W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” piszemy o tym, jak Słoweńcom i Czechom udało się zatrzymać nieliberalną władzę. Udało im się, a ich sytuacja i sposób pokonania autorytaryzmu mogą być instrukcją w kilku krokach dla innych, na przykład dla spragnionych zmiany politycznej Polaków. Tam też władza ograniczała niezależne instytucje państwowe i media, a obywatele protestowali. Tam partie opozycyjne współpracowały i w efekcie wygrały.

Na dziś wszystko jest możliwe

To daje nadzieję, jednak instrukcja z Czech i Słowenii nie musi zadziałać w Polsce. Węgrom się nie udało. Trochę ponad rok temu zjednoczona opozycja przegrała tam wybory parlamentarne i władzę utrzymał Viktor Orbán. Dopiero co nie udało się w Turcji – obóz demokratyczny przepadł w wyborach krwawego dyktatora Erdoğana.

W Polsce mówi się o tym, że kolejna kadencja PiS-u grozi tym, że już nigdy nie uda się przywrócić liberalnej demokracji i będzie tak, jak na Węgrzech i w Turcji – władza utrwali się (przy zachowaniu proporcji tego porównania, bo w Polsce nie ma póki co więźniów politycznych, działają też jeszcze wolne media, mimo prób podporządkowania ich władzy albo wykluczenia).

Ostatnie przykłady z Europy i starsze z Polski pokazują, że wszystko jest możliwe. W 2015 roku wybory prezydenckie przegrał Bronisław Komorowski, który był tak pewnym faworytem kampanii wyborczej, że aż nie angażował się w jej prowadzenie. W 2007 roku w spektakularny sposób wygrała Platforma Obywatelska, chociaż wygranej było pewne PiS, ogłaszając przedterminowe wybory po dwóch latach kadencji.

Teraz emocje są po stronie opozycji

Nic nie jest pewne – ani to, że się uda, ani to, że się nie uda. Ogień ze strajku kobiet, który zdawał się zapowiadać rewolucję, wypalił się – ale trudno, żeby płonął trzy lata. Teraz do wyborów zostało kilka miesięcy i rozbudzone nastroje mają warunki do tego, żeby nie wygasnąć.

Znów dostały podpałkę, tym razem w postaci komisji „lex Tusk”, a nie tłumi ich to nieznośne pytanie z czasów demonstracji przeciwko wyrokowi TK i przeciwko PiS-owi: ale jak chcecie obalić tę władzę, skoro jeszcze tyle czasu do wyborów? Teraz jest realna szansa.

Ponieważ jednak, jak już ustaliliśmy, nigdy nic nie wiadomo, nie jest oczywiste także to, kto skorzysta na emocjach, których dostarczy komisja do spraw badania rosyjskich wpływów w Polsce.

Na razie wybuchło po stronie opozycyjnej. Planowany na 4 czerwca marsz, na który zaprasza Polaków Donald Tusk, zapowiada się spektakularnie. Podpis prezydenta Andrzeja Dudy pod ustawą w sprawie „lex Tusk” zachęcił wątpiących do tego, żeby stawić się w Warszawie w samo południe, jak reklamuje go Tusk, nawiązując do plakatów wyborczych z 1989 roku oraz do westernów.

Nienawiść z nami zostanie

Obrady komisji będą wywoływać dalszy sprzeciw, nie dadzą zapomnieć o tym, z czym się wiążą rządy PiS-u i czym grożą w przyszłości. Zwłaszcza gdy Donald Tusk, biorąc w nich udział albo go odmawiając, dopilnuje, żeby było to widać.

Jednak emocje mogą wybuchnąć także po drugiej stronie. Wtedy stanie jedna zmobilizowana mobilizacja naprzeciw drugiej. I będzie rzeczywiście jak podczas pojedynku w westernie. Któraś z tych zmobilizowanych grup będzie silniejsza i wygra.

Może nasza, może ich, tego teraz nie można przewidzieć, ale można sobie wyobrazić, co zostanie po tej strzelaninie. W miasteczkach z westernów zostają po niej tumany kurzu, trupy i rosnąca nienawiść. Nienawiść zostanie także w obywatelach Polski po wyborach poprzedzonych tak gorącą kampanią. Zostaje ostatnio po każdych wyborach, ale po tych ma szanse na niespotykane dotąd rozmiary.

Nadzieja jest kluczowa

Jednak trudno obawami przed eskalacją polaryzacji uzasadniać brak sprzeciwu wobec rosnącej konsekwentnie dyktatury. Tym bardziej że senne wycofanie wcale przed polaryzacją nie chroni, jest ona po prostu mniej wybuchowa. Nie chroni też przed dyktaturą, co pokazuje wytarty już przez lata przykład podgrzewanej żaby.

Jak pisze w naszym aktualnym numerze Mikuláš Minář, twórca Miliona Chwil dla Demokracji, największego czeskiego ruchu społecznego w czasach populistycznych rządów Andreja Babiša: „Potrzebna jest wiara, że wszystkie te działania mają znaczenie same w sobie – niezależnie od sytuacji w danym momencie czy przewidywań co do przyszłości”. Oraz: „Zachowajcie cierpliwość i pracujcie na ten moment. Zmiana jest możliwa”.

Marsz 4 czerwca może więc, ze wszystkimi tego konsekwencjami, zmobilizować obywateli, którzy sprzeciwiają się nieliberalnej demokracji w państwie PiS-u do tego, żeby do października nie zapadli w sen, tylko poszli na wybory i zagłosowali przeciw tym rządom. Dodatkową mobilizacją jest spot PiS-u, który bez subtelności porównuje udział w marszu 4 czerwca z popieraniem nazizmu.

Aktualny pozostaje argument, że Platforma Obywatelska mogłaby bardziej koncentrować się na sensownych pomysłach na pokonanie PiS-u, a nie rywali z innych ugrupowań opozycyjnych – jednak od powodzenia tego marszu zależą nastroje, a więc i nadzieja, że PiS można pokonać.

A, skoro nigdy nic nie wiadomo, nadzieja jest kluczowa. W tym sensie marsz 4 czerwca może okazać się ważny.