9 maja, czyli Dzień Zwycięstwa upamiętniający sowiecką wiktorię nad nazistowskimi Niemcami, stanowi dla Rosjan najważniejsze doroczne święto. To jedyna okazja, wokół której jednoczy się całe rosyjskie społeczeństwo – od elit władzy w Moskwie do biednych obywateli na dalekiej prowincji. Idea Zwycięstwa została przy tym w dużej mierze wykreowana i zawłaszczona przez putinizm. Pamięć o drugiej wojnie światowej stanowi filar militarystycznego ducha całego systemu ustrojowego. 

Nic dziwnego więc, że mit zaprzęgnięty został do uzasadniania inwazji na Ukrainę. W moskiewskim Muzeum Zwycięstwa całkiem niedawno otwarto wystawę poświęconą „ukraińskiej odmianie nazizmu”, zapowiadając także jej kontynuację w postaci ekspozycji o „agresywnej polityce Sojuszu Północnoatlantyckiego”. Muzealnicy mają według zapowiedzi „przedstawić namacalne dowody wsparcia, jakie NATO okazuje nacjonalistycznym batalionom Ukrainy”. I to wszystko obok opowieści o szturmie Armii Czerwonej na berliński Reichstag w 1945 roku.

Dziady wojowały, wnuki też muszą

Symbolika sowiecka związana ze Zwycięstwem jest więc wszędzie tam, gdzie rosyjskie władze próbują zmotywować społeczeństwo do czynnego udziału w obecnej wojnie. Uczestników tak zwanej specoperacji zestawia się z ich domniemanymi przodkami, którzy ginęli w walkach z hitlerowskimi Niemcami. Do powtarzanego sloganu „dziady wojowały” dopowiada się domyślnie drugą część – „więc ty też musisz”. W Ukrainie nie walczy się przecież z kimkolwiek, a z nazistami, wspieranymi przez wraże siły NATO.

Sądząc z działań Kremla, wnuki sowieckich bohaterów nie są jednak skore do powtarzania czynów swoich przodków. Obok przygotowywania cyfrowych wezwań, władze zachęcają do pójścia w kamasze również za pośrednictwem miękkich metod – reklamując uczestnictwo w „specoperacji” jako prestiżowe i dochodowe doświadczenie. Stoiska rekrutacyjne pojawiły się między innymi w galeriach handlowych, na podobieństwo tych, przy których można kupić etui do telefonu czy tandetną biżuterię. Władza stosuje zatem zarówno marchewkę, jak i kij. Dokompletowanie stanów osobowych na froncie jest istotne przed zbliżającą się ukraińską ofensywą. Ubieranie konfliktu w kostium wojny totalnej z NATO przedstawianym jako współczesna emanacja nazizmu ma przygotować społeczeństwo do ponoszenia strat.

Jednak Kreml posiada coraz mniej narzędzi do budowania społecznego poparcia dla wojny. A być może i żadnych, z wyjątkiem zarządzania strachem. Co ciekawe, również z tego instrumentu korzysta w ograniczony sposób. Niezależnie od rzeczywistego sprawstwa nalotu drona na Kreml, konkretnej odpowiedzi ze strony rosyjskich władz nie widać. To szczególnie bolesne ze względu na to, że obchodzony jest już drugi Dzień Zwycięstwa od momentu pełnego wtargnięcia na Ukrainę, a w tym czasie niewiele się zmieniło. 

Rok temu Putin uzasadniał swoje działania w Ukrainie koniecznością przeprowadzenia „wyprzedzającego uderzenia” oraz zrównywał rosyjską armię w Donbasie z sowieckimi żołnierzami idącymi na Berlin. Tymczasem również i podczas tegorocznych obchodów Dnia Zwycięstwa władza nadal nie ma się czym pochwalić. W dodatku, w wielu regionach odwołano tradycyjną paradę, tłumacząc to troską o bezpieczeństwo Rosjan. 

Nieśmiertelny pułk obumarł

Mimo to w paradzie zaplanowano i współczesne odwołania. Kremlowski rzecznik zapowiadał udział żołnierzy uczestniczących w działaniach bojowych w Donbasie. Czyli, innymi słowy, Rosjan strzelających do Ukraińców – i to tych żywych. Ci, którzy od lutego 2022 roku giną, nie zasługują natomiast na wielką uwagę. Świadczy o tym wpływ władz na całościowe obchody Dnia Zwycięstwa w tym roku.

Od wielu lat Paradzie Zwycięstwa towarzyszyła bowiem społeczna akcja „Nieśmiertelnego Pułku”. Marszu, w którym Rosjanie mogli uczestniczyć, niosąc zdjęcia swoich bliskich walczących w tak zwanej wielkiej wojnie ojczyźnianej z latach 1941–1945. Inicjatywa była z początku lokalna i oddolna, bardzo szybko została przechwycona przez państwo. Ostatecznie, jak większość rzeczy w Rosji, akcja została poddana kontroli władzy. Procesję firmowali poważni decydenci. Rodzimi, jak Putin – ale także zagraniczni, tacy jak Benjamin Netanjahu. „Pułk” organizowano również poza granicami kraju. Przede wszystkim tam, gdzie mieszka rosyjska diaspora.

Rok temu inicjatywę rozszerzono. Po raz pierwszy zezwolono uczestnikom na wzięcie ze sobą portretów nie tylko weteranów drugiej wojny światowej, lecz także innych konfliktów: w Afganistanie, Czeczenii czy właśnie „specoperacji” w Ukrainie. Podczas zeszłorocznych pochodów „Nieśmiertelnego Pułku” w rosyjskich miastach można było ujrzeć także „Z”, symbol trwającej inwazji. Akcję zorganizowano również w okupowanych miejscowościach Ukrainy, chociażby w pozostającym wówczas pod rosyjską kontrolą Chersoniu. Dla uzyskania satysfakcjonującej frekwencji zwożono opłaconych Rosjan z Krymu.

Ku zdziwieniu wielu, w tym roku „Nieśmiertelny Pułk” się nie odbędzie, chociaż od 2015 roku stanowił integralną część obchodów Dnia Zwycięstwa. Organizatorzy akcji opublikowali symptomatyczne oświadczenie, ograniczając się do krótkiego zdania: „Nie możemy podać dokładnych przyczyn tej decyzji, tym bardziej, że nie mamy z nią nic wspólnego”.

Oczywiście, można w tym upatrywać „troskę” o bezpieczeństwo uczestników marszu – według Kremla na życie każdego Rosjanina czyhają Ukraińcy. Taka hipoteza byłaby jednak wiarygodna, gdyby władze rosyjskie rzeczywiście okazywały dbałość o swoich obywateli. Wydaje się raczej, że Kreml próbuje w ten sposób ograniczyć świadomość opinii publicznej o skali strat w Ukrainie. Rok temu można było przecież przyjść z portretem zabitego podczas „specoperacji” Rosjanina. W zakrzywionej rzeczywistości podporządkowanej wyłącznie celom wojny jest to więc zupełnie niepotrzebna, a nawet szkodliwa akcja.

Odwołanie „Pułku” wskazuje na coś jeszcze – a mianowicie na chorobliwą chęć władzy do kontroli każdego z przejawów życia społecznego. Nawet jeśli dana inicjatywa nie jest z gruntu wymierzona przeciwko decydentom. Pamięć o zabitych w Ukrainie żołnierzach paradoksalnie stała się kolejną ofiarą totalitaryzacji Rosji.

To Kreml decyduje o kształcie ich upamiętnienia, bądź – co częstsze – zapomnienia. Wśród Rosjan, niezależnie od ich stosunku do inwazji, przemilczanie strat przez władze jest często interpretowane jako pogarda, jaką kremlowscy decydenci żywią wobec ginących poborowych. Stąd poniekąd bierze się popularność figury Prigożyna, który za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie mediów dość przekonująco udaje, że dba o wagnerowców i nie zamiata ich śmierci pod dywan. To dla części Rosjan – szczególnie tych aktywnych na antyukraińskich, faszyzujących kanałach w mediach społecznościowych – duży kontrast w stosunku do władzy.

Tymczasem Kreml sztucznie podtrzymuje normalność w kraju, w którym niewiele obszarów życia społecznego można wciąż uznać za „normalne”. Ta iluzja może nie wytrzymać zderzenia z rzeczywistością, kiedy za sprawą ukraińskiej ofensywy zacznie rosnąć w gwałtownym tempie liczba żołnierzy wracających do Rosji w trumnach. Zwłaszcza gdy po śmierci okazują się oni być przez władzę zapominani. Ba, ich trupy stanowią po prostu niepotrzebny balast dla rządzącej elity. 

 

Źródło ikony wpisu: Immortal Regiment in Moscow (2018-05-09); Wikimedia Commons