Wiosną 2023 roku, nakładem Wydawnictwa Nisza, wokalistka oraz artystka teatru muzycznego Katarzyna Groniec opublikowała swą pierwszą powieść – „Kundle”. Licząca sto dwadzieścia siedem stron książeczka opowiada o tyglu kulturowym, który współtworzą Ślązacy, Polacy, Żydzi, Niemcy, Romowie, a wśród nich osoby niepełnosprawne, chore, zaburzone i społecznie wykluczone. Co łączy tę szeroką reprezentację? Toszek [niem. Tost], czyli położona niedaleko Gliwic miejscowość, która w narracji Groniec staje się mitem i mikrokosmosem.
Wszechmoc Ciszy
W miasteczku od zawsze kotłują się wewnętrznie sprzeczne idee, pragnienia, doświadczenia oraz zdarzenia o nierozstrzygalnym statusie, a jednocześnie przenika je odwieczna oraz wszechmocna Cisza. To ona nadaje temu miejscu ton, barwę, znaczenie, ale tylko do czasu. Bo kiedy w toku XX wieku procesy historyczne zaczynają wypierać z Toszka swoiste dlań energie oraz logiki, atmosfera w miasteczku ulega zgęstnieniu oraz zmąceniu. Prócz „Przenajświętszej Ciszy Żywej” [s. 49] i życiodajnych oraz śmiercionośnych żywiołów, śląski genius loci zaczynają znamionować również patogenne dyskursy narodowo-modernizacyjne. Aż w końcu, gdzieś za Gierka, Toszek przeistacza się w miejsce „skundlone”, bo tak właśnie czują się jego mieszkańcy. O bohaterach „Kundli” nie można powiedzieć niczego pewnego. Nie wiadomo bowiem, czy są „swoi”, czy „obcy” – żywi czy martwi, zdrowi czy chorzy, realni czy nierealni.
Narracja Groniec pozwala nie tyle śledzić losy mieszkańców śląskiego miasteczka, co rozpoznać determinujące je zaburzenia, napięcia oraz afekty. W rezultacie, jest to opowieść pełna anachronizmów i zmąceń czasoprzestrzennych. Ontologiczna niepewność uniemożliwia rekonstrukcję „wielkiej narracji” o Śląsku, lecz jednocześnie pozwala urodzonej w Zabrzu w 1972 roku pisarce snuć gawędy o świecie, którego nie ma, ale z pewnością kiedyś istniał. I co więcej, przetrwał jako echo wielojęzycznego chóru, z którego po latach Groniec próbuje wyłowić choć kilka co bardziej charakterystycznych tonów, głosów, sylwetek.
Odtwarzany w języku świat staje się mitem i baśnią. Pisarka ukazuje zdarzenia konstytuujące tę rzeczywistość, lecz jednocześnie uzasadnia je i rozstrzyga poza reżimami doczesności – w porządku „Odwiecznej Ciszy”, która „jest żywa i tylko w Ciszy kiełkuje obietnica, że można się rodzić i umierać, i rodzić, i umierać, i tak w kółko, i tak sprytnie, że nikt niepożądany nie zauważy pojawiania się i znikania, jak nie zauważa się tykania zegara, mikrosekundowego upływu czasu, którego przecież nie ma, a jednak jest, bo doprowadza wszystkie stworzenia do granicy, za którą przestają istnieć w tej ledwie przez siebie wypróbowanej formie” [s. 5].
Groniec prezentuje w języku moce oraz bezsiły Ciszy. Cisza wzmacnia, koi, uzdrawia. Jej niedobór wywołuje zaś stany patologiczne – chorobotwórcze. Ale czy Cisza działa w ten sposób tylko na Śląsku? A może „Kundle” wyrażają doświadczenia o charakterze uniwersalnym? „Cisza jest zawsze jedna” [1] – odpowiada autorka na tak postawione pytania. Debiut książkowy Groniec jest więc powieść metafizyczną.
Źródła bezmocy
Toszek to energie, popędy, żywioły. To cisza i jazgot, siła i choroba, mowa i muzyka, życie i śmierć, drzewa i woda. Groniec sygnalizuje i opisuje źródła mocy oraz bezwładu, a niektórym z nich nawet oddaje głos – czyni je narratorami. Gros wypowiedzi przypisuje więc Ciszy, a wiele fragmentów kreśli z perspektywy „kundli” („mieszańców”) czy „życiowego spełnienia” – „śmierci” vel „pełni”. Filarami tej rzeczywistości są dwie doświadczone życiowo kobiety – Fatima oraz Sophie, natomiast rolę powieściowego trikstera pełni niejaka Aszer.
