0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > „Panie, Panowie i...

„Panie, Panowie i Ty, Mario Rodziewiczówno”. O książce „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” Emilii Padoł

Sylwia Góra

Maria Rodziewicz, albo szerzej znana jako: Rodziewiczówna, to postać niejednoznaczna. Patriotka, katoliczka, ziemianka zbliżona do kręgów sanacyjnych, a jednocześnie wyemancypowana działaczka na rzecz kobiet, powszechnie uważana za lesbijkę. Padoł pokazuje złożoność charakteru tej niezwykle płodnej pisarki i stara się nie pomijać niewygodnych faktów tylko dlatego, że nie wpisują się one w jakąś z góry określoną wizję.

Rodziewiczównę można dziś porównać do poczytnego polskiego autora powieści kryminalnych, który wydaje kilka książek rocznie. Tempo pracy bardzo podobne i, jak twierdzą i twierdzili krytycy, wartość literacka również. Zatem książki pisane od sztancy, mało skomplikowane, z prostym językiem, przewidywalną fabułą i zakończeniem, ale przy tym przynoszące wielką frajdę czytelniczą, jeśli właśnie na to się nastawimy, sięgając po lekturę. Ale to nie będzie tekst o jej książkach, tylko o niej samej. To doskonały moment na przypomnienie postaci autorki. W lutym nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się biografia „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza” autorstwa Emilii Padoł. 

Dwa powstania

Rzadko się zdarza, żeby życie samo stworzyło doskonałą klamrę dla czyjejś biografii, a tak jest w przypadku Rodziewiczówny. Maria rodzi się w czasie powstania styczniowego, umiera zaś w 1944 roku, po upadku powstania warszawskiego. Rodzice małej Rodziewicz właściwie od narodzin dziewczynki są w jej życiu nieobecni. Przebywają na zesłaniu na Syberii. Ona mieszka u dziadków, ale krótko, bo umierają. Opiekę nad małą Marysią przejmuje przyjaciółka jej matki i daleka krewna – Maria Skirmunttowa. W końcu rodzice wracają i z czasem zaczynają sobie całkiem nieźle radzić w nowej rzeczywistości, choć nic na to nie wskazywało – ojciec dostaje spory majątek po bracie na Polesiu w Hruszowej, co pozwala całej rodzinie żyć na dobrym poziomie. 

Maria może też iść do szkoły prowadzonej przez siostry niepokalanki w Jazłowcu na Podolu. To szkoła mająca bardzo dobrą opinię. Placówka kształci ziemiańskie panienki. Uczy się je historii, francuskiego, niemieckiego, literatury i poetyki, tańca, śpiewu. Jest też miejsce na podstawy z nauk ścisłych czy przyrodniczych, ale również naukę szycia i prowadzenia domu, aby kiedyś mogły się stać dobrymi matkami i żonami – oczywiście, świadomymi swojej tradycji narodowej i religijnej. Dlatego mimochodem dowiedzą się także, że stanowczo muszą unikać „wpływu żydowskiego”. Dla trzynastolatki – bo tyle lat ma Rodziewicz, gdy trafia do jazłowieckiej szkoły – poglądy, które głoszą jej nauczycielki (zresztą ogromnie je podziwia; do dyrektorki szkoły będzie przez lata pisać listy), najprawdopodobniej stały się kluczowe. Choć w szkole uczyła się tylko przez trzy lata (czego nie może odżałować przez kilka, a nawet kilkanaście następnych), wprowadza te nauki w swoje codzienne życie. No, może poza tą, jak być żoną i matką, bo bardzo szybko postanawia, że tych dwóch ról społecznych pełnić nigdy nie będzie.

I tu mamy pierwszy zgrzyt na pozornie jednolitym wizerunku Marii. W wieku szesnastu lat musi wrócić do domu. Najpierw choruje ona, potem umiera jej ojciec, a sytuacja materialna rodziny nie jest już taka dobra. Maria za chwilę przejmie zarządzanie majątkiem w Hruszowej. W XIX wieku to rola mężczyzny, ale brat Marii (uważany przez wszystkich w rodzinie za czarną owcę) zupełnie sobie z tym nie radzi. Młoda dziewczyna rodzi się na nowo. Obcina warkocz, wybiera bardzo krótką, uważaną wtedy za męską fryzurę, a sukienki zamienia na krawaty, koszule i marynarki. Pojawia się Maria Rodziewiczówna, którą dziś znamy. 

Marya Rodziewicz, MRodziewicz, MarRodz

Tak najczęściej podpisuje się w swojej korespondencji pisarka. Maria Rodziewiczówna pojawia się dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku na okładkach jej powieści. I tylko tam. Emilia Padoł poświęca sporo miejsca dociekaniom, dlaczego Maria postanowiła podpisywać się w ten sposób, wyraźnie podkreślając, że jest niezamężna. Sporo jest zresztą w tej biografii fragmentów, gdzie nam jako czytelniczkom i czytelnikom wskazanych jest co najmniej kilka dróg, którymi możemy podążyć. Padoł stara się nie dawać oczywistych odpowiedzi. Podrzuca tropy, a czasem sama „rozkłada ręce” i mówi: nie wiem, przypuszczam. Tak mogło, ale nie musiało być. Albo: wszystko wskazuje na to, że tak właśnie było, ale twardych dowodów nie ma.

