Latem 1969 miałem możliwość oglądać, ze skarpy wiślanej na warszawskim Starym Mieście, jak Armia Czerwona spieszy na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Na niebie było aż gęsto od sowieckich maszyn, które przeganiały nieliczne i tchórzliwe messerschmitty, zaś Wisły spod barek desantowych niemal nie było widać.
To sowiecki reżyser Jurij Ozierow kręcił kolejną część swej fabularnej epopei „Wyzwolenie Europy”. Obok mnie zatrzymał się starszy pan; przez dłuższą chwilę oglądaliśmy batalistyczny spektakl, wymieniając kwaśne uśmiechy. Potem mój przypadkowy towarzysz rzucił: „No, zdecydowali się pomóc, po ćwierć wieku”.
Wrażliwy jak Związek Radziecki
Potem miało się okazać, że w Warszawie kręcono scenę forsowania Bugu, nie Wisły, więc cierpka uwaga starszego pana była jednak nie na temat. Na temat natomiast był cały ładunek polityki historycznej, jaki film Ozierowa zawierał: Związek Radziecki, niewinnie zaatakowany, samodzielnie i za cenę straszliwych ofiar pokonał zbrodniczych niemieckich agresorów, wyzwolił Europę i ocalił świat.
Znakomita większość radzieckiej, a następnie rosyjskiej opinii publicznej przesłanie to przyjęła za dobrą monetę. Nadawało ono sens bezprzykładnym wojennym cierpieniom, a wszelką krytykę pod adresem Moskwy pozwalało odtłumaczyć jako wyraz czarnej niewdzięczności: to, że 600 tysięcy krasnoarmiejców poległo podczas wypędzania Niemców z Polski pozostaje wszak niepodważalnym faktem o jednoznacznie heroicznej wymowie. Pakt Ribbentrop–Mołotow zaś, Katyń czy powojenna okupacja to przy nim, w tej wizji, jedynie epizody, kontrowersyjne w dodatku i niejasne.
W wizję Ozierowa Rosjanie wierzą po dziś dzień. To ona stanowi fundament państwowej polityki historycznej, uzasadnia i usprawiedliwia agresję na Ukrainę oraz delegitymizuje wszelką krytykę obecnej czy przeszłej polityki Moskwy, której obrona nabiera charakteru sakralnego. W 2021 roku przyjęto ustawę, która karze „świadome rozpowszechnianie fałszywych informacji o działaniach Związku Radzieckiego podczas drugiej wojny światowej” grzywną w wysokości 3 milionów rubli; czyny takie określa się zaś mianem bezczeszczenia radzieckiej historii lub wręcz bluźnierstwa przeciwko niej.
Sankcji prawnej podlega coraz szerszy zakres wypowiedzi: w petersburskim teatrze wstrzymano, z donosu widza, wystawianie dziewiętnastowiecznej sztuki francuskiej „Cyrano de Bergerac” Edmonda Rostanda, gdyż dyskredytuje ona jakoby, również dziewiętnastowieczną, armię rosyjską.
Granice propagandy Morawieckiego
Kłopot z wizją Ozierowa jest jednak taki, że choć rosyjska opinia publiczna ochoczo przyjęła ją za jedyną prawdę, której bronić należy jak niepodległości, za granicą nikt w nią nie wierzy. Nie da się unieważnić ani udokumentowanych faktów historycznych, ani przekazywanej kolejnym pokoleniom zbiorowej pamięci świadków wydarzeń.
Im bardziej zaś rosyjska polityka historyczna robi się histeryczna, arogancka i odklejona od rzeczywistości, tym bardziej sama dezawuuje nawet i te treści, które są prawdziwe. Tak, 600 tysięcy radzieckich żołnierzy zginęło na polskiej ziemi. I choć nie walczyli o wyzwolenie Polski, lecz o pokonanie Niemiec, i nie nieśli wolności, bo sami jej byli pozbawieni, to bez ich ofiary zamiana niemieckiej okupacji na nieporównanie mniej krwawą okupację sowiecką nie byłaby możliwa. Winni im jesteśmy wdzięczność i pamięć – lecz trudno je wyrażać, gdy Moskwa zalewa nas stekiem historycznych kłamstw.
