W ostatnich latach trwała ożywiona dyskusja na temat tego, w jaki sposób powinny działać media w warunkach autokratyzacji państwa – gdy władza osłabia lub porzuca kolejne standardy demokratyczne. Niektórzy przekonywali, że rolą zawodową dziennikarzy jest rzetelne opisywanie faktów, co wyklucza zastępowanie polityków w agitacji wyborczej; inni dziennikarze przekonywali, że sytuacja jest nadzwyczajna i przybrali rolę polityków.

Może więc nic dziwnego, że obok dziennikarzy-polityków mamy też polityków, którzy wzięli na siebie rolę dziennikarzy śledczych. W tym ostatnim przypadku rzecz jest dość zrozumiała. W okresie rządów Zjednoczonej Prawicy władza aktywnie utrudnia wyjaśnienie wielu domniemanych afer. Tymczasem opozycja, podobnie jak czwarta władza, również ma za zadanie kontrolować rząd. A działanie w trybie kontroli poselskiej daje czasem lepsze narzędzia, niż posiadają media. Z kolei skandali jest tak wiele, że pracy wystarczy dla wszystkich.

W obecnej kadencji parlamentu Dariusz Joński i Michał Szczerba, politycy Koalicji Obywatelskiej, przeprowadzili kontrole poselskie w wielu urzędach. Jako podsumowanie tych interwencji ukazała się właśnie książka autorów „Wielkie żniwa. Jak PiS ukradł Polskę”. Autorzy wzięli na siebie wymagające zadanie. Jasne i przekonujące przedstawienie nieprawidłowości w działaniu władzy jest szczególnie trudne w ustrojach hybrydowych, takich jak nieliberalna demokracja. Jak wyjaśniał w rozmowie ze mną węgierski konstytucjonalista András Sajó, takie ustroje zostały wymyślone właśnie w tym celu, żeby skutecznie uchylać się przed krytyką i rozliczeniem.

Socjolożka Kim Lane Scheppele zwróciła uwagę na problem za pomocą terminu Frankenstate, czyli państwo frankensteinowskie. Jak wyjaśniała badaczka, jeśli będziemy analizować porządek prawny czy konstytucyjny w nieliberalnej demokracji punkt po punkcie, to łatwo przeoczymy rzeczywiste problemy. W ten właśnie sposób maskują patologiczne praktyki przedstawiciele PiS-u. Na przykład zwracają uwagę, że w niektórych krajach KRS również wybierają politycy, a w innych w ogóle nie ma Trybunału Konstytucyjnego. A nawet jeśli w jednym czy drugim przypadku zostały naruszone jakieś normy, nie jest to przecież żadna katastrofa, ponieważ poprzednie rządy, jak również rządy w innych krajach, też od czasu do czasu naruszają jakieś normy i nikt nie robi z tego powodu wielkiego dramatu. Jak zwraca uwagę Scheppele, zasadniczy problem możemy dostrzec wtedy, gdy spojrzymy na cały mechanizm, a nie poszczególne elementy systemu – gdy zobaczymy, jakiego „potwora” ustrojowego zbudowały kolejne pozornie niewinne posunięcia.

Jak zatem pokazać w praktyce problem z rządami PiS-u? Wydaje się, że ogólnie istnieją dwie drogi. Po pierwsze, można pokazać patologiczne zasady obowiązującego modelu władzy – na przykład wykorzystywanie instytucji publicznych dla celów partyjnych. Jednak przedstawianie zasad brzmi prawniczo, abstrakcyjnie i może być mało atrakcyjne retorycznie. Po drugie, można pokazać konkretną aferę – naświetlić szczegóły pewnej symbolicznej sprawy. Tyle że w tym przypadku ludzi może rozboleć głowa od nadmiaru faktów. Niektóre znaczące historie z czasem stają się na tyle złożone – jak ma to w miejsce w kontekście kryzysu praworządności – że łatwo się w tym pogubić, a cały harmonogram wydarzeń będą ogarniać jedynie profesjonaliści. A zatem i tak źle, i tak niedobrze.

Co więcej, w obu scenariuszach nieliberalna władza dysponuje szeregiem manewrów obronnych. Niezależnie od tego, czy będziemy krytykować patologiczne standardy rządów Zjednoczonej Prawicy czy patologie w konkretnej sprawie, władza może wykonywać rozmaite posunięcia w celu podważenia zarzutów. Na przykład, znajdzie przykłady niewłaściwego postępowania innych rządów oraz przykłady własnych popularnych działań, aby zmienić temat (wszyscy kradną, ale my się dzielimy). Do tego w warunkach głębokiej polaryzacji brakuje niezależnych i budzących powszechne uznanie instytucji, które mogłyby zbadać nieprawidłowości – dlatego rząd może unieważniać krytykę albo kontrolę władzy jako atak polityczny ze strony oponentów. Z tego wynikałoby, że władzy nie da się skontrolować, chyba że z jakiegoś powodu postanowi skontrolować sama siebie.

Spośród dwóch wspomnianych scenariuszy, Joński i Szczerba wybrali drogę pośrednią. Nie proponują całościowej syntezy, przedstawiają natomiast siedem konkretnych historii, w których prowadzili kontrole poselskie. Autorzy opisują aferę respiratorową i historię działania szpitali tymczasowych w czasie pandemii, finansowanie przez rząd narodowców od Roberta Bąkiewicza, fuchę w banku dla posła Kołakowskiego w zamian za głos na PiS, zmarnowany miliard złotych na elektrownię w Ostrołęce, granty państwowe dla rodziny byłego ministra zdrowia Szumowskiego, a także handel działką przez rodzinę Morawieckich.

Każda z tych spraw dotyczy czegoś innego i nie wszystkie są tego samego kalibru, ale można sobie na tej podstawie wyrobić pewien ogólniejszy obraz spraw. Do głowy przychodzi słowo: układ. Kolejność jest zwykle taka, że najpierw dochodzi do jakichś nieprawidłowości, następnie ktoś się o tym dowiaduje, a potem nic się nie dzieje. Władza nie jest zainteresowana przestrzeganiem właściwego standardu i wybiórczo stosuje prawo. Oto właśnie problem systemowy: ręka rękę myje.

Ostatecznie rzecz biorąc, ów problem systemowy wydaje się ważniejszy od poszczególnych historii. W istocie nie możemy nawet poznać całej prawdy na temat spraw opisywanych przez Jońskiego i Szczerbę. Niekiedy nie jest nawet jasne, czy w konkretnych przypadkach mamy do czynienia ze zwykłą niekompetencją, wadliwym standardem moralnym czy złamaniem prawa. Żeby to wiedzieć, niezbędne byłoby pełne i niezależne postępowanie, nieraz ustalenie nowych faktów. A tego nie będzie, jeśli nie zmieni się władza.