Fatima nie miała lekkiego życia. Jej matka – prostytutka – oddała ją romskiemu małżeństwu. Przybrani rodzice szybko osierocili córkę – zginęli w czasie drugiej wojny światowej. Dziewczynka przeszła przez Auschwitz, gdzie wykonywano na niej eksperymenty. Z obozu wydostała ją Rubo Erna – Ślązaczka, która powierzyła ją ochronie Matki Boskiej. Fatima zaszła w ciążę z górnikiem Józikiem i urodziła mu syna. Andrzejek był dzieckiem specyficznym. Kiedy i jego Fatima straciła, towarzyszem jej rozpaczy okazał się schizofrenik Adam – sąsiad z góry i nauczyciel muzyki.
Niemki Sophie los też nie oszczędzał. Kiedy była mała, przyjaźniła się z Żydówką Judith i znała wiele dzieci pochodzących z żydowskich rodzin. Porozumiewała się z nimi po niemiecku. Pewnej zimy, podczas zabaw na śniegu, Sophie i Judith wpadły do lodowatej rzeczki. Sophie poczuła, że nie ma dość woli życia, by się ratować, ale Judith wyciągnęła ją za kołnierz. Niedługo potem Judith pochłonęła Zagłada, a jej przyjaciółka na zawsze pozostała z niedającą się pojąć oraz oswoić myślą, że doszło do tego za sprawą ludzi, którzy mówili tym samym językiem co ona. Po wojnie Sophie wyszła za mąż za Prawdziwego Polaka, który „przez osiemdziesiąt lat nie nauczył się inaczej radzić sobie z nerwami jak tylko poprzez awantury” [s. 97], a w jego rodzinie uchodziła za „Szwabkę”. Kiedy bardzo się bała, nawiedzał ją „słodkawy, mdły zapach rozkładających się mirabelek” – zapach, który kojarzył się jej z zakładem psychiatrycznym otwartym po pierwszej wojnie światowej w Toszku:
„[…] podobno przed wojną jeden wariat, co wszyscy myśleli, że jest lżejszy, napchał ich [mirabelek – przyp. KF] sobie do gęby tyle, że się zatchnął i zanim się zorientowali, że coś z nim nie tak, bo jak na niego długo się nie odzywał, oczy wylazły mu na wierzch, wierzgnął parę razy nogą i się udusił. I potem wszyscy dyskutowali, czy był na tyle lżejszy, żeby popełnić wymyślne samobójstwo, czy był cięższy, tylko źle zdiagnozowany.
Po tym zdarzeniu kazano wszystkie mirabelki powycinać, ale nie zdążyli, bo się zaczęła wojna i wszystkich wariatów i tak wydusił Hitler. Podobno ich palące się ciała pachniały słodko jak rozkładające się mirabelki. Ta myśl na chwilę zatrzymała Sophie. Czy ciała tych konkretnych wariatów z Tost, paląc się, pachniały jak rozkładające się mirabelki? Czy wszystkich wariatów? Czy wszystkie ciała?” [s. 99–100].
Sophie pozostała refleksyjna, choć skryta, ale mirabelkowy afekt przekazała w genach swym córkom – jedną z nich była Aszer.
Źródło siły
Księga Rodzaju głosi, że Aszer [właśc. Aser] był protoplastą jednego z pokoleń Izraela. Z kolei jego żeńska odpowiedniczka, czyli Aszerah, uchodziła za żonę samego Jahwe, czyli bogini matkę. Mitów na jej temat przetrwało zresztą wiele. Wedle jednego z nich Aszera to bogini urodzaju i płodności czczona na terenach Syrii i Kanaanu. Przemysław Piętak zauważa w poświęconym jej tekście, że „w tradycji ugaryckiej była otaczana kultem jako żona boga El, w Palestynie natomiast jako żona Baala. Jej symbolem było zielone drzewo, wyrażające siłę życia, albo drewniane słupy stawiane na wzniesieniach kultowych, zwane od jej imienia aszerami. Autorzy ksiąg biblijnych wielokrotnie wspominają o zwalczaniu kultu Aszery, ponieważ był on zagrożeniem dla monoteistycznej religii Izraela. Świadectwa archeologiczne potwierdzają wielkie przywiązanie Izraelitów do kultu Aszery. Jej posągi stały nie tylko w stolicy królestwa północnego – Samarii, w sanktuarium w Betel, lecz także w świątyni jerozolimskiej” [2]. Część badaczy utożsamia semicką boginię z asyryjsko-babilońską Isztar oraz starogrecką Wenus. Groniec tymczasem opisuje śląską Aszer następująco:
„Aszer składa się ze spoliczkowanej ręką jej matki podzamojskiej wsi, tej wsi, która zaciągając po rusku, co jakiś czas wystękuje ciężkimi piersiami jej babki «Szwabka» o matce Aszer. Aszer składa się z tej babki popijającej ukradkiem lekarstwo na zgagę wyjmowane zza wezgłowia tapczanu po każdym wybijającym godziny bim-bom ze ściany, dopóki pancerny zegar nie stanie na dobre, i z ojca pijącego otwarcie, bo kto nie pije, ten kapuje.