Nie inaczej będzie z polityką historyczną lansowaną przez premiera Morawieckiego. Jego bezprecedensowy atak na poglądy i osobę profesor Barbary Engelking należałoby potępić, nawet gdyby merytorycznie Morawiecki miał rację: zadaniem szefa rządu jest zarządzanie państwem, a nie dekretowanie historii. Ale wizja Morawieckiego, w której Polacy na wyprzódki ratują Żydów, ocalając setki tysięcy z nich, tyle ma wspólnego z prawdą historyczną, co „Wyzwolenie Europy” Ozierowa.
Polacy chętnie uwierzą, że wszyscy byliśmy Ulmami
Nie zmienią tego badania, zlecone przez ministra edukacji „w każdej gminie”, by udowodnić, że rację ma premier, a nie historyk. Zaś cenę tej skandalicznej szarży polityka, który uznał za słuszne uczczenie pamięci kolaborantów z Brygady Świętokrzyskiej, zapłacą rzeczywiści bohaterowie: owych ponad 7 tysięcy polskich Sprawiedliwych. Głoszenie, że ich postępowanie było w Polsce normą implikuje, że nie było to nic wielkiego. Polacy chętnie uwierzą, że wszyscy byliśmy Ulmami. Za granicą zaś zwątpią w prawdziwość samego faktu ratowania, wychwalanego przez kłamcę.
Słowackie ofiary Józefa Kurasia mają w Słowacji pomnik, los żydowskich udokumentowany jest w historycznych badaniach. W Polsce Kuraś ma pamiątkową monetę ze słowami „Zachowali się jak trzeba”. Oznacza to, że zdaniem polskiego rządu mordowanie słowackich i żydowskich cywili jest postepowaniem właściwym. W Polsce srebrne Kurasie mogą poprawić narodowe samopoczucie. Za granicą jednak nic się nie kupi nawet i za trzydzieści Kurasi. Równie dobrze można by wyświetlać Ozierowa w Dolince Katyńskiej.
Dodatkowym problemem premiera jest to, że jego wersja historii nawet w Polsce nie jest powszechnie obowiązująca. Zbyt wiele było badań, zbyt wiele opublikowano książek, zbyt wielu pamięta jeszcze, o czym świadkowie rozmawiali między sobą wieczorami – i o czym woleli milczeć.
Solidarny opór wobec kłamstw rządu
W Rosji także szerzyła się podobna gangrena: Memoriał upowszechniał wiedzę o Katyniu, w 1989 roku Duma potępiła pakt Ribbentrop–Mołotow. Dziś Memoriał jest rozwiązany, niezależnych historyków skazuje się na piętnaście lat łagru, a Duma chwali pakt.
Podobnego zwrotu w Polsce pragnie rząd premiera Morawieckiego: wiceminister oświaty Tomasz Rzymkowski oznajmił już, że przestępstwo, jakiego swymi słowami miała się dopuścić Barbara Engelking, prokuratura winna ścigać z urzędu. Nie czekając na to, europoseł PiS-u Dominik Tarczyński już złożył stosowne doniesienie.
Można mieć nadzieję, że – inaczej niż w Rosji – próba ustalania obowiązującej wersji historii za pomocą represji karnych się jednak nie powiedzie. Do tego jednak potrzebny jest solidarny opór wszystkich, którym swoboda badań historycznych leży na sercu. Informuję więc prokuraturę, że w pełni podzielam poglądy wyrażone przez profesor Engelking w inkryminowanej audycji.
Źródło ikony wpisu: Fot. KPRM | Premier Mateusz Morawiecki podczas 10. Europejskiego Kongresu Gospodarczego