„Ostrzegałem!” – napisał Donald Tusk, publikując w mediach społecznościowych filmik na temat problemów ze zbożem z Ukrainy. Mówi w nim, że do Polski od miesięcy płynie zboże od naszego wschodniego sąsiada. Miało zostać przewiezione do innych krajów, na przykład do Afryki. Zamiast tego w niejasnych okolicznościach część została w Polsce. To miało doprowadzić do spadku cen. Ktoś zrobił świetny interes – a rolnicy protestują.
Nie ma wątpliwości, że w tej sprawie PiS zaliczyło poważną wtopę. W grudniu 2022 roku ówczesny minister rolnictwa Henryk Kowalczyk przekonywał, że „kłamstwem jest to, że zboże ukraińskie zalewa polski rynek”. Teraz poseł PiS-u i sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów Artur Soboń stwierdził w Radiu Zet: „Problemy oczywiście widzieliśmy, bo mówili nam o tym rolnicy podczas spotkań”. Ale już przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych i były rzecznik PiS-u Radosław Fogiel powiedział w Polsat News coś zgoła odmiennego: „Nie braliśmy też pod uwagę, że w tej dramatycznej sytuacji – cały czas chodzi o pomoc Ukrainie – znajdą się tacy, którzy postanowią po cwaniacku na tym zarobić”.
Odpowiedzią PiS-u na problem był z początku zakaz importu produktów rolnych z Ukrainy, który ogłaszał osobiście Jarosław Kaczyński. Takie posunięcie miało dwie funkcje w polityce wewnętrznej. Po pierwsze, PiS pokazuje, że jest w stanie postawić się Ukrainie, wbrew zarzutom Konfederacji – jest to gest w stronę antyukraińsko nastawionych wyborców. Po drugie, PiS kolejny raz stawia się Brukseli, ponieważ decyzja była niezgodna z prawem europejskim – jeśli opozycja chciałaby ową decyzję krytykować, to PiS mogłoby ponownie przekonywać, że broni polskiego interesu przeciwko sojuszowi opozycji, Berlina i Brukseli. Ku ogólnemu zaskoczeniu, kilka dni później zakaz odwołano. Wedle nowej deklaracji władzy, teraz transporty mają być lepiej pilnowane – co oznacza, że wcześniej nie były.
W teorii Tusk ma zatem dobrą okazję do ofensywy – nie dość, że ostrzegał przed problemem już w zeszłym roku, co dodaje mu wiarygodności, to PiS odnotowało efektowną porażkę polityczną i w dalszym ciągu działa chaotycznie. Ciekawe wydaje się zatem pytanie, co może osiągnąć w ten sposób Platforma – jaki mógłby być tego cel polityczny? Nie jest przecież oczywiste, że rolnicy masowo przerzucą teraz swój głos na PO. W gruncie rzeczy, jest to mało prawdopodobne.
Wydaje się zatem, że w pierwszej kolejności celem Tuska jest zniechęcenie rolników do głosowania na PiS. Ale co dalej? Na przykład, jaka jest gwarancja, że rolnicy nie pójdą następnie głosować na Konfederację, która gra na nastrojach antyukraińskich? Również PiS ma świadomość problemu, a więc będzie podejmować środki zaradcze – dlatego władza ogłasza właśnie wielomiliardowe dopłaty dla rolników. Nawet jeśli polskie rolnictwo przez chwilę nie było reprezentowane politycznie, nie oznacza to jeszcze, że rolnicy po prostu nie pójdą do głosowania – najpewniej zaraz ktoś wejdzie w zwolnioną przestrzeń polityczną. Polityka nie znosi próżni.
Jak mógłby zatem wyglądać następny krok z punktu widzenia PO? Istnieją trzy główne scenariusze działania. W pierwszym scenariuszu celem ostatecznym byłoby zniechęcenie rolników do głosowania – nie tylko na PiS, ale w ogóle. Skoro nie zagłosują na PiS, a nie zagłosują również na PO, to trzeba by przypilnować, żeby nie zagłosowali również na żadną inną partię – trzeba by zatem zdyskredytować w ich oczach Konfederację, a w ostateczności dopuścić głosowanie na inne partie demokratyczne. Pozostaje pytanie, czy da się w ogóle przeprowadzić taką operację jednostronnie.
Scenariusz drugi to poszerzenie współpracy – ogłoszenie wspólnego startu w wyborach z PSL-em (i siłą rzeczy także Polską 2050) na zasadzie: do tej pory wydawało się, że będziemy szli do wyborów oddzielnie, ale kryzysowa sytuacja na polskiej wsi powoduje, że potrzebujemy zwycięskiej listy wyborczej z mocnym skrzydłem rolniczym. Jednak w tym celu PSL i Polska 2050 musiałyby zgodzić się na współpracę z PO, a na to się na razie nie zanosi – tymczasem moment polityczny nie jest bez znaczenia, ponieważ wkrótce dynamika kampanii może się zmienić.
W scenariuszu trzecim PO musiałaby powiedzieć, że wobec niemożliwości międzypartyjnego porozumienia musi wziąć na siebie zbudowanie programu dla polskiej wsi i że teraz to Platforma będzie reprezentantką rolnictwa po stronie opozycyjnej. Przypuszczalnie nie mógłby tego uczynić osobiście Tusk, ponieważ nie wyglądałoby to bardzo przekonująco, lecz osoba wyznaczona do tego zadania, którą szef PO uwiarygadniałby swoim patronatem i obietnicą sprawczości. Następnie takie posunięcie musiałoby zostać podbudowane materialnymi działaniami, a nie tylko ogólnymi deklaracjami słownymi, ponieważ inaczej nie będzie wyglądać poważnie. Problem w tym kontekście: trudno wykonać taki manewr na krótko przed wyborami. Do tego nawet wtedy wynikiem nie musiałby być głos na PO, a być może raczej absencja wyborcza związana z poczuciem, że jeśli opozycja dojdzie do władzy, to chyba nie wydarzy się nic złego.
Oto zatem pewien problem, z którym boryka się czasem opozycja: działanie w pierwszym kroku wydaje się sensowne, ale jak wygląda długofalowy plan? Ogólna zasada mogłaby brzmieć następująco: działanie ma sens tylko wtedy, gdy wpisuje się w strategię, która zmierza do osiągnięcia pożądanych celów politycznych. W innym razie powstaje ryzyko, że para idzie w gwizdek. Działania, które są ogólnie słuszne, ale nie służą niczemu konkretnemu, przypominają pianę w morskiej fali – może cieszą oko, ale ostatecznie niczego nie zmieniają.