Dwadzieścia lat temu reżim sudańskiego prezydenta Omara al-Baszira popełnił w prowincji Darfur pierwsze ludobójstwo XXI wieku. Armia i arabskie bojówki dżandżawidów – „jeźdźców diabła” – wymordowały w ciągu kilku lat około 300 tysięcy Darfurczyków z czarnoskórych ludów Fur, Masalit i Zagawa. Darfurczycy, osiadli rolnicy, często chrześcijanie lub animiści, historycznie byli niewolnikami muzułmańskich Arabów.

Mordercza skuteczność wodzów

Na konflikty o ziemię, różnice religijne i rasowe, nałożyły się aspiracje mieszkańców prowincji do większej niezależności. Sudan od lat targany był krwawą wojną domową, która z czasem doprowadziła do oderwania się chrześcijańsko-animistycznego i czarnoskórego południa kraju i powstania nowego państwa – Południowego Sudanu.

Darfur nie dążył do niepodległości, lecz do możliwości stanowienia o swoim losie. Chartum zaś tłumił wszelkie takie dążenia z obawy przed powtórzeniem się południowosudańskiego scenariusza. Wojskami w Darfurze dowodził gen. Abdel Fattah al-Burhan, dżandżawidami zaś – ambitny, choć niepiśmienny handlarz wielbłądów Mohammed Hamdan Dagalo, zwany zdrobniale „Hemeti” – Mehmecik.

Obaj wodzowie tak skutecznie pokierowali rzezią, że Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości oskarżył w 2009 roku generała Baszira i jego najbliższych współpracowników o ludobójstwo; urzędującej głowie państwa taki zarzut postawiono po raz pierwszy; na liście oskarżonych nie znalazł się jednak ani Burhan, ani Hemeti.

Oskarżony o ludobójstwo generał porządził jednak, nadal okazyjnie mordując i składając wizyty za granicą, kolejnych dziesięć lat. Został obalony cztery lata temu w powstaniu ludowym, spowodowanym kryzysem ekonomicznym po oderwaniu się Południa, gdzie znajdowały się sudańskie złoża ropy.

Generałowie w imieniu narodu

Burhan i Hemeti – zrazu bezwzględnie tłumili powstanie, mordując setki ludzi, a pomagali im w tym rosyjscy najemnicy z grupy Wagnera. Hemeti z handlarza wielbłądów awansował na generała-porucznika i dowódcę Sił Szybkiego Wsparcia (RSF), działających niezależnie od armii. Gdy rzezie nie zdołały powstrzymać buntu, obaj generałowie zmienili front i sami aresztowali prezydenta.

Nie tyle jednak przyłączyli się do powstańców, co kazali im przyłączyć się do siebie: powstała Przejściowa Suwerenna Rada, z udziałem przedstawicieli społeczeństwa, która miała doprowadzić do przekazania władzy cywilom.

Nigdy do tego nie doszło, bezsilny cywilny premier został dwa lata temu obalony, a następnie w tak zwanym porozumieniu ramowym obaj generałowie podzielili się władzą – sprawowaną nadal, rzecz jasna, w imieniu narodu.

Rosyjska gorączka złota

Arabski arystokrata Burhan gardzi parweniuszem Hemetim i usiłuje go sobie podporządkować; ten jednak wykazał się niezwykłym sprytem. Nie tylko, wysyłając na własną rękę 16 tysięcy bojówkarzy z RSF na wojnę toczoną przez Saudyjczyków w Jemenie, zyskał bezpośredni kontakt z rządzącymi w Rijadzie, a następnie także w ZEA i Egipcie. Ale robiąc wspólne interesy z firmą Meroe kontrolowaną przez szefa Wagnera, Jewgenija Prigożyna, zapewnił sobie uprzywilejowane kontakty w Moskwie, która zrazu nie wiedziała, którego z dwóch generałów poprzeć.

To właśnie Hemetiego Putin gościł na Kremlu w noc inwazji na Ukrainę. Dziesięć lat temu odkryto w Dżebel Amir w Darfurze ogromne złoża złota, których eksploatacją zajął się jeden arabski plemienny przywódca Musa Hilal. Hemeti szybko zlikwidował Hilala i sam położył – we współpracy z Meroe – rękę na złocie.

Rosyjskie samoloty wywożą poza wszelką kontrolą darfurskie złoto lotami do Latakii w Syrii, skąd trafia na międzynarodowy rynek, a dochody zasilają fundusze wojenne Kremla – i osobiste Hemetiego. Złoto stanowi 40 procent sudańskiego eksportu, a roczna wartość przemytu szacowana jest na miliardy dolarów.

Cywile w potrzasku dyktatorów

Porozumienie ramowe przewidywało, że w ciągu dziesięciu lat RSF staną się częścią armii regularnej, a więc przejdą pod rozkazy Burhana. Ale Hemeti żądał dziesięciu lat, nie dwóch – by w tym czasie skutecznie się z dowódcą armii rozprawić. Hemeti miał pieniądze i międzynarodowe kontakty, ale Burhan – lotnictwo oraz wskrzeszonych z politycznego niebytu islamistów, którzy byli bazą polityczną Baszira, a teraz znów sięgają po władzę w państwie. Gdy okazało się, że Burhan nie jest gotów czekać dziesięciu lat, RSF uderzyły – w lotnisko, pałac prezydencki, dowództwo armii.

Gdyby udało się im zabić Burhana, Hemeti byłby zwycięzcą. Generał jednak ocalał, a jego samoloty bezlitośnie bombardują pozycje RSF. Za wcześnie jednak, by ogłaszać klęskę handlarza wielbłądów. RSF zdobyły, w mieście Meroe, bazę lotniczą, w której stacjonuje pięć egipskich MiG-ów 29: Kair popiera Burhana. Jeśli Hemetiemu uda się do nich znaleźć pilotów, może jeszcze wygrać.

Nawet bez nich, grożąc zniszczeniem maszyn, może wymusić na Egipcie presję na Burhana. Zamach może się zakończyć jutro klęską jednej ze stron – co byłoby z korzyścią dla okrutnie doświadczonej ludności kraju; jak już ma być dyktatura, to niech chociaż dyktator będzie jeden. A ktokolwiek wygra, będzie i tak robił z Meroe złote interesy.

Europejskie oburzenie

Zaś UE się oburza, że jej ambasador został w Chartumie pobity, a USA – że ich konwój dyplomatyczny został ostrzelany. Oburzają się słusznie: nikogo nie należy bić i do nikogo strzelać, a dyplomatów zwłaszcza, bo chroni ich immunitet.

Ze smutkiem należy stwierdzić, że ludność Chartumu nie wyszła ze swoich piwnic i schronów na ulice, by spontanicznie zamanifestować oburzenie na te bezsensowne akty przemocy. Tą zdumiewającą obojętnością na jaskrawe pogwałcenie protokołu dyplomatycznego Sudańczycy udowadniają, że nie zasługują na nic lepszego niż Hemeti albo Burhan.

Albo ewentualnie Baszir, który nie pojechał do Hagi, tylko odsiedział dwa lata więzienia za korupcję, a teraz w więzieniu czeka na wyrok za wydanie w 2019 roku rozkazu strzelania do demonstrantów. Zaraz, zaraz – jak się nazywali dwaj oficerowie, którzy rozkaz ten wykonali, zanim doszli do wniosku, że lepiej obalić rozkazodawcę?