Tak jest, jeśli chodzi o nieheteronormatywność Rodziewicz. Jej współcześni powtarzali, że z Heleną Weychert i Jadwigą Skirmuntt żyła „jak żona z żoną”, ale nie zachowały się żadne archiwa, listy, które by to potwierdziły. A jednak wszystkie ślady prowadzą do wniosku, że Maria była lesbijką, choć Padoł zastanawia się też, czy lepszym tropem nie byłaby niebinarność lub transpłciowość. 

Dyskusja o Rodziewicz w kontekście jej związków wybrzmiała w 2008 roku po publikacji „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika. W książce jest rozdział poświęcony Marii, zatytułowany „Butch polskiej literatury”, gdzie autor koncentruje się na kwestiach queerowych w biografii pisarki. Jednak już Irena Krzywicka w 1936 roku wyoutowała Rodziewicz, drukując na łamach „Wiadomości Literackich” esej „Piewczyni polskiego Far Westu”, w którym porównuje ją do francuskiego pisarza André Gide’a, który jako jeden z niewielu autorów literatury francuskiej po raz pierwszy przyznał, że jest gejem. Krzywicka gani Rodziewicz za zachowawczość w literaturze i pisze, że „Gide dotarł zbyt późno na nasze Kresy”.

Czy Maria jakoś na to odpowiada? Nie. Milczy. Doskonale zna wszystkie domysły, plotki i kabaretowe odzywki (jak powtarzane przez Słonimskiego „Panie, Panowie i Ty, Mario Rodziewiczówno”) na swój temat, ale nigdy oficjalnie w żaden sposób się do nich nie odnosi. 

Emilia Padoł ma zresztą niemały problem z bohaterką swojej biografii, która nie chce się wpisać w żaden schemat swojej epoki, jest pełna sprzeczności, a więc szalenie niewygodna dla wszystkich środowisk, które chciałyby nieść jej nazwisko na swoich sztandarach. 

„Uwaga! Niesiemy Dewajtisa”

Tak w 1944 roku krzyczeli harcerze, wynosząc z domu Wedla ukrywającą się w Warszawie Marię Rodziewicz. Wydaje się, że to właśnie ta powieść przysporzyła Marii największej popularności. Jeszcze za jej życia „Dewajtis” był trzynastokrotnie wznawiany i tłumaczony na kilkanaście języków, a także pokazany na scenie teatralnej. Ale tak naprawdę każda kolejna książka, którą Rodziewicz pisała, stawała się bestsellerem. Miała rzeszę czytelniczek i czytelników, choć ówczesna krytyka literacka zupełnie tych książek nie ceniła. Już wtedy pisano o egzaltacji autorki, przesadnym patosie, niewiarygodnych rysach psychologicznych bohaterek i bohaterów oraz naiwnych opisach relacji między postaciami. Jednak Rodziewicz doskonale pisała o tym, na czym naprawdę się znała – o miejscach i krajobrazach, które kochała, a więc przyrodzie poleskiej.

Dziś patrzymy na jej literaturę jeszcze inaczej – widzimy wyraźnie ówczesny antysemityzm, który jest wspólny wielu osobom podobnym do Rodziewicz (co jej oczywiście nie usprawiedliwia) oraz przekonanie o wyższości Polaków nad innymi narodami, które mieszkały na wschodzie. Pisarka żyje też w swoistej „bańce” – jest ziemianką z przełomu XIX i XX wieku i z tej perspektywy patrzy na to, co dzieje się w Polsce i na świecie. Taką perspektywę mają także jej bohaterowie. Bo to właśnie w męskich bohaterach, a nie kobiecych bohaterkach – jak przekonuje Padoł – można odnaleźć cechy samej Rodziewicz. 

Dwór to ostoja polskości, a ona jako pani na tym dworze czuje się w obowiązku pomagać, bo tak należy. Zupełnie nie widzi, że ten system nie jest sprawiedliwy i że wszystko wskazuje na to, że za chwilę rzeczywistość się zmieni. Rodziewicz trwa na posterunku i nie chce zauważyć, że to ludzie właśnie na tych terenach najbardziej chorują i głodują. Sama często dzieli się z biedniejszymi tym, co ma, sprowadza lekarstwa dla dzieci, zdarzyło się nawet, że wspiera finansowo budowę synagogi [sic!]. Jej brak zrozumienia dla zmian pokazuje też pewien znamienny epizod. Kiedy opuszcza swój ukochany dom w czasie drugiej wojny światowej, jest wielce zdziwiona, że miejscowe chłopstwo rozgrabia wszystko, a dwór pali. 