Aszer składa się z tykania zegara i z bezdźwięczności ukrytej za tym tykaniem, urozmaicanej od czasu do czasu gruchaniem gołębia, który dał nogę przeflancowanym zza Buga na Śląsk Jeziorskim, po tym jak na własne oczy zobaczył, co się tam u nich wyprawia z nutriami, i od tej pory sra z wysoka na niektóre kołnierze i czapki. Aszer składa się z poświaty księżycowej i odległego szumu pociągu, rytmicznie kołyszącego ją do snu na przemian z miarowym oddechem śpiącej obok siostry. Aszer składa się z płatków śniegu mieniących się w świetle latarni i z długiej ślizgawki mocno wyglancowanej relaksami, po której Aszer ślizga się bardzo ostrożnie, bo z natury jest ostrożna. Aszer składa się z krystalicznego dźwięku skostniałych dzwonków i z zakładów o kopa w dupę, że kapelonek nie dokończy kolędy, bo z kolejnych domów wychodzi coraz większym zygzakiem, co nie jest dziwne przy takich mrozach.
Aszer składa się z zimy stulecia, z gwałtownych awantur, z lodowatego milczenia matki i z „Pojedziemy na łów”, które uczy się grać na akordeonie pana Adama od muzyki. Aszer składa się ze świstu noża rzuconego na oślep przez niemą dziewczynę do pomocy, po tym jak durne dzieciaki na migi pokazały jej, że już niedługo będzie niańczyć bachora, chociaż wcale jeszcze nie widać, że jest w ciąży. Aszer składa się z planów o Wielkiej Ciszy i o zostaniu eremitą żywiącym się korzonkami, bo Aszer już wie, zanim to na dobre zrozumie, że poza tę Ciszę nigdy nie uda jej się wyjść” [s. 7–8].
Fatima i Sophie są niewypowiedzianą, bezgłośną, a przez to trwałą i nieprzeniknioną pamięcią Toszka, Aszer zaś – jego atmosferą, energią i tajemnicą. Z kolei Toszek to kraina ludzi Ciszy – do plemienia tego należą zarówno upośledzony Andrzejek (nazywany przez wszystkich Gorylem), i chory psychicznie Adam, jak i ofiary wszelkich totalitaryzmów, które nie ominęły Toszka, bo przecież w trakcie ostatniej wojny był tu obóz również jeniecki dla Anglików, a tuż po niej – więzienie NKWD („Trzy tysiące ofiar” – zaznacza literaturoznawczyni Eliza Kącka na drugiej stronie okładki).
Ostatnią szansą pogrążonego w Odwiecznej Ciszy plemienia okazują się Aszer i inne dzieci, które podejmują opowiadaną im przez księdza Dysorza legendę o świętym Jerzym i tak ją modyfikują, żeby światem na powrót zaczęły władać moce naturalne – wola życia i instynkt przetrwania, których nie trzeba już poświęcać „na rozkaz grupy starców” [s. 79].
Woda żywa i mowa żywa
Najważniejszym żywiołem naturalnym w „Kundlach” jest woda. Przez życie nie da się bowiem przejść suchą stopą. Rzeka, jezioro, potok, śnieg, woda to naturalne narzędzia transgresji. Za ich sprawą dochodzi do zdarzeń silnie traumatyzujących, zmieniających bieg życia. Woda u Groniec albo pochłania życie, albo unicestwia silną tożsamość (narodową, etniczną, kulturową). Starcie z żywiołem posiada moc chrztu świętego. Aram staje się Adamem, Andrzejek – Gorylem, Aszer – Asią. Woda czyni więc z mieszkańców Toszka kundli – społeczność funkcjonującą odtąd w upłynnionych granicach. Pomiędzy zdrowiem a chorobą, normą oraz jej brakiem, realnością i nierealnością, językiem polskim a śląską godką.
Debiut prozatorski Groniec to właściwie książka dwujęzyczna – niejedna bowiem scena zapisana została po śląsku, a na końcu książeczki znajduje się nawet poręczny słowniczek. Jest to także opowieść o ludziach, którzy bezustannie muszą lawirować pomiędzy różnymi językami, tożsamościami, dogmatami i paradygmatami. Czasem bawią się tą graniczną kondycją, najczęściej jednak przeżywają z jej powodu niemałe napięcia. Kiedy Sophie podupadnie na zdrowiu, zacznie przedkładać kontakt ze zwierzętami nad męczące towarzystwo „swoich podstarzałych córek, które ciągle ją o coś pytały”:
„A jak ja mam na imię? A pamiętasz, ile masz lat? A ile wnuków masz? A ja ile mam lat? Mamuś, powiedz coś po niemiecku. Mogła powiedzieć cokolwiek, bez ładu i składu, byle twardo brzmiało, bo tępe kury nigdy nie nauczyły się języka swojej matki. Indoktrynowane przez ojca, Prawdziwego Polaka, do późnej podstawówki kończyły pacierz słowami: «Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie, napisał Adam Mickiewicz. Amen», zdziwione, że nie ma tego nigdzie w książeczce do nabożeństwa” [s. 92].
Mowa domowa to miecz obosieczny. Sophie czuje się przez nią wyalienowana, ale już Aszer oraz jej siostra to właśnie za jej sprawą przepoczwarzają się w kundli – mieszańców, od których aż roi się na ich podwórku. Ponadto w świecie zmąconych afektów i kategorii, to poprzez mowę codzienną objawiają się niepewność oraz niestabilność rzeczywistości, a także nieoczywiste związki i zaskakujące relacje z dyskursami oficjalnymi. Adam vel Aram nie może na przykład zrozumieć, dlaczego wyprodukowany przed 1970 rokiem w dzierżoniowskich Zakładach Radiowych Diora telewizor nazywa się „szecherezada”, czyli dokładnie tak samo jak suita Nikołaja Rimskiego-Korsakowa z 1888 roku. „Tylko że suitę pisało się przez samo «h», a telewizor przez «ch»” [s. 41] – zauważa nauczyciel muzyki. Język nie wyjawia i nie objaśnia świata, a tylko sygnalizuje jego tajemnice. Sedno rzeczywistości ujawnia się zatem poprzez błędy i nieścisłości. To one są szczeliną prowadzącą do „Najjaśniejszej Ciszy” [s. 75].
Bezmoc Gierka
Katarzyna Groniec urodziła się za wczesnego Gierka i dorastała w czasach, kiedy osobistym staraniem najważniejszej osoby w państwie próbowano uczynić ze Śląska arcypolskie serce nadwiślańskiego kraju. I do pewnego stopnia to się nawet udało, ale za cenę, z jednej strony, postępującego skundlenia mieszkańców tej krainy, z drugiej zaś – rozlania się stricte śląskich afektów na całą Polskę. Opowieść Groniec problematyzuje i tę sprawę. Dziecięcy bohaterowie płynnie przechodzą w mowie podwórkowej od spraw codziennych do wymiarów znanych im z nowoczesnych mediów, a nawet z popkultury, lecz jednocześnie, kiedy trzeba, chronią się – jak za tarczą – za wyniesionymi z domu przekonaniami, idiomami czy schematami. Kiedy więc ksiądz opowiada dzieciom pełen męki i cierpień żywot świętego Jerzego, dziewczynka zwana Zasmarkaną dopomina się o szczęśliwe zakończenie przynajmniej legendy na jego temat. „Żyli długo i szczęśliwie? […] – dopytuje – Bo ja bym chciała, żeby oni mieli dzieci” [s. 26].
Groniec rozumie śląską (bio)różnorodność jako ważny zasób kulturowy – rzecz zasługującą na szczególną ochronę oraz literacką reprezentację. Z podobnych pobudek w latach dziewięćdziesiątych powstawały liczne książki odtwarzające i mityzujące „małe ojczyzny”. Do szerokiego nurtu małoojczyźnianego należały między innymi trójmiejskie fabuły Pawła Huellego oraz Stefana Chwina, a także dolnośląskie powieści Olgi Tokarczuk. Ale mimo oczywistych nawiązań do tamtych stylów oraz poetyk, powieść Groniec posiada wyraźny ryt oryginalności i współczesności. Oko pisarki śledzi bowiem uważnie los dzieci, matek, córek, zakonnic, opiekunek domowych i zakładowych pielęgniarek, a wreszcie również i osób zaburzonych, straumatyzowanych, chorych – zależnych od innych, trwale wykluczonych z oficjalnego dyskursu. To za ich sprawą mikrokosmos Toszka nie traci swoistości oraz ekscentryczności i trwa poza „wielką narracją” o Polsce oraz pozostaje alternatywą dla „wielkiej narracji” o Śląsku. Dlaczego?
Współczesny Śląsk przestał być domeną odważnych konceptów historiozoficzno-modernizacyjnych. Męska praca nie przekłada się dziś na Śląsku na wielkie zyski, które umożliwiaj postęp cywilizacyjny całego kraju. Przeciwnie. Aktualnie to tu najwyraźniej widać długofalowe skutki „wielkich” projektów antropocentrycznych w duchu nowoczesności. Lecz symptomy śląskich chorób cywilizacyjnych widać było w Toszku już znacznie wcześniej – kiedy pod ziemią znajdowało się jeszcze sporo węgla i nikt nie zaprzątał sobie głowy skutkami jego wydobywania i zużywania. Już wtedy ostatnią szansą dla śląskiej społeczności była opiekuńczo-domowa działalność kobiet. Powierzone im zadania nie przekładały się co prawda na zyski możliwe do urynkowienia, lecz za to ratowały ten pełen zaburzeń i zmąceń mikrokosmos przez całą dobę, siedem dni w tygodniu – a w prozie Groniec nawet w zaświatach. W „Kundlach” Matka Boska dźwiga wespół z Fatimą jej brzemię nawet we śnie, a wiecznie młode Chaja i Chawa sprawiedliwie dzielą się opieką nad pogrążonymi w rozpaczy, lękach i urojeniach „swoimi mężczyznami” – ojcem oraz bratem Aramem vel Adamem.
Debiutantka wystawia rzeczywistości niezbyt przyjemną diagnozę. Gdyby nie cierpliwość kobiet, które ofiarnie mierzą się dzień w dzień ze skutkami męskocentrycznych projektów, ludzkość nie przetrwałaby – nie miałaby bowiem szansy na społeczną reprodukcję [3]. Groniec sugeruje, że świata nie da się zmienić ani tym bardziej zbawić męskimi metodami.
Co zatem należy czynić w zastanych warunkach? Pozwolić działać mocom naturalnym – nieodmiennie przejawiającym się poprzez kobiety. To dzięki kobietom „można się rodzić i umierać, i rodzić, i umierać, i tak w kółko”. W życiu nie ma bowiem tajemnicy większej niż „trzyletnia dziewczynka spod trójki, która zaczyna płakać już na pierwszym schodku do piwnicy, a potem robi to coraz głośniej i głośniej, aż z jasnego prostokąta drzwi do pralni wyjrzy głowa zaniepokojonej matki” [4].
Być może trzyletnia Aszer to alter ego pisarki. Lecz nawet jeśli „Kundle” to powieść z autobiograficznym kluczem, niczego to de facto nie zmienia. Debiutancka powieść Groniec nie opowiada bowiem o jednostkowych losach, ale o tajemnicy, w której trwa i zarazem rozpływa się uniwersum. Metafizyka Ciszy to wyróżnik tej prozy – powieści zdradzającej niebywały talent literacki autorki, którą dotąd znaliśmy tylko jako piosenkarkę.
Przypisy:
[1] Spotkanie autorskie z Katarzyną Groniec w Nowej Księgarni w Nowym Teatrze, prowadzenie Karolina Felberg, 10 maja 2023 roku w Warszawie. Organizatorzy: Wydawnictwo Nisza, Nowa Księgarnia.
[2] Przemysław Piętak, „Aszerah, Isztar, Easter”, „Teologia Polityczna”.
[3] Zob. więcej, Katarzyna Szopa, „Wybuch wyobraźni. Poezja Anny Świrszczyńskiej wobec reprodukcji życia społecznego”, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego i Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, Katowice 2022.
[4] Tamże, s. 76.
Książka:
Katarzyna Groniec, „Kundle”, wyd. Nisza, Warszawa 2023.
* Fotografia użyta jako ikona wpisu: Katarzyna Groniec. Fot. Daniel Kruczynski. Źródło: Wikimedia Commons (CC BY-SA 2.0).