Swoim specyficznym pojmowaniem roli niezależnych mediów przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk zainspirował do płomiennych komentarzy chyba cała prawicę. O Tusku, który nie rozumie, co to jest wolność mediów i poucza dziennikarzy, wypowiedziały się niemal wszystkie media, które są doskonałym przykładem tego, co się dzieje niezależnością, kiedy zblatuje się z jakąś partią. W wywiadzie dla dziennikarzy portalu „Zawsze Pomorze” Tusk powiedział, że oczekuje od niezależnych mediów krytycznego podejścia do rządzących, a nie opozycji. One jednak krytykują opozycję i dlatego są współodpowiedzialne za to, że rządzi PiS, a demokracja w Polsce jest zagrożona. „Media pod kontrolą PiS robią to na zamówienie, a ostatki mediów, które są niezależne uważają, że to jest fajny sposób na symetryzowanie” – podsumował dziennikarską krytykę opozycji przewodniczący PO.
Tezy Tuska dały jednak wiatru w żagle także zwolennikom opozycji aktywnym na Twitterze. „Donald Tusk doskonale widzi to, o czym piszemy na Twitterze od dłuższego czasu. Mamy w Polsce media wolne, ale od rozumu” – komentował znany uczestnik grupy „Silni Razem” Adam Abramczyk. A Tomasz Lis w wypowiedzi dla portalu „Wirtualne Media” przyznał Tuskowi rację.
Opozycja nie ma równych szans z PiS-em
Pogląd Tuska na rolę niezależnych mediów wywołał gwałtowne reakcje ich dziennikarzy, dlatego że lider PO wypowiedział je wprost i to w wywiadzie. Jednak nie był on zaskoczeniem, bo politycy opozycji w różnych sugestiach albo rozmowach na offie mówią to od dawna – przegrywamy, bo media nas nie wspierają, PiS ma swoje media, a my nie.
Jeśli ktoś dobrze rozumie, na czym polega wolność słowa, słysząc coś takiego chciałby od razu zaprotestować. Niezależni dziennikarze nie działają przecież na rzecz żadnej partii, bo jeśli to robią, nie są niezależni. Kto temu zaprzeczy, nie może nazywać się obrońcą wolnych mediów.
Jednak z drugiej strony trudno, aby w systemie, w którym część elementów nie działa, inne działały dobrze. Trudno na przykład mówić o wolnych wyborach, kiedy kampania jest nieuczciwa i politycy obozu władzy są w niej faworyzowani przez publiczne media i rządowe zaplecze. Wtedy walka jest nierówna, jedni mają większe szanse niż drudzy. Kiedy więc w jednych mediach wciąż mówi się źle o Tusku, a w innych raz dobrze, raz źle, to też nie ma równowagi.
Oczywiście są też media, które raczej nie mówią źle o Tusku, a o PiS-ie zawsze. Nie robią tego według schematów z mediów publicznych, a przede wszystkim nie za publiczne pieniądze, nie organizują nagonek, jednak naruszają równowagę, której oczekiwałoby się od obiektywnych dziennikarzy.
To jednak nie znaczy, że politycy opozycji mają takie same szanse w wyborach, jak politycy PiS-u, bo trzeba wziąć także pod uwagę zasięgi mediów obu rodzajów i to, do jakich wyborców docierają. A więc nawet, jeśli PO ma gdzieś fory, to nie startuje w równej walce z PiS-em. A politycy z innych partii już zupełnie.
PiS to nie PRL, ile to można powtarzać
Donald Tusk porównuje warunki, w których działają dzisiejsze media, do tych, w których działały podziemne media opozycyjne w latach osiemdziesiątych. Pracował wtedy w „Przeglądzie Politycznym” redagowanym przez gdańskich liberałów. Jak sugeruje dziś, nie atakował wówczas innych opozycjonistów, tylko PRL-owskie władze.
Abstrahując od tego, czy opozycja demokratyczna w PRL mówiła jednym głosem, bo nie mówiła, i czy podziemne pisma tego nie dostrzegały, bo dostrzegały, to porównanie ówczesnych warunków, w jakich pracowali dziennikarze, do dzisiejszych jest nieuprawnione. Dziś media krytyczne wobec władzy nie dostają od władzy reklam czy dotacji, jeśli są prowadzone przez organizacje pozarządowe. Wtedy dziennikarze takich mediów byli ścigani. Za drukowanie bibuły szło się do więzienia i Donald Tusk doskonale o tym wie.
Jednak porównanie rządów PiS-u do PRL działa na wyobraźnię elektoratu, do którego się odnosi, zresztą często słusznie, więc to często stosowany przez niego zabieg. Choćby marsz, na który zaprasza 4 czerwca, jest ilustrowany na wzór plakatu zachęcającego do udziału w pierwszych wolnych wyborach w 1989 roku.
Trudno mieć pewność, czy przedłużające się rządy PiS-u doprowadzą do takiej izolacji Polski, jaka miała miejsce w czasach PRL, jednak kolejna wygrana PiS-u potencjalnie będzie przełomowa, bo może oznaczać, że w Polsce nie dojdzie już w przewidywalnym czasie do zmiany władzy. Jeśli PiS wygra wybory, istnieje ryzyko, że skutecznie uniemożliwi wygraną opozycji, na kształt orbánowskich Węgier.
Ze złem nie walczy się złem
Czy to wszystko jednak znaczy, że w tej wyjątkowej chwili my, niezależni dziennikarze, mamy przymknąć oko na to, co nie idzie opozycji, i informować, analizować, wyciągać wnioski tylko z tego, co robi PiS?
Jeśli postawi się takie pytanie, natychmiast pojawiają się następne. Jakiej opozycji w imię wyższych celów, wyjątkowo tylko teraz, kiedy trzeba przegonić PiS, mamy sprzyjać? Tylko PO, czy także Lewicy, Polsce 2050 i PSL-owi? Wszystkim razem raczej się nie da, mimo najszczerszych chęci, jeśli więc tylko PO, to jak to uzasadnić wyższą koniecznością?
Bo choćby nie wiem jak nazdradzał się, naszkodził i nakamuflował Hołownia, to jednak to nie jest Kaczyński. Kaczyński jest tylko jeden, a więc nierówne traktowanie PO i innych partii opozycyjnych nie jest już wyrównywaniem zaistniałych gdzie indziej nierówności, jakby to było w przypadku PiS-u.
I jeszcze jedno – czy przywrócenie demokratycznych, praworządnościowych standardów uda się, jeśli zaczniemy od łamania tych standardów? Czy zbudujemy wartości, zaczynając od ich nadwyrężania? Bo tym jest naciąganie w wyjątkowych okolicznościach obiektywizmu dziennikarskiego.
W odpowiedzi można przypomnieć słowa posła Tadeusza Cymańskiego z Suwerennej Polski, który przekonywał niedawno, że trzeba zmienić przepisy dotyczące pełnego składu Trybunału Konstytucyjnego po to, żeby TK wydał określone orzeczenie. Można to rozumieć tak – TK nie działał po naszemu, to trzeba go zmusić, żeby działał.
I czy podobnie ma być z wolnymi mediami, w obronie których tak bardzo lubią stawać politycy PO? Należy je zmusić do tego, żeby działały po naszemu, gromiąc za nieodpowiedzialność i zrzucając winę za wygraną PiS-u?
Mam nadzieję, że żaden polityk opozycji nie odpowie na te pytania twierdząco. Przynajmniej oficjalnie. (Bo to żenujące).