rząd w Ułan Bator do oświadczenia, że Dalajlama nie zostanie więcej wpuszczony do kraju. Istotnie: ogłoszenia o dziesiątym wcieleniu dokonał w Dharamśali podczas zgromadzenia tysięcy buddyjskich mnichów, w tym 600 z Mongolii.

Wzbudziło to jednak obawy o los chłopca, którego nazwisko nie padło w większości doniesień. Dobrze w sprawach mongolskich poinformowana turecka TRT podała jednak, że chodzi o ośmioletniego Aguidię Altannara, syna profesora matematyki i jednej z czołowych mongolskich businesswomen. Urodzony w USA chłopiec mieszka w Ułan Bator i ma podwójne obywatelstwo, mongolskie i amerykańskie. Wszystko to powinno go więc ochronić przed losem jedenastego Panczenlamy, rozpoznanego na odległość w 1995 roku przez Dalajlamę w sześcioletnim chłopcu żyjącym w Tybecie. Trzy dni później chłopiec został uprowadzony przez chińskie władze, które odtąd na pytania o jego los odpowiadają, że ma się dobrze, a jego rodzice (!) nie życzą sobie żadnego rozgłosu. Jednak nie widziano go już żywym, zaś Pekin przymusił kilku buddyjskich duchownych, by ogłosili innego Panczenlamę, którego autorytetu nikt nie uznaje. Tymczasem Panczenlama i Jetsun Dhampa mają w przyszłości odegrać kluczową rolę w rozpoznaniu szesnastej reinkarnacji Dalajlamy.

Te wszystkie powody sprawiły, że spodziewano się potępienia przez Pekin oznajmienia przez Dalajlamę dotyczącego mongolskiej reinkarnacji – ale do tej pory nic takiego nie nastąpiło. A przecież antyreligijna kampania władz chińskich wcale nie słabnie. Represje wobec muzułmańskich Ujgurów za występki, takie jak zbyt długa broda u mężczyzn czy zbyt długa suknia u kobiet, o niejedzeniu wieprzowiny czy niepiciu alkoholu już nie wspominając, mają wręcz znamiona ludobójstwa. W mieście Wenzhou warunkiem przyjęcia dzieci do przedszkola stało się zaś podpisanie przez rodziców oświadczenia o „nieposiadaniu przekonań religijnych”. Jest to zapewne program pilotażowy, który następnie będzie wprowadzany szerzej. W kwestii mongolskiej reinkarnacji decydujące mogło być jednak co innego: w świetle prawa chińskiego jest ona mianowicie nielegalna. Przyjęte bowiem w 2007 roku „Rozporządzenie nr 5” Państwowego Urzędu do spraw Wyznań reguluje tryb zgłaszania reinkarnacji „żywych Buddów” i stanowi, że „żywym Buddą” może być tylko obywatel chiński.

Musi on też popierać politykę państwa, być zgłoszony przez uznany klasztor buddyjski w regionie, w którym władze nie zabroniły reinkarnacji, oraz przejść stosowną procedurę certyfikacyjną przed państwowymi urzędami różnych szczebli, zakończoną wydaniem zaświadczenia o tym, że reinkarnowany istotnie jest „żywym Buddą”. Gdy rozporządzenie zostało wydane, Dalajlama próbował nawet tłumaczyć, że reinkarnowani nie są „żywymi Buddami”, reinkarnacji nie można zakazać, a obywatelstwo się nie liczy – ale machnął ręką. Dużo jednak ciekawsze od rozlicznych teologicznych absurdów zawartych w rozporządzeniu jest to, że w ogóle zostało ono wydane. W końcu KPCh jest oficjalnie partią ateistyczną, religie uznaje za opium dla ludu, a walcząc z brodami Ujgurów, nie odwołuje się do teologii. Dlaczego więc w przypadku reinkarnacji jest inaczej?

Otóż przypuszczać można, iż komuniści uznali, że buddyści, ogłaszając reinkarnację, wtargnęli na teren doktrynalny zarezerwowany dla partii. To partia bowiem uznała, że współczesny dziki chiński kapitalizm, porównywalny z warunkami dziewiętnastowiecznej Łodzi czy Manchesteru, stanowi reinkarnację socjalizmu państwowego, a wódz partii Xi Jinping – nowe wcielenie Mao Zedonga. W reinkarnacji zaś, komunistycznej czy buddyjskiej, chodzi nie tyle o sam proces – niepoznawalny wszak i nie do odczytania przez niewtajemniczonych – ale o władzę orzekania o jego wyniku. Władza ta istnieje zaś jedynie, jeśli jest niepodważalna – z chińskiej perspektywy nie liczy się przecież, czy Urząd do spraw Wyznań miał teologiczne podstawy, by mianować Panczenlamę, a jedynie, czy inny Panczenlama istnieje. Podobnie, jeśli przyjdzie mesjasz, to nie będzie istotne, czy będzie to jego pierwsze przyjście, czego oczekują Żydzi, czy drugie, jak ufają chrześcijanie, a jedynie to, czy będzie się mógł wylegitymować stosownym chińskim zaświadczeniem.

Gdyby Dalajlama potrafił to zrozumieć, to by mu się pozwoliło ogłaszać tyle reinkarnacji, ile dusza zapragnie – po, rzecz jasna, ich wcześniejszym zgodnym z rozporządzeniem zatwierdzeniu. „Kto kontroluje przyszłość, kontroluje teraźniejszość” – nawet Orwellowi nie przyszło to do głowy.