Relikt przeszłości czy kobieta wyzwolona

Emilia Padoł pokazuje, że Rodziewicz to postać, której nie da się jednoznacznie określić. Z jednej strony prawdziwa patriotka, katoliczka, zaangażowana w narodowowyzwoleńczą działalność, działaczka społeczna (przede wszystkim w Stowarzyszeniu Ziemianek Polskich nastawionym na pracę u podstaw), która często staje po stronie prawa kobiet do wykształcenia czy do możliwości wyboru własnej drogi życiowej, z drugiej strony – w swoich powieściach praktycznie zawsze prowadzi kobiety do ołtarza i obsadza w rolach matki i żony. Sama jest silną, wyemancypowaną kobietą, która nie wpisuje się w schematy swojej epoki. Najczęściej podpisuje narodowo-katolickie petycje, choćby tę dotyczącą nierozerwalności małżeństwa. Politycznie najpierw związała się z chrześcijańską demokracją, a potem skręcała coraz bardziej w prawo. Wstąpiła nawet do Obozu Zjednoczenia Narodowego, choć potem z niego wystąpiła. Padoł pokazuje złożoność charakteru pisarki i nie udaje, że rozumie wszystkie jej zachowania i decyzje, ale stara się nie pomijać niewygodnych faktów tylko dlatego, że nie wpisują się one w jakąś z góry określoną wizję.

Przy okazji tej książki przyszło mi na myśl bardzo ważne pytanie o biografię jako gatunek literacki – czy trzeba lubić bohaterkę swojej książki? Trudno bowiem Marię Rodziewicz obdarzyć bezdyskusyjną sympatią. Za dużo tu pęknięć, za dużo rys.

Ale to dobrze. Bo właśnie dlatego tę książkę tak dobrze się czyta. Padoł musiała zbudować szerokie tło, w którym umieszcza tak skomplikowaną postać jak Maria. Nie wybiela pisarki i nie tłumaczy jej tam, gdzie nie znajduje sensownego tłumaczenia. Natykając się na białe plamy w jej życiorysie, nie snuje alternatywnych opowieści (osobiście bardzo nie lubię tego stylu pisania), ale stara się wyszukać wszystko wokół, co mogłoby mieć związek z tym momentem życia pisarki. Biografka tłumaczy, jak wyglądała ówczesna rzeczywistość społeczna, polityczna czy gospodarcza, co pozwala nam oceniać Rodziewicz nie tylko ze współczesnej perspektywy, lecz także pamiętać o ogromnych różnicach między tym, jak dzisiaj widzimy świat i pewne zjawiska, a jak postrzegane były one w XIX i pierwszej połowie XX wieku. 

Warto zauważyć, że Padoł miała niełatwe zadanie. Najprawdopodobniej całe archiwum dotyczące Rodziewicz spłonęło w 1939 roku we dworze w Hruszowej. Padoł musiała więc „łatać” swoją książkę z kawałków, drobiazgów, okruchów i trzeba przyznać, że zrobiła to doskonale. 

Recepcja

Na koniec słowo o współczesnym odbiorze książek Marii Rodziewicz, bo po roku 1989 przeżywają one zaskakujący renesans. Wydawnictwa prześcigają się w publikowaniu jej kolejnych powieści. W tych latach żyją wciąż osoby, które miały okazję czytać te tytuły jako młodzi ludzie. Być może sięgają po nie z sentymentu, a może dlatego, że naprawdę lubią styl pisarki. W 1992 roku, jak podaje Padoł, w badaniach czytelnictwa, które przeprowadza Biblioteka Narodowa, Rodziewicz znajduje się na drugim miejscu najchętniej czytanych autorów, przegrywa zaledwie o jeden procent z Henrykiem Sienkiewiczem. W 2015 roku jest już na dwudziestym miejscu (albo dziewiątym, są różne dane), a potem zupełnie znika. 

Czy ktoś dziś jeszcze czyta powieści Rodziewiczówny? Zapytałam swoich znajomych, którzy nie przekroczyli jeszcze czterdziestki i odpowiedź jest przecząca. Pokolenie trzydziestolatków w ogóle nie zna twórczości Rodziewicz, nie mówiąc o dzisiejszych dwudziestolatkach. Czy byłoby inaczej, gdyby któraś z jej książek była lekturą, tak jak powieści Sienkiewicza? W końcu wśród sobie współczesnych nazywana była czasem „Sienkiewiczem w spódnicy”.

Myślę, że Maria niespecjalnie by się tym przejęła, bo jak sama mówiła jednemu z dziennikarzy na swoim jubileuszu: „Ależ ja siebie wcale nie uważam za literatkę. Nawet przyznam się panu, że mi jakoś dziwnie brzmi ten termin. Jestem przede wszystkim rolnikiem i ornitologiem. Następnie chętniej czytam, niż piszę. Gorzej nawet. Przeważnie piszę wtedy, gdy mnie jaki redaktor przyprze do muru. Wtedy siadam i piszę, a ponieważ idzie mi łatwo… więc nie widzę w tem żadnej zasługi” [s. 286].

 

Książka: 

Emilia Padoł, „Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 746

(17/2023)
25 kwietnia 2023

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj